Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

7-8 / 1992

Szanowny Księże Redaktorze,

Stała się rzecz niedobra. Artykuł W. Kriegseisena „Jan Amos Komeński w Polsce" w marcowym numerze „Jednoty" zawiera tak wiele nieprawdziwych informacji, że można już mówić o jego szkodliwości. Nie przysparza też wiarygodności pismu, które go wydrukowało. Wyłożę kolejno moje uwagi.

  1. „Jego działalność w Polsce popularyzowano tak intensywnie, iż przypomnienie, że był on Czechem i dla Czechów jest bohaterem walki o ratowanie kultury i świadomości narodowej, może dla niektórych Polaków stanowić zaskoczenie" (s. 5). Przeczytałem dziesiątki artykułów i książki o Komeńskim, jakie ukazały się w Polsce. Nie natrafiłem na przypadek, aby piszący zapominali o jego czeskim pochodzeniu. Przeciwnie, przewija się wątek pewnej Komeńskiego obcości w kulturze polskiej. [...] Zdecydowana większość publikacji o Komeńskim ukazała się w czasopismach pedagogicznych i naukowych, i one tylko mogły tworzyć image postaci wielkiego Czecha w naszym społeczeństwie. „Przeciętny Polak" nie wie nic o Komeńskim, tak jak nic nie wie o Reformacji i niczym nie będzie „zaskoczony". [...]
  2. W drugim akapicie (s. 5) zarzuca się propagandowe wykorzystywanie Komeńskiego. Mogło ono mieć miejsce tylko w sporadycznych przypadkach. Ton publikacjom nadawali nie propagandziści, lecz pedagodzy i dydaktycy. Na tym bowiem polu J. A. Komeński miał największe osiągnięcia. Działalność polityczna była na gruncie polskim jakby wstydliwa. „Przemilczanie zarzutów" wynikało nie tyle z preferowania „efektownych przykładów", ile braku argumentów na obronę Amosa. Trzeba bowiem wiedzieć, że „czarna legenda" nie jest skutkiem przemilczeń, lecz odwrotnie, i nie powstała w PRL, lecz w XVII wieku (Mikołaj Arnold); rozwinęła się w XIX wieku (bardzo się tu przysłużył historyk reformacji, Józef Łukaszewicz), była kontynuowana w okresie międzywojennym (Michał Mścisz, Kazimierz Marian Morawski, Henryk Rolicki, Jędrzej Giertych, Adolf Nowaczyński), a apogeum osiągnęła po 1956 r. [Władysław Czapliński, Zbigniew Wójcik, Jędrzej Giertych (tak, ten sam. cytowany, chociaż nie w tym kontekście, na lamach „Jednoty"), Jan Dobraczyński, Stefan Kaczorowski].

Kręgi endeckie i chadeckie podtrzymywały wykreowany niegdyś obraz Komeńskiego jako „zdrajcy" i „niewdzięcznika". Obrońcy dobrego imienia XVII -wiecznego obywatela Leszna nie zawsze umieli poruszać się w tej delikatnej materii. Niektórzy więc przemilczali epizod z wojny szwedzko-polskiej, niektórzy zaś uważali za stosowne, aby nie uchodzić za chwalców postawy Komeńskiego, dołożyć mu miano „niewdzięcznika, co polski chleb jadł". Należy też wiedzieć, że obrona Komeńskiego jest nieodłącznie związana z obroną dobrego imienia protestantów w czasie „potopu". [...]

3) Strona 6, ostatni akapit w lewej szpalcie: „...Komeński przyjął zaproszenie do Szwecji. Ostatecznie nie dotarł tam...". Ależ dotarł i był przyjmowany przez Ludwika de Geer, Oxenstiernę i królową Krystynę (vide Kalendarium). [...]

