Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

3/1991

Piszecie w grudniowym numerze „Jednoty” w zakończeniu tekstu „Może i dobrze, że Max Thurian został katolikiem” (W.Z), że „konflikty teologów katolickich [...] z Urzędem Nauczycielskim są przez protestantów postrzegane jako [...] walka chrześcijańskiego   ducha wolności o Bożą Prawdę, jako walka z grzechem zadufania we własną, ludzką nieomylność”.

Zdumiało mnie takie stwierdzenie, zwłaszcza ten grzech zadufania. Czy to ma oznaczać złą wolę, że katolicy głoszą nieomylność Urzędu Nauczycielskiego tylko w swej pysze, świadomi fałszu, nie chcąc czy nie potrafiąc się z tego wyplątać? Czy to tylko się p. W.Z. „tak powiedziało”, czy też to podejrzenie lub posądzenie? Bo na temat sądzenia warto zajrzeć do Mat.7:1 i Łuk. 6:37. A na temat miłości chrześcijańskiej do Jn 13:35 ,11 Jn 4:11.

Różne wyznania mają różne przekonania, z którymi inni chrześcijanie się nie zgadzają. Trzeba ten fakt przyjąć do wiadomości, nie podejrzewając inaczej myślących o złą wolę, i tak iść do dialogu – otwartym na prawdę, nie bojąc się innych ani konfrontacji z tym, z czym się nie zgadzamy i każdemu wolno żywić przekonanie, że jego punkt widzenia okaże się najbliższy prawdy, byle tylko to przekonanie nie było silniejsze od umiłowania prawdy. Niewątpliwie katolicki dogmat o nieomylności papieża jest dla innych wyznań czymś szczególnie trudnym do zaakceptowania, ale przecież katolicy nie przymuszają nikogo, aby w to wierzył. Są przekonani, że ich zdanie na ten temat obroni się, ale to ich sprawa. Ważne, że postawa: „Ja jestem nieomylny, a wy bądźcie cicho”, należy do przeszłości, która nie wróci, a katolicy szukają dróg do jedności nie mniej szczerze niż inni.

A katolickie poglądy odnośnie do Urzędu Nauczycielskiego (prymatu papieskiego) mają swoje oparcie w Piśmie Św. i nawet jeśli ktoś ma co do tego zastrzeżenia, jest o czym spokojnie porozmawiać – wg katolików ten prymat i nieomylność nie są jakimś tam ludzkim wymysłem, ale integralną częścią wizji Kościoła, której nie można odrzucić, jak nie można odrzucić zmartwychwstania Jezusa, bo Kościół i Chrystus to jedno (Jnl7:20-26: Dz.9:4-5). Chrystus ustanowił swój Kościół, jeden Kościół, a nie dwa: apostolski i postapostolski. W słowach Jezusa nie ma śladu takiego podziału. Owszem, są słowa: „A oto ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata” (Mat.28:20). I nie ma podziału na Kościół Piotrowy i post-Piotrowy.

A Piotr (i apostołowie) usłyszał: „...cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane i w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie” (Mat.16:19 i Mk 18:18) i „Kto was słucha, mnie słucha” (Łuk.10:16) A to oznacza, że Jezus nadał słowom Piotra czy Urzędu Nauczycielskiego – Piotra z Apostołami – ten sam autorytet, co swoim własnym słowom. Uznawał ten autorytet św. Paweł (Gal.1 i 2). Wobec Jezusowej zasady jednego Kościoła katolicy uważają, że zasada prymatu i autorytetu Piotra obowiązuje po wszystkie dni aż do skończenia świata. Uważają zarazem, że na pytanie, jak ma być po śmierci Judasza namaszczonego przez Jezusa, odpowiedzią jest wybór Macieja (Dz. 1:21-26), czyli wybór nowej osoby, a nie „rozmycie się” urzędu (czy jak to nazwać) w całym Kościele. Czyli zasada sukcesji, która obowiązuje, choćby nawet ten czy inny papież postępował w sposób najbardziej nie licujący z mianem ucznia Jezusowego, tak jak nic nie jest w stanie zmazać z człowieka faktu chrztu, tak jak Izrael nigdy nie stracił swojego wybraństwa, pomimo odtrącenia Mesjasza Jezusa (Rzym. 10 i 11). Dobrze jest też pomyśleć o słowach Jezusa na temat „urzędu nauczycielskiego” uczonych w Piśmie i faryzeuszy (Mat. 23:2-3).

Nie chcę już poruszać głównego tematu artykułu – sprawy kultu świętych, a maryjnego w szczególności. Polecam tylko ku uwadze w związku z tym dwa cytaty z Nowego Testamentu: „Oto bowiem błogosławić mnie będą odtąd wszystkie pokolenia” (Łuk.1:48) i „Zwycięzcy dam zasiąść ze mną na moim tronie” (Obj.3:21).

