Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

3 / 1992

(w Lesznie, 2 maja 1640 r.)

Pisałem niedawno, że postępom chłopców w nauce szkodzi i we właściwym korzystaniu ze studiów przeszkadza ich jakowaś wolność lub raczej samowola, bez względu na to, czy wynika ona tylko z ich wyobrażeń, czy też z nawyków. Teraz ujawniło się to niestety z całą mocą i sama konieczność znalezienia drogi do szybkiej poprawy zmusza mnie, abym przed Tobą, wysoko urodzony Panie, rzeczy nie zatajał. Byłem przez kilka dni poza miastem, zajęty gdzie indziej pracami zleconymi przez Kościół. Wtedy stało się, że młodszy chłopiec z powodu publicznie wywołanego zgorszenia został wezwany do poddania się także publicznej, chociaż stosunkowo łagodnej, karze. Kiedy jednak upierał się i kilkakrotnie stwierdził, że nie usłucha, wicerektor, aby nie uczynić czegoś w gniewie, kazał mu odejść i powiedzieć o wszystkim przełożonym. Ci, chcąc dzięki publicznemu ukaraniu chłopca wzmocnić nadwątlony autorytet nauczycieli, weszli do szkoły i polecili zawołać do siebie Krystiana. Wtedy Bogusław, usłyszawszy to, sam do nich wyszedł, a bratu zakazał usłuchać przełożonych. Oni zaś poszli za chłopcami do sali szkolnej, łajali ich za zuchwałość, jakiej do tej pory w naszej szkole nikt nie oglądał, i radzili im, żeby się poprawili.

Kiedy jednak zobaczy li, że ich usiłowania idą na marne, zabroni/i chłopcom za karę przychodzenia do szkoły i ostrzegli, że o ich uporze powiadomią Ciebie, urodzony Panie. Oni jednak nie tylko nie posłuchali i nie przeprosili za swoje przewinienie, ale jeszcze gestami i słowami dawali do zrozumienia, że są temu radzi i że tego chcieli. Wróciwszy wczoraj do domu i dowiedziawszy się, co się stało, odwiedziłem ich i, litując się nad nimi, usiłowałem, jak tylko potrafię, wszelkimi sposobami i argumentami przekonać ich, aby swój błąd uznali i naprawili, lecz prócz błahych wymówek, a nawet skarg, że postępuje się wobec nich niesprawiedliwie, niczego nie osiągnąłem. Dlatego uznałem za słuszne powiadomić o tym Ciebie, zacny Panie, chociaż domyślam się, że zrobi to również urodzony pan Schlichtyng – sędzia wschowski – aby możliwie jak najszybciej zastanowić się nad poprawą.

Postępując w ten sposób młodzieńcy sobie nie pomogą, dla nas będą obciążeniem, dla innych zgorszeniem, im dłużej, tym większym. Sam żadnej rady nie udzielam, nie jest nawet potrzebna; zdaję sprawę ze wszystkiego tak, jak się to stało, aby Wasza Dostojność dostarczył lekarstwa, skoro my jesteśmy tacy bezradni, że niczego nie możemy uczynić.

Na koniec jednak wypowiem swoje zdanie: daruj im, cny panie. Niełatwo przyzwyczaja się do jarzma dorastający wół, który nie oswoił się z nim za młodu. Zdaje się, że zbyt długo byli pozbawieni towarzystwa tych, którzy są wychowywani w karności wobec Boga i swojej ojczyzny. Korzenie i pędy wrodzonego samolubstwa i zuchwalstwa – niestety, powszechne to wady u nas i w świecie – nie zostały dotąd wykarczowane i już nawet nie poddają się dyscyplinie. Żeby jednak wszystko, łącznie z zarozumiałością i błędami, minęło wraz z młodością, o co Boga proszę i mam nadzieję, że tak się stanie, musimy gorąco się modlić do Boga i zastosować odpowiedni lek dla poprawy. Powyższe polecam Twojej przezorności, wielki protektorze, i z oddaniem proszę Boga, aby Cię natchnął zbawiennymi pomysłami. Bądź zdrów, najjaśniejszy i zacny Panie!

Najjaśniejszej szlachetności Twej życzeniami i służbami oddany

Jan Amos Komeński

Adresat listu, Zbigniew Gorajski, kasztelan kijowski, ewangelik reformowany, patron polskiego kalwinizmu; korespondencja dotyczy jego synów, kształcących się w szkole w Lesznie – red.