  1. Strona 6, akapit 5 w prawej szpalcie: „Komeński opublikował sławny »Panegyricus Carolo Gustavo ...« Sławiąc króla Szwecji za pokonanie Jana Kazimierza, sugerował mu łagodną politykę wobec obywateli Rzeczypospolitej". Podejrzewam, że Autor nie czytał „Panegiryku", inaczej w żaden sposób nie mógłby sformułować takiej opinii. [...] Jakże inaczej od wielu innych ocenia rzecz Zbigniew Ogonowski: Komeński przemawia w „Panegiryku ..." „językiem patrioty polskiego", by dodać jeszcze: W „Panegiryku" zawarta jest „jedna z najpochlebniejszych opinii o Polsce i Polakach, jaka w tym stuleciu wyszła spod pióra cudzoziemca". A krytycy nazywają „Panegiryk" utworem... antypolskim.
  2. Następny akapit. W „Evigila, Polonia" Komeński „zachęcał Polaków do wyrzeczenia się katolicyzmu (...) oraz do wygnania arian". Do naszych czasów nie zachował się ani jeden egzemplarz „Evigila Polonia", a skąpe wiadomości o tej odezwie czerpiemy z listu Komeńskiego do zięcia Figulusa z 8 stycznia 1656 r. Jest tam napisane tylko o „papistowskich i socyniańskich błędach". O wypędzaniu braci polskich nie ma tam mowy. Autor hasła „Komeński" w PSB XIII 13, na którym oparł się W. Kriegseisen, wziął to od Łukasza Kurdybachy („Działalność Jana Amosa Komeńskiego w Polsce"), który „dokumentuje" tę tezę wspomnianym listem Komeńskiego. Ł. Kurdybacha należał do bardzo zasłużonych komeniologów, ale i jemu zdarzyło się „pudło".
  3. Strona 6, ostatni akapit: „Rychło zainteresowały się nim [Lesznem - Z. R.J wojska polskie, coraz skuteczniej zwalczające Szwedów". Literatura przedmiotu mówi. że Leszno jako „gniazdo herezji" było od początku przedmiotem zainteresowania otoczenia. Można powiedzieć – cierniem w oku tego otoczenia. [...]
  4. Strona 7, akapit 1 i 2 w lewej szpalcie: „Uczony, jako znany [podkr. Z. R] poplecznik Szwedów...". Pomińmy niezbyt eleganckie w artykule usiłującym pisać życzliwie o Komeńskim określenie „poplecznik". Rzecz polega na tym, że w czasie wojny szwedzko-polskiej świadomość społeczna nie łączyła Komeńskiego ze Szwedami (Adam Kersten. Alodia Kawecka-Gryczowa, Jolanta Dworzaczkowa i inni). Jego działalność polityczna, z natury rzeczy, nie była jawna. Nawet autorstwo „Panegiryku" nie było znane. [...]

W „Lesnae excidium" Komeński „usprawiedliwiał swą ucieczkę"? [podkr. Z. R.J. Przecież tam nie ma ani słowa o „usprawiedliwianiu ucieczki"! [...] Autor artykułu pisze, iż Komeński

„eksponował natomiast dość jednostronnie katolicki fanatyzm i nietolerancyjny stosunek do ewangelików", a nieco dalej: „Fanatyzm i nietolerancja były, niestety, zjawiskiem coraz częstszym w Rzeczypospolitej tamtej epoki". Czy więc eksponował (a zatem wyolbrzymiał), czy nie eksponował? [...]

8) Strona 7, akapit 2 w prawej szpalcie: „Związki z Polską zostały zerwane". Znów nieprawda. Komeński utrzymuje korespondencję z duchownymi Jednoty i wspiera ich materialnie. Organizuje również zbiórki pieniężne na odbudowę spalonego Leszna. Jego wnuk. Daniel Jabłoński, śpieszy z pomocą materialną miastu po spaleniu go przez Rosjan w 1707 r.

