Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

12/1990

W połowie października zwróciłam się do duchownych różnych wyznań, odpowiedzialnych za katechizację dzieci, o scharakteryzowanie nowej sytuacji powstałej w związku z wprowadzeniem do szkół państwowych lekcji religii. Wypowiedzi księży różnych konfesji niewiele różniły się między sobą – pierwsze wrażenia i doświadczenia były zbieżne.

Tam, gdzie grupy niekatolików są dość znaczne, księża niekatoliccy wkroczyli do szkół. Tak jest na Białostocczyźnie, gdzie dzieci prawosławne stanowią niekiedy połowę uczniów, tak jest na Śląsku Cieszyńskim z luteranami czy w wiejskich parafiach polsko-katolickich, tak jest w naszym Zelowie, gdzie ks. Mirosław Jelinek prowadzi zajęcia w liceum ogólnokształcącym, tak jest w jedynym w Warszawie liceum ogólnokształcącym im. Mikołaja Reja o jeszcze przedwojennej tradycji ewangelickiej, gdzie naucza ks. Włodzimierz Nast.

W szkołach średnich, gdzie uczy się młodzież starsza, myśląca samodzielnie i świadoma swej tożsamości, nie tylko nie ma dyskryminacji innowierców, lecz wprost przeciwnie – obserwuje się zwiększone zainteresowanie nauką religii ze strony zarówno naszej młodzieży, już pokonfirmacyjnej, jak też młodzieży katolickiej, zaintrygowanej doktrynalną innością, a nawet – sporadycznie – ze strony osób deklarujących się jako bezwyznaniowe. Dość dobra, bo właściwie neutralna, jest sytuacja dzieci w starszych klasach podstawowych, zwłaszcza w tych szkołach, do których uczęszcza kilkoro lub kilkanaścioro dzieci różnych wyznań. Uczą się one religii, tak jak dotąd bywało, w punktach katechetycznych przy swoich parafiach, z tym że liczba godzin nauczania zwiększona została do dwóch tygodniowo, nie licząc lekcji w ramach szkoły niedzielnej. W związku ze zwiększeniem limitu godzin wzrosło zapotrzebowanie na katechetów. Do prowadzenia zajęć obok księży i dotychczasowych katechetów zostały włączone nowe osoby, w przypadku np. prawosławnych – studenci teologii z wyższych lat.

Wśród niekatolików daje się zaobserwować zjawisko „zwierania szeregów”. Wbrew obawom, że presja katolicyzmu w szkołach może spowodować wycofanie się pewnej liczby rodziców i dzieci z form nauczania parafialnego, okazało się, że o wiele więcej dzieci zostało zgłoszonych na naukę religii w tym niż w ubiegłym roku.

Tyle pozytywów. Negatywów też jednak jest sporo. „Instrukcja numer 2” Ministerstwa Edukacji Narodowej (o której informowaliśmy Czytelników „Jednoty” w nr. 10/ 90) nie dotarła do wielu szkół. To od naszych księży lub rodziców dyrektorzy dowiadywali się, że coś takiego istnieje – znali bowiem tylko tę pierwszą, o wprowadzeniu religii katolickiej. W tej sytuacji każdy radzi sobie jak może. Kościół Ewangelicko-Metodystyczny, na przykład, zadziałał metodycznie: powielił „Instrukcję” i rozesłał ją do zborów, a tam zorganizowano zebrania informacyjne dla rodziców i dzieci. Komisja Katechetyczna tego Kościoła opracowuje program nauczania skorelowany z programem szkolnym i wystąpiła już do kuratoriów o rejestrację punktów katechetycznych, gdzie nauka religii odbywa się nadal w ramach szkoły niedzielnej. Ponieważ „Instrukcja” przewiduje udział księży i katechetów w radach pedagogicznych, w niektórych szkołach, tych mianowicie, gdzie uczęszczają uczniowie niekatolickiego wyznania, księża zamierzają uczestniczyć w zebraniach rad, pomimo że dzieci pobierają lekcje religii w parafiach, a nie w szkołach. I tak np. ks. Mirosław Jelinek będzie obecny raz w tygodniu w każdej ze szkół gminy Zelów: w trzech podstawowych, w szkole specjalnej i w szkole zawodowej. Obecność taka niewątpliwie wzmocni prestiż mniejszościowego wyznania i da dzieciom poczucie bezpieczeństwa, które bywa zagrożone.

A takie przypadki wcale nie są odosobnione. Zwłaszcza dotyczy to uczniów młodszych klas, ale nie tylko ich. Namawia się dzieci, żeby nie opuszczały klasy na czas lekcji religii katolickiej, bo „co tak będziesz sam siedział, kiedy my tu o Bogu mówimy”, albo: ,,bo przecież Pan Jezus też cię kocha”, albo: „po co masz tak daleko (do punktu katechetycznego) chodzić, skoro masz tu religię na miejscu”, albo (w przypadku polskokatolików): „przecież właściwie nie ma różnicy między nami”.

