Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

12 / 1991

65 lat „Jednoty"

W bieżącym roku niepostrzeżenie minęła sześćdziesiąta piąta rocznica powstania naszego czasopisma. Kiedy obchodziliśmy sześćdziesięciolecie, nie spodziewaliśmy się, że za pięć lat będziemy żyli i pracowali w zupełnie innych czasach. Wtedy jeszcze trzeba było się liczyć z wszechwładną cenzurą i ten fakt nie tylko rzucał cień na naszą pracę, ale symbolizował istotę tamtego okresu we wszystkich dziedzinach życia podporządkowanego wyższemu ośrodkowi podejmującemu decyzje, noszącemu dumne miano „władzy". Władza nie tylko decydowała, ale zawsze wiedziała lepiej.

Naszą „władzą", która zawsze miała rację, był Główny Urząd Kontroli Prasy... Ilekroć pojawiała się ingerencja, chodziło się na ul. Mysią i usiłowało coś wytargować. Rozmowa zwykle odbywała się w bardzo uprzejmej formie, co miało wywołać złudzenie partnerstwa. Czasem, nie za często, udawało się nam uzyskać jakieś ustępstwo. Zdarzało się niekiedy, że walka z cenzurą dawała drobną satysfakcję, na przykład, gdy po wydarzeniach marcowych 68 roku udało nam się wydrukować modlitwę zatytułowaną „...aby wypuścić uciśnione na wolność..." (według Izajasza), której towarzyszyła reprodukcja rzeźby człowieka skutego łańcuchem. Wielu ludzi przyjęło to z wielkim wzruszeniem. Dzisiaj to wszystko jest już za nami. Pamięć o tamtych czasach pokrywa się pyłem zapomnienia i człowiek stawia sobie pytanie: czy to była rzeczywistość, czy może jakiś sen koszmarny?

Po II wojnie światowej, czyli po wznowieniu „Jednoty" we wrześniu 1957 r., warunki życia zmuszały nas do ograniczania tematyki i zajmowania się prawie wyłącznie sprawami religijnymi, moralnymi i – też w ograniczonym zakresie – społecznymi, gdyż skutecznie nas pilnowano, abyśmy przypadkiem nie przekraczali wyznaczonych granic. To z kolei zmuszało nas do stosowania autocenzury i wypowiadania się nie wprost, ale pośrednio lub przez analogię. W niektórych okolicznościach można było jedynie milczeniem zaznaczyć swe stanowisko. Już wówczas pojawiało się pytanie, które w obecnych warunkach stało się szczególnie aktualne, czy Kościół, a więc i kościelne czasopismo, powinny zajmować się sprawami politycznymi. Dyskusja na ten temat i dziś jeszcze toczy się w różnych kręgach chrześcijan. Chrześcijanin bowiem staje wobec konkretnych problemów, które musi rozwiązać zgodnie ze swym sumieniem.

Fala dziejowych przemian wyniosła nas na nowy ląd. Sytuacja pod pewnymi względami przypomina pierwszy, przedwojenny okres istnienia „Jednoty", kiedy to autorzy i redaktorzy mieli prawo być dorosłymi ludźmi i osobiście przyjmować odpowiedzialność za swe poglądy wyrażane na piśmie. Od chwili zniesienia cenzury powstały warunki sprzyjające swobodnej wypowiedzi na różne tematy, w tym i na tematy polityczne. Nakłada to na nas specjalną odpowiedzialność także w tym, aby nie nadużywać autorytetu Kościoła, a widzimy przecież, jak wielkie zamieszanie panuje na tym polu. Niemniej uważamy za swój obowiązek reagować, jeśli jako chrześcijanie mamy coś do powiedzenia na temat zjawisk zachodzących w życiu publicznym.

Pragniemy nie tylko uczestniczyć w tym, co się dzieje dokoła nas, korzystać z prawa głosu, ale dawać świadectwo niezależności myślenia, właściwej dla środowiska ewangelicko-reformowanego. Nie mamy wprawdzie tych możliwości i wpływów, jakie mieliśmy w XVI wieku, ale jesteśmy tu obecni i za pomocą słowa drukowanego możemy się wypowiadać w sposób uważany przez nas za słuszny i sprzyjający prawidłowemu rozwojowi spraw naszego kraju.

Przejrzenie dwu ostatnich roczników „Jednoty" pozwoli każdemu zauważyć, że publikowaliśmy artykuły z tej dziedziny, szczególnie w rubryce „Co Wy na to?", gdzie na przykład wyrażaliśmy sprzeciw wobec angażowania chrześcijaństwa i Kościoła do polityki w sposób nie licujący z jego posłannictwem. Zajmowaliśmy się sprawą pojednania polsko-niemieckiego, próbowaliśmy też we właściwy sposób pisać o stosunkach między Polakami a Żydami, aby przeciwdziałać zjawisku antysemityzmu. Zamieszczaliśmy wywiady z ewangelikami pełniącymi funkcje publiczne. Poruszaliśmy także związane z pracami nad nową konstytucją problemy, które mogą mieć wpływ na przyszły kształt Rzeczypospolitej. Trzeba tutaj wspomnieć również cykl artykułów na temat udziału Kościołów chrześcijańskich w przemianach zachodzących w krajach tzw. demokracji ludowej. W ten sposób staramy się okazywać „rozumną troskę o dobro wspólne", zgodnie z tytułem jednego z wywiadów.