9) Strona 7, ostatni akapit: „...jego rola w naszych rodzimych dziejach budzi wątpliwości, głównie z powodu braku informacji i rzetelnej analizy jego tzw. antypolskich tekstów". „Informacja" jest, i to od dawna. Już w ostatniej dekadzie XIX wieku Adolf Patera i Jan Kvaćala wydali zbiory korespondencji od i do Komeńskiego, stanowiące podstawowe źródło wiedzy o działalności politycznej swojego wielkiego rodaka. Już wtedy było wiadomo, do kogo były skierowane sympatie Jana Amosa. Problem więc polega nie na braku informacji, lecz na interpretacji. A co do „rzetelnej analizy", to pragnę donieść, iż została zrobiona piórem Z. Ogonowskiego („Filozofia i myśl społeczna XVII w.". Warszawa 1979) oraz J. Dworzaczkowej („»Panegirycus Carolo Gustavo« i jego tło polityczne" w: „Odrodzenie i Reformacja w Polsce" 1982 i „Zniszczenie Leszna w 1656 r." w: „Rocznik Leszczyński" 1981).

Do ludzi, którzy kierują się klerykalną opcją światopoglądową nie przemówią żadne analizy; ich bowiem rozumienie patriotyzmu wykute jest w bocznej nawie katedry św. Jana w Warszawie: „Katolicyzm nie jest dodatkiem do polskości (...), ale tkwi w jej istocie ). Usiłowanie oddzielenia (...) katolicyzmu od polskości (...) jest niszczeniem samej istoty narodu" (Roman Dmowski, „Kościół, naród, państwo"). [...]

Część błędów powstała z „nadinterpretacji" Autora, część jest rezultatem zawierzenia pseudonaukowym publikacjom. W sumie, skutek jest fatalny. A by la taka wspaniała okazja (do następnej okrągłej rocznicy trzeba będzie długo czekać), żeby w ewangelickim czasopiśmie dać odpór tym wszystkim endeckim bredniom. Skąd pomysł, aby z bogatej literatury przedmiotu wybrać akurat artykuł Polskiego Słownika Biograficznego? Informuję więc, że tekst w PSB zrodził się w dość dziwnych okolicznościach. Redakcja Słownika, pod wrażeniem „rewelacji" J. Giertycha („U źródeł katastrofy dziejowej Polski: Jan Amos Komeński". Londyn 1964), odrzuciła artykuły kompetentnych komeniologów i powierzyła napisanie hasła osobie nie specjalizującej się w Komeńskim, a przy tym obciążonej, jak się okazało, stereotypami i antykomeniańskimi fobiami.

Najgorsze zaś, że czytelnikom „Jednoty", rekrutującym się głównie z protestanckiego kręgu wyznaniowego, a więc życzliwym pamięci autora „ Wielkiej dydaktyki", zrobiono w ten sposób „wodę z mózgu". Członkowie Kościoła Ewangelicko - Reformowanego, wywodzący się w dużej mierze z emigracji czeskiej, również nie będą wdzięczni za ten artykuł. Oni przecież oceniają swojego wielkiego rodaka zupełnie inaczej. Weźmy choćby namiętną obronę Komeńskiego dokonaną przez Emila Jelinka na sympozjum w Lesznie w 1978 r.

Bohaterów Reformacji trzeba w prasie protestanckiej bronić, a nie wygrzebywać stereotypy z arsenałów przeciwnika. Tym bardziej że argumenty są. Trzeba je tylko wykorzystać...

ZENON RYZYK, WARSZAWA

Nie leży w moich obyczajach odpowiadanie na listy pisane na granicy grzeczności lub –jeśli niektóre uwagi mego adwersarza mam brać do siebie – poza tę granicę wykraczające. Jednak zarzut rozpowszechniania „nieprawdziwych informacji" zmusza do odpowiedzi.

Nie mogę się wdawać w szczegóły – wiele rzeczy należałoby wyjaśnić drobiazgowo, a miejsca na to brak. Zacznijmy zatem od owych nieprawdziwych a szkodliwych informacji. Zgadzam się z jednym tylko zarzutem uczonego komeniologa. Otóż pisząc, że Komeński nie zdecydował się osiedlić w Szwecji, użyłem zwrotu, z którego wynika, że tam nie był. Mój błąd – przepraszam.

