Drukuj

7-8 / 1992

Znosząc siebie nawzajem w miłości" [Ef. 4:2]

W środkach masowego przekazu wolnej już Polski często słyszymy o tolerancji (a częściej o jej braku). Postulat tolerancji, podobnie jak fakt pluralizmu, to jeden z rysów charakterystycznych społeczeństwa nowożytnego oraz jeden z warunków wolności i sprawiedliwości w świecie współczesnym. Jest to postulat uznania prawa do życia i do rozwoju inaczej żyjących lub myślących (także w polityce), zwłaszcza mniejszości (religijnych, etnicznych itp.) i grup marginalnych (np. chorzy na AIDS, homoseksualiści...).

Biblijną podstawę tolerancji stanowi przede wszystkim Przykazanie miłości (zob. III Mojż. 19:18; Mat. 19:19; 22:39; Mk 12:31; Łuk. 10:27; Jn 13:34; 1 5:12), a także Kazanie na górze (Mat. 5-7), przypowieść o kąkolu i pszenicy (Mat. 13:24–30. 36–43; w. 30: „Pozwólcie obojgu róść aż do żniwa"), jak również złota reguła wzajemności: „Wszystko, co byście chcieli, żeby wam ludzie czynili, i wy im czyńcie" (Mat. 7:12; pór. Tob. 4:15). Chrystus uczy nas o Ojcu, który „sprawia, że słońce Jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi, i zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych" (Mat. 5:45), „dobry jest dla niewdzięcznych i złych" (Łuk. 6:35), zabrania uczniom ogień z nieba ściągać na Samarytanów, którzy Go nie przyjęli, bo był Żydem (Łuk. 9:51–55). Nie tylko nauka Jezusa, ale i całe zachowanie Tego, którego nazywamy naszym Nauczycielem i Panem (por. Jn 13:13–14) – zwłaszcza Jego postawa wobec grzeszników (celników, kobiet upadłych...) – stanowią dla uczennicy i ucznia nieustanne ostrzeżenie i zaproszenie...

Nic więc dziwnego, że apostoł Paweł stawia przed oczy swoim gminom (zborom) to właśnie „bogactwo dobroci, cierpliwości i wielkoduszności Jego" (Rzym. 2:4), Tego, którego sprawiedliwość – „za dni cierpliwości Bożej" – wyraża się w odpuszczaniu grzechów (zob. Rzym. 3:25–26). Stąd też wzajemna tolerancja należy do najczęstszych motywów apostolskiego nauczania. Przytoczmy tylko dwa upomnienia, ale najpierw spójrzmy na przykład samych apostołów: „Błogosławimy, gdy nam złorzeczą, znosimy, gdy nas prześladują; dobrym słowem odpowiadamy, gdy nas spotwarzają..." (I Kor. 4:12–13). I nie zapominajmy Pawłowej nauki o wierze, której nie można wymusić (zob. np. Gal. 5:1.13).

Typowe jest upomnienie z Kol. 3:12–14: „Jako więc wybrańcy Boży – święci i umiłowani – obleczcie się w serdeczne miłosierdzie, dobroć, pokorę, cichość, cierpliwość, znosząc jedni drugich i wybaczając sobie nawzajem, jeśliby miał ktoś zarzut przeciw drugiemu: jak Pan wybaczył wam, tak i wy. Na to zaś wszystko przyobleczcie miłość, która jest więzią doskonałości". To samo aneksomenoi  allelon („znosząc siebie nawzajem" czy „znosząc jedni drugich", od greckiego czasownika aneksomai) występuje także w Ef. 4:2 (cytuję od w. 1): „A zatem zachęcam was ja, więzień w Panu, abyście postępowali w sposób godny powołania, jakim zostaliście wezwani, z całą pokorą i cichością, z cierpliwością, znosząc siebie nawzajem w miłości".

Jan Paweł II (przepraszam, że tu będzie dużo Papieża, ale Redakcja „Jednoty" zapraszając mnie znowu na swe łamy dobrze wiedziała, żem niepoprawny papista) tak skomentował ten ostatni tekst Pawłowy 9 czerwca 1991 r. w ewangelickim kościele Świętej Trójcy w Warszawie:

„»Znosząc siebie nawzajem« mówi dalej List do Efezjan, kreśląc prawdziwy program chrześcijańskiego współżycia ludu Bożego. Mamy postępować »z całą pokorą i cichością«, a także »z cierpliwością«. To również lekcja tolerancji, którą w naszej polskiej historii udało się wcielić w życie w sposób dość zadowalający.

Jednak to zaledwie pierwszy, łatwiejszy punkt programu napisanego dla chrześcijan. Czytamy bowiem: wznosząc siebie nawzajem w miłości« (Ef. 4:2). »Znosić się [...] w miłości« znaczy więcej niż tylko tolerować. »Znosić się w miłości« to także usiłować zrozumieć; zrozumieć, by wybaczyć; »znosić się w miłości« to również akceptować, czuć się wewnętrznie bliskim, chcieć przebywać we wspólnocie, poczuwać się do wspólnoty, to spieszyć, by wspierać, to chcieć współpracować i współtworzyć."