Nie chcemy zapominać o wezwaniu apostoła Pawła, które mutatis mutandis odnosimy do naszej pracy: dobrze czyńmy wszystkim, a najwięcej domownikom wiary (Gal. 6:10). Od początku swego istnienia „Jednota" za podstawowe zadanie przyjęła informowanie naszych współwyznawców o tym, co się w Kościele dzieje, docieranie do nich ze Słowem Bożym, z modlitwą, pociechą, utwierdzanie ich w wierze, to znaczy za pośrednictwem druku umacnianie naszej więzi wzajemnej i pogłębianie wspólnoty wiary, nadziei i miłości. Jesteśmy społecznością diasporalną, żyjemy w rozproszeniu nawet tam, gdzie istnieją placówki naszego Kościoła. Dlatego czasopismo spełnia w naszym środowisku rolę niezastąpioną, tworząc rodzaj zboru czytelniczego, najliczniejszego w Kościele, i do tego noszącego charakter ekumeniczny tak ze względu na podejmowaną problematykę, jak i osoby autorów oraz krąg czytelników.

Jest rzeczą oczywistą, że zgodnie z zadaniem wyrażonym w podtytule naszego czasopisma, będziemy się zajmowali przede wszystkim sprawami polskiego ewangelicyzmu i ekumenii. Najbliższe więzi łączą nas z luteranami. Chcielibyśmy więc nadal utrzymywać z nimi braterskie stosunki na płaszczyźnie prasowej, informując o wydarzeniach zachodzących w ich społeczności lokalnej, krajowej i światowej, omawiając też problematykę podejmowaną przez środowiska luterańskie. To samo dotyczy drugiego bliskiego nam wyznania, to znaczy metodystów. Chętnie widzimy na naszych łamach autorów z obu tych Kościołów ewangelickich. Pragniemy jednak pozostać otwarci również wobec chrześcijan innych wyznań, utrzymać charakter pisma stworzony jeszcze przez pierwszego powojennego redaktora naczelnego, ks. Jana Niewieczerzała.

Cieszymy się każdym znakiem uznania dla naszej pracy ze strony Czytelników. Życzylibyśmy sobie, i prosimy o to, aby częściej do nas pisali dzieląc się swymi problemami, uwagami na temat treści zamieszczanych materiałów i tego, co ich cieszy lub co smuci. Poważnie traktujemy głosy krytyczne, starając się o nie powtarzanie popełnionych błędów, bronimy się jednak przed zarzutami naszym zdaniem niesłusznymi. Wydaje się, że w życiu, a więc i na naszych łamach, częściej będą się pojawiały problemy sporne i polemiki. Może to nadać żywszych kolorów publikowanym materiałom (prasa religijna, również „Jednota", bywa przecież nudnawa), ale należy spodziewać się w związku z tym różnych zarzutów, m.in. że stajemy się nie ekumeniczni.

Nowe czasy przyniosły nową polaryzację postaw, która coraz wyraźniej zaznacza się między katolicyzmem a ewangelicyzmem. Jedną z przyczyn tego zjawiska jest fakt, że Kościół katolicki dominuje w społeczeństwie. Przedstawiciele innych wyznań dość często odczuwają na własnej skórze rozmaitego rodzaju presję. Doceniamy wielką rolę, jaką spełnił ten Kościół, jego duchowieństwo, hierarchia oraz masy wiernych w doprowadzeniu do upadku systemu komunistycznego. Pojawienie się katolickich przedstawicieli w życiu publicznym jest więc rzeczą zupełnie naturalną, odnosimy jednak wrażenie, i nie tylko my, że nie wszyscy czynią to w sposób właściwy, dlatego też odzywają się głosy krytyczne. W jednym z przemówień podczas ostatniego pobytu w Warszawie sam Papież starał się otworzyć swym współwyznawcom oczy na tę właśnie okoliczność.

Szkoda, że nasze drogi niekiedy się rozchodzą, bo dzięki ruchowi ekumenicznemu powstało nie tylko wiele nadziei, ale i konkretnych faktów wskazujących na zbieżność dążeń polskiego katolicyzmu i ewangelicyzmu. Na szczęście ruch ten pozostawił już głębokie, nieodwracalne ślady w naszej mentalności, nawiązały się trwałe stosunki przyjaźni i braterstwa pomiędzy członkami różnych Kościołów. Dobro stosunków ekumenicznych wymaga szczerego, jasnego wypowiadania opinii, wymaga wzajemnego poszanowania prawa do bycia sobą. Wierzymy, że dobra sprawa, z natchnienia Bożego Ducha poczęta, przetrwa trudne chwile i prawda ostatecznie zatriumfuje.