Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

4 / 1992

Niewątpliwie stanęliśmy teraz w Polsce (a może nawet w Europie i na świecie) przed nowym ekumenicznym progiem, choć mało kto zdaje sobie z tego sprawę. Wolność wyzwoliła bowiem tyle problemów, ze dopiero w drugiej lub trzeciej kolejności zauważamy pośród nich także problem ekumeniczny. Gdy piszę „wyzwoliła", mam na myśli po pierwsze to, że odpadły (przynajmniej niektóre) zahamowania i zniekształcenia, że mamy swobodę działania i szerokie pole decyzji. Po drugie, że te nowe warunki jeszcze ów problem wyostrzyły i uczyniły pilniejszym.

W Europie przeradzająca się w walkę konkurencja między wyznaniami została swego czasu zablokowana kosztem wolności sumienia. Aby się dało jakoś żyć, postanowiono: „czyja władza, tego religia". Podobnie przedstawiała się sytuacja na polach misyjnych w czasach, gdy o losie kolonii decydowały ich europejskie metropolie.

Wolność religijna sprawia, że kwestię jedności świadectwa o Chrystusie chrześcijanie muszą dziś rozwiązywać samodzielnie. Świat ich już w tym nie wyręcza albo wyręcza rzadziej i jakby niechętnie. Z drugiej jednak strony ten sam świat na różne sposoby wzywa chrześcijan, aby byli w nim obecni; chce od nich usłyszeć coś, co może przyda się do zbudowania życia na gruzach systemu, który się zawalił.

Czy wspólne świadectwo jest możliwe, skoro jesteśmy podzieleni? Czy jest możliwe teraz, w tym momencie kairos, gdy Bóg pyta i wzywa? Kto ma decydować o kształcie wspólnego świadectwa, skoro podmiotów chrześcijańskich – Kościołów i wspólnot wyznaniowych – jest tak wiele, a nie wszystkie są gotowe uczestniczyć w dialogu? Co więcej – już rozpoczęty dialog zdaje się stać w miejscu, a niekiedy nawet cofać. Czyżby Duch pytał za wcześnie?

Nie zamierzam tu powtarzać historii dialogu ekumenicznego. Myślę jednak, że przegląd dzisiejszych zadań i trudności warto poprzedzić przypomnieniem pewnej idei, która swego czasu umożliwiła bardzo istotny przełom, jakim było włączenie się Kościoła rzymskokatolickiego w jeden wspólny ruch ekumeniczny. Aby modlitwa o jedność już teraz stała się wspólna i gromadziła wszystkich chrześcijan, trzeba uwierzyć, że jedność, o którą zawsze możemy razem prosić, istnieje, a jest nią ta jedność, której pragnie Chrystus. To wystarczy, by wskazać, do czego dążymy. W modlitwie o taką jedność zawiera się nasze wzajemne uznanie się za braci i za współpielgrzymów. Bliższe zaś i konkretne określenie jej kształtu pozostaje tajemnicą Chrystusa. Uformowane przez historię nasze wyobrażenia o jedności są poddane Jego działaniu. Tak pojmowany ekumenizm jest niewątpliwie ekumenizmem dla wierzących i modlących się, ale o taki właśnie chodzi. Co zatem mają robić ludzie wiary? Przecież nic innego, jak tylko rozpoznawać wolę Chrystusa, szukać jej i czynić to razem w nadziei, że dojdzie do spotkania. Łatwiej się zdecydować na wspólne szukanie, jeśli się pamięta, że to, czego szukamy, jest niepodzielne i będzie udziałem wszystkich.

Najogólniej mówiąc, tak pojęty ekumenizm duchowy znalazł zrozumienie ojców II Soboru Watykańskiego, którzy jasno wyrazili prawdę, że katolicy nie tylko mogą, ale mają obowiązek przejawiać postawy ekumeniczne. Ekumenizm duchowy to korzenie, które utrzymują dążenie do jedności i szukanie do niej dróg we wszystkich dziedzinach życia kościelnego. Im to szukanie trudniejsze, tym bardziej warto wracać do tych korzeni.

