Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

12/1990

„...Począł się z Ducha Świętego, narodził się z Marii Panny...”

Prawda o poczęciu Jezusa Chrystusa z Ducha Świętego i Jego narodzeniu z Marii Panny wskazuje na prawdziwe wcielenie prawdziwego Boga, przez które objawił się On w historii, a zarazem przypomina o tej szczególnej formie, przez którą od innych ludzkich wydarzeń wyróżnia się ów początek Bożego dzieła łaski i objawienia, zaistniały w Jezusie Chrystusie.

Oto dotykamy teraz jednej ze spraw, a może raczej t e j szczególnej sprawy, która zawsze była dla ludzi „kamieniem obrazy.”, nawet – i to dość często – dla chrześcijan. A może i wyście zauważyli, że będąc aż dotąd gotowi podążać za [moimi] wywodami1, nawet wtedy, gdy wywoływały one pewien niepokój, co z tego dalej wyniknie, teraz zatrzymujecie się w obliczu tego, co ma nastąpić, a co nie jest moim pomysłem, lecz wyznaniem wiary Kościoła. Nie ma jednak co się niepokoić: skoro dotąd posuwaliśmy się naprzód raczej spokojnie, to i do tego rozdziału zabierzemy się z takim samym spokojem i rzeczowością.

„Począł się z Ducha Świętego, narodził się z Marii Panny”. Także w odniesieniu do tej sprawy powinniśmy po prostu dbać o prawdę, a zarazem podejść do niej z należnym poszanowaniem, tak aby nie skończyło się na pełnym niepokoju pytaniu: czy musimy w to wierzyć?, lecz abyśmy i w tej kwestii mogli radośnie powiedzieć: „tak”.

Trafiamy tu na początek całego szeregu stwierdzeń o Jezusie Chrystusie. To, co usłyszeliśmy do tej pory, było opisem tematu. Teraz zaś mamy do czynienia z pewną liczbą określeń, odnoszących się do czynności lub wydarzeń: „począł się”, „narodził się”, „cierpiał”, „ukrzyżowan”, „pogrzebion”, „zstąpił do piekieł”, „zmartwychwstał”, „siedzi po prawicy Boga, skąd przyjdzie...”. Stykamy się tu z historią życia, rozpoczętą, jak każde ludzkie życie, poczęciem i narodzinami, a następnie – z całym trudem życia, nadzwyczaj zwięźle wyrażonym w krótkim słowie: „cierpiał”; z historią męki, a w końcu – z Bożym potwierdzeniem tego życia w jego zmartwychwstaniu, jego wniebowstąpieniu i zakończeniu, które się jeszcze nie dopełniło: skąd przyjdzie sądzić żywych i umarłych”. Tym, który tak działa i żyje, jest Jezus Chrystus, jedyny Syn Boga, nasz Pan.

Jeśli chcemy zrozumieć, co to znaczy: „począł się z Ducha Świętego, narodził się z Marii Panny”, musimy przede wszystkim spróbować dostrzec, że oba te istotne sformułowania oznajmiają, iż Bóg z nieprzymuszonej łaski stał się człowiekiem, prawdziwym człowiekiem. Odwieczne Słowo stało się Ciałem. To jest cud egzystencji Jezusa Chrystusa, owo zstąpienie Boga z nieba na ziemię: Duch Święty i Maria Panna. To jest tajemnica Bożego Narodzenia, tajemnica wcielenia. W tym miejscu Wyznania Wiary katolicy czynią znak krzyża, zaś kompozytorzy usiłują owo et incarnatus est oddać w najprzeróżniejszych formach muzycznych. Ten cud świętujemy co roku, gdy świętujemy Boże Narodzenie.

Gdy chcę pojąć ten cud,
pełen czci milknie mój duc
h.

To jest Boże objawienie in nuce, które możemy pojąć jedynie jako początek wszechrzeczy.