Co do reszty pretensji, to – z ręką na sercu, a z tekstem mego artykułu w „Jednocie" przed oczami - nie rozumiem. Wyjaśniam więc tylko pokrótce, że:

  1. Przekonanie uczonych komeniologów, że ich rozprawy w pismach pedagogicznych i naukowych oraz wydawnictwa źródłowe z XIX w. mają wpływ na szeroką opinię, jest pożałowania godnym złudzeniem. Opinię tę urabiały publikacje prasowe, broszurki i podręczniki szkolne pisane zapewne również często przez „komeniologów", ale dość swoistego chowu byli to ,,pedagodzy i dydaktycy".
  2. Nie napisałem, że „Panegyricus Carolo Gustavo..." jest utworem „antypolskim", jak mi to zręcznie imputuje Z. Ryzyk, bo to nieprawda – jednak prawdą jest, że napisał go Komeński. Można się spierać, czy był to pomysł szczęśliwy i w jakim stopniu pomógł on wrogom protestantyzmu w Polsce. Co do tego, że nie ułatwił on życia ewangelikom polskim, nie ma wątpliwości. Nie ma też znaczenia, kto w 1656 r. znal autora tego tekstu – ci. którym było to potrzebne, rychło się dowiedzieli.
  3. W „Lesnae excidium" Komeński oczywiście nie pisze o chęci usprawiedliwienia ucieczki z Leszna, jednak podejrzewam, że mój krytyk nie czytał tego tekstu, jeśli nie widzi w nim próby, mało zresztą przekonywającej, takiego usprawiedliwienia.

d) Stosunek Komeńskiego do arian jest znany, fanatykiem tolerancji nie był, a co do interpretacji zawartości „Evigila... „, to błąd mój polega na tym, że w tym jednym wypadku zdałem się na opinię „kompetentnego komeniologa" mimo że od dawna wiadomo, iż interpretacje Ł. Kurdybachy (i kolegów) traktować należy z rezerwą.

e) Wycieczki autora listu pod adresem PSB pozostawiam bez komentarza, bo musiałbym być niegrzeczny. Sądzę, że powodem niechęci jest tu fakt zrezygnowania przez PSB z usług komeniologów. Sugestię zaś, że produkcje Jędrzeja Giertycha miały tu decydujący wpływ, uważam za obraźliwe.

Resztę spraw szczegółowych pomijam w przekonaniu, że konfrontacja ich z tekstem w „Jednocie" wystarczy każdemu nieuprzedzonemu i nie żywiącemu apriorycznego wstrętu do obiektywizmu czytelnikowi.

Kolej na uwagi ogólniejsze w związku z tendencją i poetyką listu Z. Ryzyka. Przedstawia się on jako zwolennik „obrony dobrego imienia protestantów" – jeśli nawet założymy, że dobre ich imię takiej obrony się domaga, to zaraz nasuwa się powiedzonko: „broń nas. Panie Boże. od przyjaciół...". Z całym szacunkiem dla dorobku ks. Emila Jelinka chciałbym zauważyć, że ewangelicyzmowi polskiemu przydałoby się więcej obiektywnej (tak właśnie i bez cudzysłowu) popularyzacji jego dziejów, a mniej „namiętnych obron", które zbyt często wiodły do dyskusji na niemożliwej do zaakceptowania płaszczyźnie proponowanej przez zwolenników „myśli historycznej" Jędrzeja Giertycha et consortes. Takie – jak rozumiałem – były intencje redakcji „Jednoty" i taki tekst starałem się napisać, bez szczególnej troski to. by nie narazić się zapamiętałym wrogom i bezkrytycznym wielbicielom Komeńskiego – les ex-tremes se touchent.