Młodzież w szkołach średnich i dzieci ze starszych klas podstawówek dają sobie jakoś radę, gorzej przedstawia się sytuacja dzieci z klas 0-IV. Nauczycielki ze szkoły niedzielnej (np. u luteranów) zauważyły, że o ile maluchy mają kłopoty z poprawnym odmawianiem „Ojcze nasz”, o tyle „Zdrowaś Mario” recytują bezbłędnie. Obawy rodziców dotyczą zwłaszcza przedszkolaków, u których najłatwiej wywołać mętlik w głowach. Być może jednak nie będzie to problem wielki, gdyż na skutek ogromnego wzrostu opłat wielu rodziców w tym roku zrezygnowało z posyłania dzieci do przedszkola. Tak jest w Zelowie, tak jest i w innych miastach.

Zdarzają się jednak i przypadki drastyczne. Na najzagorzalsze ataki narażeni są mariawici i polskokatolicy. „Najgorszą sektą” nazwała mariawitów nauczycielka V klasy na warszawskich Jelonkach, a swego kolegę – mariawitę z VI klasy rówieśnicy po prostu pobili. Z kolei, również w warszawskiej szkole, polskokatolicy zostali oskarżeni o to, że są heretykami, a ich księża nie są godni nazwy duchownych, ponieważ mają żony. W Poznaniu ksiądz katecheta sprawdzał na lekcji listę obecności „jak leci” i nieobecnym metodystom od razu wstawiał „niedostateczny”.

Incydenty takie szybko stają się znane we wspólnotach wyznaniowych. Niektórzy rodzice polecają swym dzieciom chodzenie na religię katolicką w szkole w obawie przed dyskryminacją. Pocieszają się przy tym, że „przecież w naszej parafii i tak nauczy się ich wszystkiego, jak trzeba”. Obawy dotyczą nie tylko kondycji dziecka w szkole, ale i sytuacji rodziców w miejscu pracy – kiedy grozi bezrobocie, każdy pretekst do zwolnienia może być dobry.

Przy okazji rozmów z księżmi na temat religii w szkole dowiedziałam się też o innej, powszechnej już, praktyce. Księża katoliccy, choć niejednokrotnie dysponują wspaniałymi domami parafialnymi, z pięknymi katechetycznymi salkami, nie zgadzają się na nauczanie w nich religii, bo religia ma być za wszelką cenę nauczana w budynkach szkolnych. Nie bacząc na niewygodę, co najwyżej proponują szkołom, aby w zamian inne lekcje, np. geografii lub matematyki, odbywały się w domu parafialnym. W ten sposób w Ostródzie dzieci metodystyczne pobierają naukę przedmiotów ogólnokształcących w katolickich salkach katechetycznych. W przypadku, gdy szkoła nie jest w stanie przyjąć takiej propozycji bądź to ze względu na dużą odległość między obiektami i niemożność zapewnienia dzieciom bezpieczeństwa po drodze, bądź ze względu na układ zajęć nauczycieli, dzieci narażone są na dodatkową niewygodę w przepełnionych, pracujących na dwie lub trzy zmiany szkołach.

Aby pomóc dzieciom w diasporze, gdzie katecheta nie dociera, należy stosować inne formy pracy. Pastorstwo Jelinkowie przygotowują materiały dla tych rodziców, którzy sami będą musieli uczyć swe dzieci zasad wiary ewangelicko-re-formowanej, zaś wakacyjne kursy katechetyczne w naszym Kościele bardziej niż dotąd będą musiały być nakierowane na usystematyzowanie i uzupełnianie tej wiedzy.

Instrukcja o nauczaniu religii w szkole, jak było do przewidzenia, przysporzyła małym wspólnotom wyznaniowym wiele problemów, z których jednym z większych jest przeciwstawienie się naciskowi triumfującego Kościoła rzymskokatolickiego. Zamiast ekumenii rodzi się konkurencja. Jest to fakt, który odważnie należy przyjąć do wiadomości. Jest to nowe wyzwanie dla nas.

Sądzę, że za parę miesięcy, przed końcem bieżącego roku szkolnego, gdy sytuacja w szkołach ustabilizuje się i wyklaruje, konieczne będzie spotkanie przedstawicieli Kościołów zrzeszonych w Polskiej Radzie Ekumenicznej w celu wymiany pierwszych doświadczeń oraz wypracowania na przyszłość wspólnych zasad postępowania. I w tym ekumenia może okazać się bardzo pomocna.