W tymże „ewangelickim" przemówieniu warszawskim Papież nazwał nietolerancję „chorobą ludzkości i hańbą wspólnot religijnych" oraz nawiązał do swego Orędzia na XXIV Światowy Dzień Pokoju (1 stycznia 1991). Mówił w nim, iż nietolerancja przejawia się „w nieuznawaniu wolności sumienia innych", i dodał: „Historia nauczyła nas boleśnie, do jak daleko idących konsekwencji może ona prowadzić". Zarazem ostrzegł: „Nietolerancja może wkraść się w każdą dziedzinę życia społecznego; jej przejawem jest marginalizacja lub prześladowanie osób i mniejszości, które usiłują kierować się własnym sumieniem w wyborze godziwych dróg postępowania. W życiu publicznym nietolerancja nie zostawia miejsca dla pluralizmu działań politycznych czy społecznych, narzucając w ten sposób wszystkim jednolitą wizję organizacji społecznej i kulturalnej".

Następnie Jan Paweł II pisząc o nietolerancji religijnej i uznając błędy i grzechy naszego Kościoła dorzucił: „Jeszcze dzisiaj wiele trzeba zrobić, aby przezwyciężyć nietolerancję religijną, która w wielu częściach świata prowadzi do prześladowania mniejszości. [...] Bardzo trudne są sytuacje, w których norma o charakterze czysto religijnym staje się prawem państwowym, lub jest tak traktowana, w czym nie bierze się pod uwagę różnicy między funkcją religii a funkcją wspólnoty politycznej. Utożsamienie prawa religijnego z prawem państwowym może prowadzić do całkowitego zniesienia wolności religijnej, a nawet ograniczyć czy zlikwidować inne niezbywalne prawa ludzkie" [podkr. – M. Cz.].

Ważne i aktualne także w Polsce wydają mi się również następujące słowa papieskie z tegoż Orędzia (nieznanego nie tylko innowiercom – cóż zrozumiałe – ale także dobrym katolikom): „Aby usunąć skutki nietolerancji, nie wystarczy »chronić« mniejszości etniczne czy religijne, traktując je tak, jakby były osobami nieletnimi lub pozostającymi pod opieką państwa. Mogłoby to prowadzić do swoistej dyskryminacji, która utrudnia, a nawet uniemożliwia harmonijny i pokojowy rozwój społeczeństwa. Należy raczej uznać i zabezpieczyć niezbywalne prawo do postępowania zgodnie z własnym sumieniem i wyznawania oraz praktykowania indywidualnie czy wspólnotowo własnej wiary, pod warunkiem nienaruszania porządku publicznego" [podkr. – JP II].

Postulat tolerancji jest więc obowiązkiem prawnym, który powinien być zagwarantowany przez porządek prawny państwa (podobnie jak w ogóle prawa człowieka).

Słusznie oburzamy się na bierność polskiej policji wobec np. wybryków antysemickich lub wobec agresji przeciw nosicielom wirusa HIV i ich opiekunom. Milicja „ludowa" tak gorliwie zacierała nieprawomyślne napisy, biła demonstrantów i na różne sposoby naruszała wolność słowa oraz inne prawa człowieka, że dzisiaj jej następczyni często cacka się z tymi, którym przecież nie zagraża krzywda, bo to oni krzywdzą innych. Czy wobec nich też obowiązuje tolerancja – państwowa i nasza prywatna? Nie, wręcz przeciwnie.

Tolerancja bowiem musi się skończyć tam, gdzie dochodzi – lub może dojść – do naruszenia wolności, godności i innych praw drugiego człowieka (czy grupy ludzi). Tolerancja to ani akceptacja za wszelką cenę istniejącego status quo, ani tym bardziej zgoda na niesprawiedliwość, także wobec mnie. Masochizm nie jest cnotą ani ludzką, ani chrześcijańską. Czasem więc tolerancja musi się zmienić w protest i oskarżenie. GRANICĄ TOLERANCJI JEST KRZYWDA CZŁOWIEKA. I tutaj już nie wystarczy mój prywatny sprzeciw moralny: tutaj musi wkraczać państwo. A także i Kościół, gdy chodzi o członków wspólnoty chrześcijańskiej: „...Jeśli i tych nie usłucha, daj znać Kościołowi. A jeśli nawet i Kościoła nie usłucha, niech ci będzie jak poganin i celnik" (Mat. 18:17).

Atoli póki jestem tolerancyjny tylko pod przymusem (państwowym albo kościelnym), potytolerancja pozostaje tylko niechętnym i pogardliwym znoszeniem inaczej żyjących lub myślących (wierzących) – znoszeniem ich „dla świętego spokoju" (mojego). Tolerancja staje się autentyczna i skuteczna dopiero wtedy, gdy jej prawny obowiązek zostaje przeze mnie zaakceptowany osobiście, dobrowolnie, potem także radośnie, gdy stopniowo staje się cząstką mojego „ja", trwałą postawą mego życia. Gdy przestaje być obowiązkiem prawnym, a staje się cnotą moralną.