To tyle moich uwag. Mam nadzieję, że „Jednota”, do której chętnie zaglądam, kiedy zdarzy się okazja, skoryguje nieco swój ton w sprawach międzywyznaniowych i ekumenicznych.

TADEUSZ WERNER
BRWINÓW

***

Po lekturze Pańskiego listu pragnę przede wszystkim Pana przeprosić. Zapewniam Pana, że moją intencją nie było obrażanie kogokolwiek. Pragnąłem jedynie przedstawić poglądy wielu ewangelików (w tym także znanych mi teologów) na temat tendencji we współczesnej mariologii katolickiej. Nie ukrywam, że osobiście podzielam większość z ewangelickich obaw w tej sprawie. Wiem także, że są ewangelicy, którzy mają odmienne zdanie i – jak sądzę – nasza „Jednota” nie zamyka swych łamów przed chrześcijanami o różnych poglądach i wyznaniach.

Łatwo można udowodnić, że w XX wieku wielu wybitnych teologów katolickich popadło w konflikt z Urzędem Nauczającym swojego Kościoła. Chenu, Congar, Schillebeeckx lub Teilhard de Chardin stawali wobec oficjalnych zarzutów o nieprawomyślność. Sobór Watykański II spowodował, że dzieła tych teologów należą obecnie do kanonu myśli katolickiej naszego stulecia i są wydawane m.in. w Polsce. Zwyciężyła zatem Boża Prawda i ów „duch wolności”, o którym – zapewne nieudolnie – starałem się pisać.

Wydaje mi się, że w swoim liście utożsamił Pan dogmat o nieomylności papieża oraz prymat papieski z nieomylnością Kościoła Chrystusowego, a nawet z Urzędem Nauczającym. O ile wiem, teologia katolicka precyzyjnie oddziela te pojęcia. Ewangelicy też sądzą, że Kościół, w którym żyje i działa Duch Święty, Kościół, którego Głową jest Chrystus, Kościół jako społeczność świętych („świętych obcowanie”) pod przewodnictwem Ducha Świętego – jest nieomylny. Wiemy jednak także, że człowiek i stworzone jego wysiłkiem instytucje mogą błądzić, bowiem „wszyscy zgrzeszyli i brak im Bożej chwały”. Dlatego instytucja, którą tworzą ludzie, ma zawsze ludzki, omylny i niedoskonały charakter. Grzeszność widzą ewangelicy przede wszystkim we własnej społeczności, ale dostrzegają ją również u katolików, bowiem ewangelicy są przekonani, że Kościół jest jeden i obejmuje wszystkich zbawionych, a podział na wyznania jest rezultatem grzechu. Czujemy się w pewnym sensie odpowiedzialni za cały Kościół, gdyż za jego rozłamem kryje się i nasz grzech. Zresztą – jak sądzę – w ewangelicyzmie też istnieje rodzaj Urzędu Nauczającego, chociaż trudno mówić o jego „urzędowym” charakterze. Dowodem na to, że działają odpowiednie czynniki regulujące na przykład dogmatykę, jest fakt, że całkowicie niezależne organizacyjnie Kościoły reformowane (Światowy Alians Kościołów Reformowanych istnieje dopiero od 1875 roku i ma charakter swobodnego forum informacyjno-konsultacyjnego) zachowa -ły jedność teologiczną we wszystkich istotnych problemach. Wielu ewangelików powiedziałoby nawet, że w ten sposób mamy również dostęp do nieomylności – nie ze względu na własne zasługi, lecz z powodu laski Boga. Na ogól jednak unikamy tak dosadnych sformułowań, bowiem Pismo Święte ostrzega przed zadufaniem. Poprawniej (w sensie ewangelickim) mówimy jedynie, że Kościół jest święty o tyle, o ile opowiadana jest w nim Ewangelia i sprawowane sakramenty pod przewodnictwem Ducha Świętego. Jest Kościół natomiast także zgromadzeniem bezradnych grzeszników, którzy „sami z siebie nic dobrego nie mogą uczynić”.