Nie chodzi przy tym o poczęcie i narodziny w sensie ogólnym, ale o całkiem określone poczęcie i całkiem określone narodziny. Dlaczego mowa jest o poczęciu z Ducha Świętego i o narodzeniu z Marii Panny? Dlaczego właśnie ten szczególny cud (który – z założenia – ma być wyrażany łącznie, za pomocą tych dwóch pojęć) przebiega równolegle z wielkim cudem wcielenia? Dlaczego cud Bożego Narodzenia pojawia się obok tajemnicy wcielenia? Mamy tu do czynienia z dwoma sformułowaniami [wypowiedziami]: jednym o charakterze ontycznym 2 [egzystencjalnym] i z drugim o charakterze noetycznym3 [intelektualnym]. Przy wcieleniu spotykamy się z faktem, tutaj zaś – ze znakiem. Nie należy jednego mylić z drugim. Fakt, do którego odnosi się Boże Narodzenie, jest z gruntu [sam z siebie] prawdziwy, ale ukazuje się i objawia poprzez cud Bożego Narodzenia. Byłoby jednak błędem na tej podstawie sądzić, że chodzi „tylko” o znak, który można by było oddzielić od tajemnicy. Chciałbym przed tym ostrzec. Rzadko bowiem zdarza się w życiu tak, że formę da się oddzielić od treści.

„Prawdziwy Bóg i prawdziwy człowiek”. Jeśli tę podstawową prawdę chrześcijańską rozważymy najpierw w świetle słów: „począł się z Ducha Świętego”, staje się jasne, że człowiek Jezus Chrystus ma swój początek po prostu w Bogu, tzn. że ma On swój początek w historii, gdyż to sam Bóg stał się człowiekiem. A to z kolei oznacza, że Jezus Chrystus jest człowiekiem, prawdziwym człowiekiem, jednakże nie tylko człowiekiem, nawet nie tylko wyjątkowo uzdolnionym czy w sposób szczególny prowadzonym człowiekiem (nie mówiąc już o nadczłowieku), ale także Bogiem. Bóg i On to jedno. Jego egzystencja zaczyna się od szczególnego działania Boga; On, jako człowiek, tkwi w Bogu. On jest prawdziwym Bogiem. Tak więc, podmiotem [działającym] w życiu Jezusa Chrystusa jest sam Bóg, tak jak bezsprzecznie żyje, cierpi i działa w nim prawdziwy człowiek. I jak jest oczywiste, że w Jego życiu chodzi o ludzką inicjatywę, tak pewne jest i to, że ta ludzka inicjatywa ma swe źródło w tym, że w Nim i przez Niego Bóg podejmuje inicjatywę. W tej perspektywie można stwierdzić, że Chrystusowe wcielenie jest analogiczne do dzieła stworzenia. Bóg znowu działa jako Stwórca, ale już nie tworzy z niczego, wkracza na scenę i tworzy pośród stworzenia nowy początek, nowy początek historii, i to historii Izraela. W dziejach człowieka nastaje taka chwila, gdy Bóg osobiście śpieszy stworzeniu z pomocą i jednoczy się z nim. Bóg staje się człowiekiem. Tak zaczyna się ta historia.

A teraz musimy odwrócić kartkę i przejść do drugiej sprawy, wyrażanej w słowach: „narodził się z Marii Panny”. Podkreślony jest tu fakt, że znajdujemy się na ziemi. Oto istota ludzka – Maria Panna, i od niej, tak samo, jak od Boga, pochodzi Jezus. Bóg sam sobie daje ziemski, ludzki, początek. To właśnie znaczą słowa: „narodził się z Marii Panny”. Jezus Chrystus nie jest „tylko” prawdziwym Bogiem, bo nie byłoby wtedy mowy o prawdziwym wcieleniu; nie jest też istotą pośrednią; jest człowiekiem jak my wszyscy, bez wątpienia jest człowiekiem – i to nie tylko podobnym do nas, ludzi, ale takim samym jak my. Tak jak Bóg jest podmiotem w życiu Jezusa Chrystusa, tak człowiek jest przedmiotem, ale nie w sensie martwej rzeczy, poddawanej działaniu, lecz w znaczeniu działającej istoty ludzkiej. W tym spotkaniu z Bogiem człowiek nie staje się marionetką; jeśli więc istnieje prawdziwe człowieczeństwo, to właśnie tutaj, gdzie sam Bóg staje się człowiekiem.