W sytuacji, gdy wolność religijna zapanowała na terenach do niedawna przed nią zamkniętych, próbie szczerości i głębi poddane zostają postawy ekumeniczne wszystkich żyjących tam chrześcijan, zarówno osób prywatnych, jak też oficjalnych reprezentantów Kościołów.

Szczególnie ważne i już aktualne jest wspólne świadectwo wierzących wobec ludzi, którzy być może po raz pierwszy stykają się z chrześcijaństwem żywym, nie zaś postrzeganym jako relikt lub eksponat muzealny. Każdy wierzący pragnie dzielić się swoją wiarą z osobami szukającymi odpowiedzi na podstawowe pytania ludzkiej egzystencji. Każda wspólnota religijna w określony sposób głosi świadectwo o swoim posłannictwie, jego źródłach i autorytecie, o drodze, jaką proponuje. Jeśli ma to być wspólnota godna miana chrześcijańskiej, musi być otwarta, musi zapraszać, musi pociągać ku prawdzie, której służy. To jest jej powołanie. Temu powołaniu towarzyszy jednak jak groźny cień pokusa prozelityzmu – nawracania nawróconych, „odbijania" wyznawców, zachęcania ich do zmiany przynależności kościelnej.

Prozelityzm jest sprzeczny z postawą ekumeniczną i stanowi bardzo pospolitą przyczynę złych stosunków między chrześcijanami różnych wyznań, a zwłaszcza między ich duszpasterzami. Gdy zaś stosunki są złe – pokusa prozelityzmu przybiera na sile. I tak powstaje bardzo smutne sprzężenie zwrotne, które może prowadzić do ksenofobii wyznaniowej. Ta z kolei już zupełnie odcina szukających od możliwości dostrzeżenia propozycji chrześcijańskiej.

Trzeba poważnie brać pod uwagę fakt, że wspólnoty wyznaniowe (zwłaszcza mniejszościowe) rosną często dzięki praktykom co najmniej graniczącym z prozelityzmem. Jednocześnie bardzo obawiają się kontaktów z przedstawicielami większości wyznaniowej, do której przyłączają się niekiedy ich członkowie, zmęczeni stresem wywołanym własną innością i doznawanymi z tego powodu podejrzeniami, upokorzeniami i naciskami. Wielką rolę odgrywa w tym wypadku kultura narodowa i tożsamość etniczna, na różne sposoby sprzęgnięta z wiarą i wyznaniem. To sprzężenie dodatkowo komplikuje sprawy, gdy na przykład działania misyjne Kościołów, postrzeganych na danym terenie jako obce, cudzoziemskie, egzotyczne, uważa się za prozelityzm nawet wtedy, gdy swoją misję kierują tylko ku osobom od urodzenia nie związanym z żadną religijną wspólnotą. W tym posądzeniu o prozelityzm może się kryć subtelnie zmodernizowane echo wspomnianej na początku zasady „czyja władza, tego religia". Może być też inna motywacja, mianowicie rzetelna troska o kulturowe zakorzenienie religijności lub o umacnianie chwiejnej, zagrożonej tożsamości narodowej, szukającej wsparcia w sile tradycyjnie z nią związanego Kościoła.

Działaniom o charakterze prozelickim może zapobiegać głębokie pojmowanie wolności religijnej i żywy ekumenizm duchowy. Stąd właśnie spontanicznie wypływa religijne świadectwo wolne od wszystkiego, co mogłoby uwłaczać wierze innych, odbierać im szacunek dla źródeł, z których czerpią wiarę. Takie świadectwo szanuje istniejącą więź kościelną i nie zmierza do „nawróceń" o posmaku dezercji czy zdrady.