Jeśli tolerancja to cnota, nie można jej mylić z usprawiedliwianiem własnych świństw (samousprawiedliwianie), z brakiem jakichkolwiek poglądów, z rezygnacją z prawdy czy dobra, z zacieraniem linii demarkacyjnych, z minimalizmem, z indyferentyzmem („wszystko mi jedno"), ani tym bardziej z cynicznym nihilizmem moralnym. Tolerancja to nie jest listek figowy przykrywający moją obojętność etyczną, brak zasad czy po prostu niewyrobienie intelektualne (lub wręcz głupotę). Innych można prawdziwie tolerować dopiero wtedy, gdy się posiada własne przekonania. Gdy jest się pewnym swego, a najpierw pewnym siebie (nie chodzi o pychę, lecz o poczucie własnej tożsamości i godności). Często bowiem – wbrew pozorom – nietolerancja rodzi się z niepewności, strachu, kompleksu niższości.

Jeśli tolerancja prawdziwa nie zaciera linii demarkacyjnych np. między religiami czy wyznaniami, lecz traktuje je poważnie, to domaga się ona również poważnego traktowania tego innego, tego tolerowanego; domaga się nie tylko szacunku dla niego, ale także umiejętności słuchania go, próby zrozumienia, co jest dla niego tak ważne, gotowości do wczuwania się w jego poglądy, odczucia czy postawy, w jego sposób życia... Jest więc także tolerancja otwartością na coś nowego, odmiennego, jest gotowością do uczenia się, do przyjmowania, do ubogacenia się w poczuciu i przekonaniu, że nie wszystko wiem i rozumiem, i nie posiadłem całego bogactwa prawdy i dobra. A może jednak on ma rację? Albo chociaż część racji...? A jeśli nie ma, to dlaczego tak myśli, wierzy, postępuje...?

Taka tolerancja nazywana bywa aktywną, mocniejszą, twórczą. Tolerancja państwowa (państwa pluralistycznego i demokratycznego) i społeczna (dom, miejsce pracy, uczelnia) może być słabsza, pasywna. Wystarczy jako minimum i jako taka (minimalistyczna) jest zasadą nowoczesnych państw i społeczeństw. Taką „gołą" tolerancją jest np. znoszenie ludzkich wad i dziwactw... Ale jej mocniejsza, aktywna forma – dobrowolne uznanie innych i ich inności, twórcza otwartość na ich odmienność i bogactwo – buduje na wolności i godności każdej osoby ludzkiej. A cóż dopiero mówić o godności i wolności współchrześcijanina?

CZY WOLNO TOLEROWAĆ EWANGELIKA?

Godność i wolność chrześcijanina... Tu tolerancja bierna nie wystarcza! Potrzebna jest, sama się narzuca, tolerancja aktywna, niektórzy słusznie mówią: akceptacja. Niekoniecznie akceptacja poglądu, a tym bardziej tego, co uważam w sumieniu za błąd (niezależnie od tego, czy obiektywnie jest błędem, czy nie); akceptacja tylko tego, co uważam za prawdę (jakiś aspekt prawdy nigdy w pełni nie ogarnionej). Ale zawsze akceptacja człowieka! Akceptacja siostry i brata w poczuciu istniejącej już, podarowanej nam, chociaż jeszcze niepełnej, komunii w Chrystusie. (Dzisiaj coraz mocniej i głębiej odczuwamy, jak wiele nas, chrześcijan, łączy także z Żydami.) Do takiej akceptacji zapraszał wszystkich chrześcijan polskich, obecnych tam i nieobecnych, biskup Rzymu Jan Paweł II w ewangelickim kościele Świętej Trójcy:

„Bracia i Siostry w Chrystusie! Jeśli przypominamy światu potrzebę tolerancji między Kościołami, nie znaczy to, że sama tylko tolerancja wystarcza. To stanowczo za mało. Proste tolerowanie siebie nie może wystarczać chrześcijanom i Kościołom Chrystusa. Toleruje się przecież czasem nawet zło – w imię większego dobra. Nie chciałbym, żebyście mnie tylko tolerowali. I nie chcę was, drodzy Bracia i Siostry, jedynie tolerować. Cóż to za bracia i siostry, którzy się jedynie tolerują? Cóż to za bracia i siostry w Chrystusie, którzy się jedynie tolerują?! Jesteśmy naprawdę umiłowanymi dziećmi Boga, ukochanymi synami w Synu, jesteśmy mieszkaniem Ducha Świętego, umiłowaliśmy Ewangelię, jesteśmy wszczepieni w Chrystusa, napojeni Jego Duchem."

Zdarza mi się głosić z ambony: „Ja nie toleruję, nie mogę tolerować w tym kraju katolickim ewangelika, prawosławnego czy innego adwentysty. Nie mogę!..." I widzę zgorszenie na niektórych twarzach i złą radość na innych, póki nie dodam tego, co papież Jan Paweł II rok temu wyczytał i wyjął nam z naszych serc, z serc polskich ekumenistów różnych wyznań, znoszących siebie nawzajem w miłości: siostry, brata nie umiem, nie mogę tylko tolerować...

Ks. prof. Michał Czajkowski
[Akademia Teologii Katolickiej, Warszawa]