Trzeba w tym widzieć jeden krąg – prawdziwą boskość i prawdziwe człowieczeństwo w absolutnej jedności ze sobą. Na Soborze Chalcedońskim w 451 r. Kościół próbował wyraźnie ustrzec tę jedność przed zaistniałymi kontrowersjami: przed monofizycką4 unifikacją, która zaowocowała tzw. doketyzmem5, nie uznającym prawdziwego człowieczeństwa Chrystusa, i przed nestoriańskimi6 próbami rozciągnięcia przepaści między Bogiem a człowiekiem, co prowadziło wprost do [ich] podziału i zgodnie z czym każdej chwili boskość Chrystusa mogłaby się oddzielić od Jego człowieczeństwa. Także i ta nauka wynika z wcześniejszego błędu tzw. ebionitów7. Od nich zaś droga wiedzie ku arianom, którzy Chrystusa uważali jedynie za istotę szczególnie wyniesioną. Sobór w Chalcedonie sformułował tezę, że jedność jest „niezakłócona, niezmienna, niepodzielna, nierozłączna”. Być może ktoś byłby skłonny uznać to za „wymysł teologów” czy nawet „spór kleru”. Jednakże we wszystkich takich sporach nigdy nie chodziło o to, by odrzucić tajemnicę i jak gdyby znaleźć rozwiązanie problemu na drodze formuły racjonalistycznej; starożytny Kościół dążył do tego – i z tego względu warto dziś jeszcze się w to wsłuchać – aby chrześcijanie w sposób właściwy widzieli tę tajemnicę. Wszystkie inne próby polegały na sprowadzeniu tajemnicy do rozumienia jej na sposób ludzki. Boga jako takiego i tajemniczego człowieka można jeszcze pojąć; nawet jedyne w swoim rodzaju spotkanie się tego Boga i tego człowieka w osobie Jezusa też można wyjaśnić. Ale teorie, przeciwko którym zwracał się starożytny Kościół, w ogóle nie brały pod uwagę tajemnicy. Dawnym obrońcom prawo-wierności zależało na tym, by skupić ludzi wokół istoty sprawy: kto nie wierzy, niech to zostawi, nie wolno natomiast niczego rozwadniać. Ta sól nie może stracić swej mocy. Stąd wielki trud pierwszych soborów i teologów. Zwykle brzmi to trochę prostacko, gdy dziś – zamiast wyrażać wdzięczność za to, że oni wtedy wykonali robotę o podstawowym znaczeniu – w sposób na ogół nieco barbarzyński mówimy, iż oni wówczas posunęli się „za daleko”. Nie trzeba, oczywiście, wchodzić na ambonę i recytować tych formuł, ale trzeba tę sprawę przyjąć za absolutnie podstawową. Świat chrześcijański ujrzał i stwierdził, o co chodzi w cudzie Bożego Narodzenia: o unio hypostatica, o prawdziwą jedność prawdziwego Boga z prawdziwym człowiekiem, w jednym Jezusie Chrystusie. A naszym zadaniem jest trzymać się tego.

Zapewne wszyscy zauważyli, że zwroty: „począł się z Ducha Świętego” i „narodził się z Marii Panny” wyrażają jeszcze coś szczególnego. Mówią mianowicie o niezwykłym poczęciu i niezwykłych narodzinach. Nazywa się to nativitas Jesu Christi. Na tajemnicę prawdziwej boskości i prawdziwego człowieczeństwa wskazuje cud: cud tego poczęcia i tych narodzin.