Na zakończenie chcę wyrazić pogląd, że ewangelicy powinni czcić Marię jako matkę Jezusa, podobnie jak czczą Św. Pawła jako apostoła narodów, czy jak na przykład uczcili księdza Jerzego Popiełuszkę, męczennika za wolność i prawa zwykłych ludzi. Jednak – to wyraźnie muszę powiedzieć – nie chcemy i nie możemy modlić się do Marii, świętych czy innych ludzi godnych najwyższego szacunku, bowiem zależy nam na tym, aby właśnie Bogu w Trójcy oddawać wyjątkową, najwyższą i szczególną cześć. Głową Kościoła jest Chrystus, nauczycielem Duch Święty, a stwórcą wszystkiego – sam Bóg. Dlatego mariologia będzie dla nas „podejrzana” (przepraszam za nie najlepsze słowo), jeżeli wyraźnie i jasno nie rozwiąże problemu   modlitewnego „przysłaniania” Boga przez Marię zarówno na poziomie teologii, jak w praktyce (a zwłaszcza w pobożności ludowej). Sądzę natomiast, że mariologia Maxa Thu-riana jest możliwa do zaakceptowania przez ewangelików (a przynajmniej godna poważnej dyskusji). Innymi słowy twierdzę, że ewangelicy, którzy nie chcą dyskutować o właściwej czci dla Marii, są także przekonani, o własnej ludzkiej nieomylności.

Z BRATNIMI POZDROWIENIAMI
WŁODZIMIERZ ZUZGA

***

Pozwalam sobie znów skorzystać z zapraszającego tytułu rubryki „Co wy na to?” i wyrazić tym razem swoje poglądy na temat artykułu pt. „Przejście” („Jednota” nr 12/90).

Opowieść o wyjściu Izraelitów z Egiptu i ich wędrówce do Ziemi Obiecanej oraz nawiązanie do niej w opowieści o dzieciństwie Jezusa („Z Egiptu wezwałem syna mego” – Mat.2:15; Dz.11:1) stanowią dla mnie bardzo istotny element wiary wskazujący drogę każdemu człowiekowi od życia „na świecie” do życia „w Królestwie Pańskim”. Próba tłumaczenia i usprawiedliwiania przy pomocy Biblii racji głoszonych przez pewien odłam polityków za bardzo przypomina mi napisy „Bóg z nami” na klamrach pasów wiadomych formacji wojskowych. Jeden z czytelników artykułu „Przejście” ujął to, moim zdaniem, wyjątkowo trafnie, mniej więcej następującymi słowami: „Może jakieś 10% Polaków naprawdę miało wrażenie, że wędrują przez miniony rok z Egiptu do Ziemi Obiecanej, a co najmniej drugie tyle, że wędrują z Ziemi Obiecanej do Babilonu. Ogromna większość jednak, o ile w ogóle coś sobie wyobrażała w tym duchu, to sądziła, że wędruje z Egiptu wprost do Babilonu, z pominięciem Ziemi Obiecanej (ale nie pustyni!), gdyż ich przywódcy chcą zamienić funkcje faraonowych nadzorców na wygodniejsze ławy u Baltazara”.
Uważam, że Biblia, jako księga o kontaktach Boga z ludźmi, wszystkimi swoimi opisami służy jednemu tylko celowi – pomocy w odnalezieniu Wszechmocnego. Oczywiście, aby Go odnaleźć, należy nauczyć się wypełniać Jego wolę, należy nauczyć się odróżniać dobro od zła. Ale temu, w przypadku konieczności oceny zjawisk, także politycznych, służy jakże prosta i skuteczna metoda: „po owocach poznacie ich”. I tu możemy znów wrócić do Mojżesza i tytułowego przejścia przez pustynię. Bóg czynił wiarygodnym jego przedsięwzięcie pozwalając mu na dawanie ludowi, nawet w zupełnie nieprawdopodobnych sytuacjach, smacznej manny, posilnych przepiórek, zdrowej wody – jednym słowem owoców, po których rozpoznawali, że „Pan zaiste jest z nami”.

WITOLD LUBICZ
WARSZAWA

***

Przykro nam, ale nie zrozumieliśmy się. Artykuł wcale nie podejmował próby „tłumaczenia i usprawiedliwiania przy pomocy Bib/ii racji głoszonych przez pewien odłam polityków”. Sądzimy natomiast, że nie ma w tym nic złego ani uwłaczającego chrześcijańskiej wierze, jeśli dla polityków, którzy doprowadzili system komunistyczny do upadku, żywimy uznanie, w przeciwieństwie do ludzi dawnej orientacji.

Skojarzenie z napisem „Bóg z nami” na klamrach pasów niemieckich formacji wojskowych wydaje się zupełnie nie usprawiedliwione, choć nad skojarzeniami trudno panować. Bywają najdziwniejsze i w dodatku wiele mówią o osobowości kojarzącego. Uważamy, że nasze skojarzenie, które pozwala dostrzec analogię między polską sytuacją a sytuacją Hebrajczyków wędrujących z Egiptu do Ziemi Obiecanej, jest całkiem klarowne. Spróbujmy to wypunktować.