Teraz w sprawie poetyki listu –jest on tak napisany, że żal, iż nie żyjemy w XIXwieku, bo – choć temperament mam łagodny – to za niektóre sformułowania postarałbym się memu polemiście obciąć uszy w pojedynku.

Wdzięczny więc byłbym za wyjaśnienie, co znaczą porównania z „historykami" w rodzaju J. Giertycha, K. M. Morawskiego i – horrendum – J. Dobraczyńskiego? Czy niżej podpisany ma też do siebie zastosować uwagę o patriotyzmie „wykuwanym w bocznej nawie katedry św. Jana" (przy okazji, dlaczego w bocznej)?

Jeśli wszystkie te, zupełnie z artykułem o Komeńskim nie związane, uwagi o endecji, chadecji i „wygrzebywaniu stereotypów" są zwykłym „ustawianiem" przeciwnika dla utrudnienia mu dyskusji, to rozumiem, choć mi za mego adwersarza wstyd. Jeśli zaś wynika to z przekonania, to bardzo stanowczo sobie wypraszam.

Na zakończenie – o ile nie życzę sobie być zaliczany do towarzystwa spod znaku pana Giertycha, to fakt, że umieszczono mnie w jednym „ worku do bicia" z tak wybitnymi historykami, jak W. Czapliński. Z. Wójcik i J. Tazbir, jest dla mnie prawdziwym zaszczytem.

Dziękuję też memu polemiście za liczne pouczenia bibliograficzne, a przede wszystkim za to, że czytelnicy „Jednoty" będą mogli spać spokojnie po informacji Z. Ryzyka, że bohaterów Reformacji trzeba bronić w prasie, i że są nawet na ich rzecz argumenty. Bardzo to krzepiące, choć do tej pory sądziliśmy, że bronią się oni najlepiej swymi pismami i działalnością, bez pomocy komeniologów z ich niechęcią do „pseudonaukowego obiektywizmu".

WOJCIECH KRIEGSEISEN

Szanowna Redakcjo,

Autor rubryki „Co Wy na to" z nr. 3/92 .Jednoty" wyraźnie się zagalopował. Otóż na to jest moje nie. W istocie artykuł jest bowiem obroną wydania „Mein Kampf" – książki, która właściwie podpada pod Kodeks Karny za szerzenie nienawiści rasowej i religijnej, zaś pochwala wyrok śmierci (zaoczny) wydany na S. Rushdiego – w solidarności z fundamentalistami religijnymi, zaś w opozycji do namiętnie głoszonych na lamach czasopisma haseł o tolerancji religijnej i potrzebie akceptacji pluralizmu itd. No cóż, wyziera tu z tego wszystkiego „gęba" klerykała, których grono ostatnio dość szybko się poszerza i to, o dziwo, też w środowiskach protestanckich. Szkoda!

S. KOZIEŁ, KRAKÓW

Szanowny Panie,

Szkoda przede wszystkim, że nie przeczytał Pan tekstu dokładnie. Po pierwsze – czy zdanie: „Terrorystyczne metody Chomeiniego i jego zwolenników spotkały się z jednoznacznym potępieniem opinii publicznej"jest pochwałą wyroku śmierci na S. Rushdiego? Po drugie – kwestia wydania po polsku Mein Kampf jest kontrowersyjna i dlatego o tym piszemy. Wyraziliśmy jednak opinię, że„udostępnienie tej książki w pełnym zakresie, ale odpowiednio »podanej« mogłoby nawet stanowić swego rodzaju przestrogę przed jadowitym wpływem totalitarnej ideologii".

Na epitety jest teraz moda i obrzucają się nimi także osoby publiczne. Jak widać, przykład idzie z góry, W stosunku do nas określenie „klerykał" brzmi po prostu zabawnie.