Kościół katolicki i prawosławny, podobnie jak inne wielkie, ustabilizowane Kościoły historyczne, na ogół nie wykazują wyraźniejszych skłonności do uprawiania prozelityzmu. Wiąże się to z ich dość słabą dynamiką, w której religijność przybiera charakter zwyczaju. Takiej religijności broni się w razie zagrożenia, ale się jej raczej nie szerzy, zwłaszcza w sytuacji, gdy wszelkie możliwości oddziaływania są brutalnie zamykane i odcinane i gdy nawet praca nad utrzymaniem wiary wśród osób należących do danego Kościoła jest traktowana jak przestępstwo. Większą dynamikę misyjną wykazują grupy wewnątrzkościelne, ruchy i organizacje propagujące własne praktyki i specyficzną duchowość.

Po restytucji wolności religijnej, której na terenach imperium carskiego, a potem bolszewickiego, brakowało przez wieki, katolicyzm i prawosławie spotykają się w nowym układzie – na ziemi spustoszonej, gdzie każdy Kościół chce odszukać własne zagubione owieczki, ale zarazem otwiera się jako gościnna owczarnia przed ludźmi znikąd, wyrosłymi czy to w ateizmie, czy w ignorancji religijnej. W takich okolicznościach bardzo potrzebne jest ustalenie reguł wspólnego świadectwa, aby świat mógł uwierzyć... Aby mógł uwierzyć świat postkomunistyczny, nasycony nieufnością, łatwy do zgorszenia, umęczony walką wszystkich ze wszystkimi... Takie reguły muszą być dziełem Ducha Świętego i poddającej się Jego działaniu roztropności duszpasterskiej; tylko ludzie, którzy tam żyją i tam niosą ciężar świadectwa, mogą je ustalić i przyjąć na swe ramiona. Może jednak przydać im się pewna pomoc, doświadczenia i refleksje osób, które już wcześniej stanęły w obliczu podobnych, choć może nie tak dramatycznych, problemów.

Sądzę, że w tym celu warto na przykład przypomnieć dokument opracowany przez Wspólną Grupę Roboczą Światowej Rady Kościołów i watykańskiego Sekretariatu ds. Jedności Chrześcijan, opublikowany w 1980 r. Niestety, jest to opracowanie mało znane. Nie wykorzystał go też ostatni Synod Biskupów, choć znalazły tam wyraz przeczucia tak bardzo teraz użyteczne w procesie zrastania się podzielonej Europy i nienawykłych do swego sąsiedztwa Kościołów.

Dokument potwierdza na wstępie fakt wspólnego świadectwa i opisuje niektóre jego formy (np. współpracę teologiczną, studia i grupy biblijne, organizacje ekumeniczne, międzykościelne działania służące ewangelizacji itp.). Zarysowuje też jego podstawy teologiczne oraz źródła: świadectwo Ojca o Synu, świadectwo Ducha Prawdy, czyniącego wiernych świadkami, Kościół zaś – podmiotem wspólnotowego świadectwa: „Świadectwo o Chrystusie ma być składane i kształtowane przez wspólnotę, która żyjąc w Chrystusie ożywiona jest duchem miłości i wolności, ufności i radości". Zasadniczym zadaniem jest to, aby świadectwo było wspólne: „Kościoły powinny wszystko robić wspólnie, wyjąwszy wypadki, gdy wierność sumieniu tego zabrania" (Lund 1952).