  1. Wyjście z „ziemi egipskiej”. W biblijnym Egipcie, podobnie jak w systemie komunistycznym, uciskano i prześladowano ludzi uznanych za niewygodnych lub niebezpiecznych. Dostatecznie wiele na ten temat dzisiaj wiadomo, aby trzeba było dawać przykłady. Może tylko porównanie komunizmu z ówczesnym Egiptem jest dla tego drugiego zbyt krzywdzące.
  2. Wizja „Ziemi Obiecanej”. Czyż wielu Polaków nie spodziewało się powszechnego dobrobytu, który miał nastąpić natychmiast po zmianie systemu? Kiedy zaś okazało się, że przebudowa musi potrwać, że tymczasem trzeba ponosić trudy „marszu przez pustynię”, zaczęło się szemranie i tęsknota za tym, co było, czyli bunt przeciw, jak Pan pisze, wędrówce „z Ziemi Obiecanej do Babilonu”. Zadziwiające, jak można system totalitarnego zniewolenia, gdzie ludzi poddawano indoktrynacji ideologicznej, praniu mózgów, propagandzie ateistycznej, bezlitośnie więziono i mordowano, w ogóle porównać do Ziemi Obiecanej. Że wiele obiecywano, to prawda, ale czy jeszcze ktoś może dziś wierzyć, że chciano naprawdę dobra ludzi? Współczujemy.
    Jak Pan pisze, ogromna większość sądzi, „że wędruje z Egiptu wprost do Babilonu”. No właśnie, dokładnie coś takiego wynika też z przekazu biblijnego. Ogromna większość uchodźców z Egiptu sądziła, że dąży ku nieszczęściu, dlatego szemrała, „strajkowała” i buntowała się.
  3. Ośmielamy się dostrzegać, że również my w ostatnich latach doświadczaliśmy nieprawdopodobnych darów od Boga, dających się porównać z biblijną manną, przepiórkami i wodą. Zbiory w rolnictwie na przykład były nadzwyczaj obfite, podczas gdy w krajach ościennych występował drastyczny nieurodzaj.
  4. Wędrówka przez pustynię trwała, jak wiadomo, lat czterdzieści. Ci, którzy opuścili Egipt, łącznie z Mojżeszem, nigdy do celu nie dotarli (z kilkoma wyjątkami). Przyczyna tego znana jest każdemu, kto czyta! księgę Wyjścia. Nie chcielibyśmy, aby nasza wędrówka trwała podobnie długo i z takim samym skutkiem.

Pisze Pan, „że Biblia, jako księga o kontaktach Boga z ludźmi, wszystkimi swymi opisami służy jednemu tylko celowi (podkr. red.) – pomocy w odnalezieniu Wszechmocnego”. To prawda, że głównym celem Biblii jest pomoc w znalezieniu Boga: głównym, a to wcale nie znaczy, że jedynym. Posłużmy się w tym miejscu argumentem przytoczonym z jednego tylko miejsca w Nowym Testamencie. Mianowicie: cale Pismo jest przez Boga natchnione, abyśmy mogli: 1) uczyć się rzeczy pożytecznych, 2) poznawać błędy, 3) dążyć do poprawy, 4) stawać się ludźmi sprawiedliwymi, 5) dążyć do doskonałości, 6) być gotowi do wszelkiej dobrej działalności (por. II Tym. 3:16.17). Jak z tego prostego przykładu widać, z jednego tylko zdania biblijnego wydobyliśmy aż sześć możliwości. Nie widzimy więc powodu, abyśmy nie mieli z Biblii uczyć się mądrości pożytecznej w sprawach codziennych, abyśmy z historii biblijnej nie mieli wyciągać wniosków odnoszących się do naszej własnej historii współczesnej.

Szkoda, że list pomija bardzo istotny, końcowy akapit redakcyjnego felietonu: „Trzeba zwrócić uwagę na rzecz najważniejszą. Otóż w opisie tej historii nieustannie pojawia się Pan, jako podmiot dziejących się wydarzeń (...). Ponieważ jesteśmy ludźmi wiary, nie wolno nam tracić z oczu faktu, że Bóg jest Panem historii i ani na chwilę nie wypuszcza z rąk steru spraw świata, choćbyśmy nie rozumieli tego, co się dzieje (...). Całą nadzieję pokładamy w Bogu”.

Dziękujemy Panu za list. Konfrontacja poglądów zawsze jest pożyteczna. Jak wynika z tego, co dotąd powiedziano, nadal przemawia do nas analogia między naszym przejściem a przejściem plemion hebrajskich. Nie musimy jednak koniecznie mieć racji. Nie będziemy się przy tym akurat upierać. Zobaczymy za ileś tam lat... Stanowczo natomiast trwamy przy tezach wyrażonych w ostatnim akapicie grudniowego felietonu, ponieważ mamy przekonanie, że Wszechmocny jest realną rzeczywistością, że On prowadzi. On ratuje i On doprowadzi do celu. Przypuszczamy, że w tej kwestii nie różnimy się z Autorem listu.

REDAKCJA