REDAKCJA

Piszę do Szanownej Redakcji w związku z przedrukiem na lamach „Jednoty" (nr 5/1992) artykułu pt. „Grzech publicznie wyznany" z ewangelickiego czasopisma niemieckiego „Idea-Spectrum". Zaraz po przeczytaniu go miałem wątpliwości co do celowości zamieszczania podobnych materiałów bez uprzedniego sprawdzenia wartości źródeł. Z czasem wątpliwości te się nasilają, zwłaszcza po niechlubnej „szybkościowej" uchwale naszego sejmu na temat tzw. lustracji. Po rozmowach, jakie przed kilkoma dniami przeprowadziłem z przedstawicielami Kościoła ewangelickiego we wschodnich Niemczech, nabrałem przekonania, że „ Jednota" popełniła błąd drukując ten artykuł. Wg opinii moich rozmówców książki, na które powołuje się autor artykułu, nie są obiektywne, gdyż relacjonują przede wszystkim to, co odkryto w aktach Stasi. A dokumenty, które przejęto od Stasi, są często zafałszowane lub wręcz fałszywe. Wiadomo dobrze, że nie wszystkie osoby, które w tamtych czasach były inwigilowane lub przy różnych okazjach „przepytywane", pozostawały w służbie tajnej policji, nie wszystkie osoby, które rozmawiały z agentami tajnej policji, udzielały im informacji. Często rozmowy te służyły obronie uwięzionych, szykanowanych, prześladowanych. Moi rozmówcy z b. NRD podkreślali bardzo mocno fakt, że niejeden z działaczy Kościoła, wśród nich obwiniany często Manfred Stolpe, obecnie premier rządu Brandenburgii, a wówczas prezes Konsystorza, bardzo dużo uczyni! dla ratowania ludzi, którzy znajdowali się w więzieniach lub byli prześladowani. Książki, które na te tematy ukazały się w Niemczech, właśnie dlatego, że są tylko w części prawdziwe, a w innej fałszywe, mogą uczynić wiele krzywdy ludziom, którzy na to nie zasługują.

Z wyrazami szacunku
ks. bp ZDZISŁAW TRANDA WARSZAWA

W pełni zgadzamy się z Księdzem Biskupem, że zarówno treść, jak i tryb podjęcia inicjatywy polskiego Sejmu w postaci uchwały, teraz już także zanegowanej przez Trybunał Konstytucyjny, w sprawie ujawniania agentów UB i SB (obszernie wypowiedzieliśmy się na ten temat w „Co Wy na to?" w nr. 6/92), a w jeszcze większym stopniu sposób jej wykonania przez ministra spraw wewnętrznych są karygodne i napawa/ą głębokim żalem, bo nie oddzieliwszy plew od ziarna lekkomyślnie narażono niewinnych ludzi na obrzydliwe pomówienia, co niejednemu mogło złamać, a kto wie, czy nie złamało, życia... W Niemczech natomiast proces ujawniania agentów i tzw. nieoficjalnych współpracowników Stasi, zwanych IM-ami, dokonuje się na mocnych podstawach prawnych ustawy Bundestagu - a archiwa tajnej policji od października 1990 r. bada, aż do dziś, powołana przez ustawodawcę komisja, na czele której stoi ewangelicki duchowny z Rostocku, ks. Joachim Gaück (ur. 1940), człowiek poza podejrzeniami o złą wolę, chęć zemsty, zrobienia kariery czy „załatwienia" przeciwników politycznych. Co ważniejsze każdy obywatel może prosić o udostępnienie mu jego akt (dotąd uczyniło to pól miliona ludzi), a niezawisłe sądy orzekają o ewentualnej winie lub jej braku. Nikt nie musi udowadniać, że nie był agentem. To jemu trzeba dowieść, że nim był...

Tekst, który przedrukowaliśmy w majowym numerze „Jednoty" za ewangelickim czasopismem „Idea-Spectrum", opiera się właśnie na materiale komisji pod przewodnictwem ks. Joachima Gaücka i dotyczy zweryfikowanych przypadków agenturalnej współpracy niektórych ludzi Kościoła ewangelickiego. Oczywiście nie możemy wziąć odpowiedzialności za wiarygodność tych informacji. Dla nas gwarancją takiej wiarygodności był sam fakt publikacji wspomnianego artykułu w niemieckim czasopiśmie ewangelickim.