Co to znaczy: „począł się z Ducha Świętego”? Nie znaczy to, że Duch Święty jest – żeby tak powiedzieć – Ojcem Jezusa Chrystusa, ale – ściśle biorąc – oznacza to coś przeciwnego: człowiek Jezus Chrystus w ogóle nie ma Ojca. Z Jego poczęciem nie było tak, jak to się zwykle dzieje, gdy poczyna się ludzkie istnienie; Jego ludzka egzystencja ma początek w wolności samego Boga, w wolności, w której Ojciec i Syn są jedno w miłości, w Duchu Świętym. Gdy spoglądamy zatem na początek egzystencji Jezusa, powinniśmy wejrzeć w tę ostateczną głębię boskości, w której Ojciec i Syn stanowią jedno. To jest wolność wewnętrznego życia Boga i w tej wolności zaczyna się egzystencja tego człowieka anno Domini 1. I w chwili, gdy to się dzieje, ten człowiek, który sam z siebie nie jest ani do tego zdolny, ani tego nie pragnie, może z woli Boga nie tylko głosić Słowo Boże, ale sam być tym Słowem. Oto nowe człowieczeństwo nastaje pośród starego. To jest cud Bożego Narodzenia, cud poczęcia Jezusa Chrystusa, bez Ojca. Nie ma to nic wspólnego ze znanymi z historii religii mitami o płodzeniu ludzi przez bożków. Nie o takie poczęcie tutaj chodzi. Bóg pojawia się jako Stwórca, a nie jako partner Marii Panny. Gdy w sztuce chrześcijańskiej dawnych czasów próbowano pokazać, że nie chodzi tu o akt płciowy, słusznie stwierdzano, że to poczęcie raczej dokonało się przez ucho Marii, którym usłyszała ona Słowo Boże.

„Narodził się z Marii Panny” – oto znowu, tym razem ze sfery ludzkiej, wykluczony został mężczyzna. Nie ma on z tymi narodzinami nic wspólnego. Można by powiedzieć, że chodzi tu o akt sądu Bożego. Do tego, co ma nastąpić, człowiek nie powinien przyczyniać się ani swoim działaniem, ani inicjatywą. Wszakże nie zostaje on tak po prostu wyłączony: jest przecież Maria Panna! Mężczyzna jednak, jako szczególny czynnik ludzkiej działalności i historii, wraz ze swoją odpowiedzialnością za zachowanie ludzkiego gatunku, musi teraz zejść na drugi plan w osobie bezsilnego Józefa. To jest chrześcijańska odpowiedź na problem kobiety: na pierwszym planie bez wątpienia stoi niewiasta, i to jako virgo [dziewica], Maria Panna. Bóg nie wybrał człowieka dumnego i upartego, ale słabego i pokornego, nie człowieka w jego historycznej roli, ale człowieka z natury słabego – kobietę, człowieka, który przed Bogiem może stanąć jedynie ze słowami: „Oto ja, służebnica Pańska, niech mi się stanie według słowa Twego”. Takie jest współdziałanie człowieka w tej sprawie, takie i tylko takie! Nie możemy tej służebnej roli przemieniać w zasługę ani przypisywać stworzeniu jakąś moc. Chodzi jedynie o to, że Bóg dostrzegł człowieka w jego bezsilności i pokorze, a Maria wypowiada to, co stworzenie może jedynie wypowiedzieć wobec Boga. Już to, że Maria tak czyni, a tym samym, że i stworzenie mówi Bogu swoje „tak” – jest wielkim wyróżnieniem, jakie spotyka człowieka ze strony Boga.