Praktyka jeszcze wciąż bardzo odbiega od tej zasady. Nowe pola misyjne powinny być zagospodarowywane już w tym właśnie duchu, ale nic nie wskazuje, że tak się stanie. Tym bardziej aktualne wydają się wskazania dokumentu z 1980 r.: „Wspólne świadectwo składamy również wtedy, gdy wzajemnie siebie wspomagamy. Oczekuje się, że chrześcijanie wszystkich wyznań staną obok siebie, by uczestniczyć w świadczeniu słowem i uczynkiem o Bożej woli zbawienia. Z wielu przyczyn natury językowej, historycznej i ideologicznej nie zawsze to jest możliwe. W takim jednak wypadku świadectwo jednego Kościoła czy grupy chrześcijan może być wspierane modlitwami, darami, odwiedzinami i życzliwością innych. W ten sposób świadectwo prawosławnych, katolików, anglikanów czy protestantów w pewnym sensie staje się zastępczym sposobem składania świadectwa także przez innych chrześcijan. [...] Uznajemy, że z racji sumienia nasze Kościoły czują się niekiedy zobowiązane nie tylko do świadectwa osobnego, lecz nawet takiego, które jest wyrazem sprzeciwu. Modląc się o pełnię jedności kościelnej uznajemy istnienie podziałów za rzeczywistość, z którą trzeba się liczyć. Jawna, publiczna natura naszego braku zgody dowodzi uczciwości naszego wspólnego świadectwa. Sądzimy, że dając wyraz różnym rozwiązaniom kwestii etycznych podkreśli się wagę i wiarygodność wspólnego świadectwa".

Bardzo ważne są zawarte w dokumencie uwagi w sprawie prozelityzmu: „Przede wszystkim do prozelityzmu należy wszystko, co narusza prawa ludzkiej osoby – chrześcijanina lub niechrześcijanina – do wolności od wszelkiego typu fizycznego przymusu, moralnego ograniczania czy psychologicznego nacisku mogącego pozbawić osobę lub wspólnotę swobody osądu i odpowiedzialnego wyboru. Prawda i miłość Boga musi zawsze być proponowana i przyjmowana w wolności. [...] Prozelityzm oznacza to wszystko, co w głoszeniu Ewangelii zastępuje bezinteresowną miłość osobistym lub grupowym egoizmem, podstawową ufność wobec niespodzianek Ducha – zadufaniem w stosunku do własnych, z góry powziętych, programów i metod, wszystko, w czym wyraża się lęk przed prawdą, prowadzący do przedstawiania w złym świetle zarówno wiary, jak i praktyk innych wspólnot religijnych, a to w nadziei pozyskania wyznawców".

Szukanie możliwości wspólnego świadectwa, odkrywanie nowych i podtrzymywanie dawnych inicjatyw powinno być jednym z motywów przewodnich pracy duszpasterskiej – wszędzie, także w Polsce. Na pewno nie dość się jeszcze u nas przyjął ów ekumenizm dla wszystkich, nie tylko dla specjalistów od kontaktów „z innymi". Szczególnie jest on potrzebny tym duszpasterzom, którzy chcą lub muszą wyjść poza krąg gorliwych, choć może tylko niedzielnych, parafian i chrześcijan. „Wspólne świadectwo jest głęboko zakorzenione w naszej wierze, wymaga go sama Ewangelia, którą głosimy. [...]Wspólne świadectwo nie jest abstrakcyjnym pojęciem teologicznym. Jest czymś o wiele większym niż same przyjazne stosunki ekumeniczne. Jest to odpowiedzialna droga do podjęcia ludzkich problemów dnia dzisiejszego. [...] Często od strony społecznej i politycznej trudniej jest świadczyć razem, ponieważ moce tego świata popierają podziały. W takich sytuacjach wspólne świadectwo jest szczególnie cenne, bo na podobieństwo Chrystusowe. Świadectwo, które ośmielamy się składać wspólnie, jest potężnym znakiem jedności pochodzącej wprost i widzialnie od Chrystusa oraz przebłyskiem Jego Królestwa".

Odzyskana wolność religijna nie odbiera szans działania siłom popierającym podziały. Przestrzeń spustoszona przez system komunistyczny pełna jest gniewu, konfliktów i uroszczeń, a te nie ułatwiają wspólnego świadectwa. Tym bardziej więc potrzebujemy przebłysków Królestwa.

Halina Bortnowska