Tak się złożyło, że tygodnik „ Wprost" zamieścił ostatnio (nr 24 z 14 czerwca 1992, s. 20-21) wywiad z ks. Joachimem Gaückiem, przeprowadzony przez Piotra Cywińskiego. Polski dziennikarz porusza w rozmowie m. in. problem, o którym wspomina także Ksiądz Biskup w swoim liście. Pyta mianowicie: „Czy jest możliwe, by ktoś przez 20 lat pracował jako tzw. nieoficjalny współpracownik Stasi (»IM«) i osłaniał współobywateli, nie dając żadnych informacji służących bezpiece do realizacji jej celów?" Ksiądz Gaück odpowiada: „Nie, tego sobie nie wyobrażam. Ktoś mógł ewentualnie nie zdawać sobie sprawy, że jego informacje są wykorzystywane, że był konfidentem, ale »IM« doskonale wiedzieli, co robili. Odbywali regularne spotkania z funkcjonariuszami Stasi, brali udział w dialogu, którego celem było całkowite podporządkowanie komunistycznym strukturom oraz ich rozbudowa i ochrona. Ci »nieświadomi« są zresztą nieliczni i ich sprawy mają mniejszy ciężar gatunkowy. [...] Wyjaśnienia »IM«, że w gruncie rzeczy »stali po przeciwnej stronie«, uważam za absurdalne. Osoby te były Stasi przydatne i doskonale wiedziały, do czego. Charakterystyczne, że w kontekście badania przeszłości służb bezpieczeństwa NRD właśnie oni najwięcej mówią o zagrożeniach, o dysonansach w harmonii nawiązywania narodowego dialogu. Nic bardziej błędnego: chodzi o podeptaną godność jednostek, o człowieka, o bezprawie, które wywarło ogromne piętno na ludzkich życiorysach i psychice".

W zakończeniu wywiadu pada pytanie, czy po miesiącach pracy nad dokumentacją Stasi ks. Gaück nadal uważa, że ustawa o otwarciu akt była słuszna, czy też zaproponowałby do niej poprawki. Przewodniczący komisji lustracyjnej stwierdza: „Zdecydowanie potwierdzam zasadność ustaleń Bundestagu. Dzięki temu nie poruszamy się w jakiejś mistycznej mgle, możemy rozwiać wątpliwości, przywrócić wiarę tej części społeczeństwa, która zwątpiła w możliwość demokratycznego rządzenia krajem. [...] Proces konsolidacji społecznej, gdy mówi się w nim o złamanych życiorysach i morderstwach, o prześladowaniach i prześladowcach, jest drogą ciężką i bolesną, lecz - moim zdaniem - jedyną".

Problem tajnych współpracowników rekrutujących się spośród duchownych i świeckich przywódców Kościoła jest szczególnie delikatny i bolesny. Można usiłować go przemilczać i ukrywać fakty. Ale czy poprawi się stan zaufania do Kościoła, jeśli ukryte źródła będą nadal zatruwać jego organizm? Ujawnianie ludzi skompromitowanych współpracą jest zabiegiem ryzykownym; można niekiedy skrzywdzić również osoby niewinne. Niemniej jednak nie da się tego uniknąć, jeśli ma nastąpić oczyszczenie. Nasuwa się przy tym pytanie, dlaczego ci, którzy zawini/i, nie wyznają winy publicznie, zgodnie z biblijną przecież zasadą: „Wyznawajcie grzechy jedni drugim" (Jb 5:16).

REDAKCJA

REDAKCJA ZASTRZEGA SOBIE PRAWO SKRACANIA I ADIUSTOWANIA NADESŁANEJ KORESPONDENCJI.