Cud Bożego Narodzenia to [zewnętrzny] kształt tajemnicy osobistego zjednoczenia się Boga i człowieka, tej unio hypostatica. Kościół chrześcijański i teologia nieustannie stwierdzały, że nie można wymagać, aby rzeczywistość wcielenia, tajemnica Bożego Narodzenia, absolutnie musiała przyjąć taki właśnie kształt cudu. Prawdziwa boskość i prawdziwe człowieczeństwo Jezusa Chrystusa w ich jedności nie zależą od tego, czy Chrystus poczęty został z Ducha Świętego i narodził się z Marii Panny. Można jedynie powiedzieć, że podobało się Bogu tę tajemnicę urzeczywistnić i objawić w takiej formie i postaci. Ale nie może to oznaczać, że tę właśnie zaistniałą postać cudu możemy dowolnie przyjąć lub odrzucić i na podstawie dedukcji stwierdzić z pewnym zastrzeżeniem, że wprawdzie wiemy o tym, co się stało, ale przecież mogło się to również stać inaczej.

Chyba najłatwiej będzie zrozumieć zachodzący tu stosunek między treścią a formą na przykładzie znanej wszystkim historii o uzdrowieniu sparaliżowanego (Mk 2:10): „Abyście wiedzieli, że Syn Człowieczy ma moc odpuszczać grzechy na ziemi [...]: Wstań, weź łoże swoje i idź do domu swego”. „Abyście wiedzieli...” – tak też należy rozumieć cud narodzin z Marii Panny. Chodzi o tajemnicę wcielenia, która objawia się w widzialnej postaci cudu. Źle zrozumielibyśmy drugi rozdział Ewangelii Marka, gdybyśmy ten fragment odczytali tak, jakby głównym cudem było odpuszczenie grzechów, a uzdrowienie ciała sprawą uboczną. Tymczasem jedno i drugie jest ze sobą nierozłącznie związane. I dlatego należałoby ostrzec przed spychaniem cudu nativitas na margines, aby trzymać się jedynie samej tajemnicy. Jedno można powiedzieć z całą stanowczością: zawsze, gdy ludzie chcą uciec od tego cudu, można dostrzec skutki takiej teologii, która przestała rozumieć i szanować tajemnicę, natomiast usiłuje zręcznie ukryć tajemnicę jedności Boga i człowieka w osobie Jezusa Chrystusa, tajemnicę nieskrępowanej łaski Bożej. A z drugiej strony, gdy rozumiano tę tajemnicę i unikano wszelkich prób z teologią naturalną, ponieważ nie była ona potrzebna, wtedy cud ten przyjmowany był z wdzięcznością i radością. Wypływało to, można powiedzieć, z wewnętrznej potrzeby.

Tłum. Małgorzata Platajs

 

1 Prezentowany tekst jest fragmentem (rozdz. 14) książki K. Bartha: Dogmatik im Grundriss. zawierającej zbiór jego wykładów nt. Apostolskiego Wyznania Wiary – red.

2 Ontyczny – odnoszący się do istnienia, bytu (z gr. on – byt).

3 Noetyczny – dający się pojąć rozumem; rozumowy, intelektualny (z gr. noetikos – zdolny do myślenia).

4 Monofizytyzm – doktryna teologiczna powstała w V w., uznająca w Jezusie istnienie tylko natury boskiej: potępiona przez sobory: chalcedoński (451 r.) i konstantynopolitański (553 r.), przetrwała w niektórych Kościołach wschodnich (z gr. monos – jedyny i physis – natura)

5 Doketyzm – w starożytnym Kościele wszystkie doktryny traktujące m.in. człowieczeństwo Chrystusa jako rzecz pozorną (z gr. dokein – wydawać się).

6 Nestoriański – patriarcha konstantynopolitański Nestoriusz stworzył w V w. doktrynę teologiczną, zwaną nestorianizmem, wg której Chrystus był tylko człowiekiem. Negowała ona kult Marii jako Matki Bożej.

7 Ebionici (z hebr. ebionim – ubodzy) – nurt judeochrześcijański, rozwijający się w pierwszych wiekach chrześcijaństwa w Syrii i Palestynie, zbliżony w ideologii do gminy z Qumran. Ebionici prowadzili życie społecznościowe na zasadach dobrowolnego ubóstwa, głosili potrzebę zachowania prawa Mojżeszowego.