Drukuj
NR 8-9 / 2002

DZIEŃ 1.
Niemożliwe stało się możliwe. Z grupą niemieckich pastorów i pracowników służby zdrowia, zaangażowanych w pracę parafialną, jestem w Ziemi Świętej.

Jest południe. Cezarea Nadmorska. Właśnie przekąsiłam coś na własny rachunek. Oglądane dziś przeze mnie krajobrazy i sceny z życia przesuwają się jak klatki filmowe. Wyjechaliśmy z Kibbutz Lavi przed 8. rano, po obfitym śniadaniu, wcześniej zaśpiewawszy psalm na chwałę Bogu. Mijamy wzgórza Galilei, na szczytach których wznoszą się kamienne osiedla, oleandry kwitnące różnymi barwami, sady cytrusowe i oliwne, róże i malwy w rozkwicie. Chłopiec arabski czy żydowski macha do nas ręką. Na każdym przystanku i większym skrzyżowaniu młodzi mężczyźni i dziewczyny w mundurach i z karabinami. Cezarea Nadmorska to przede wszystkim teatr z czasów rzymskich na 5 tysięcy osób. Granity, marmury, gorąco jak nie wiem co. Zwiedzamy ruiny świątyni z czasów króla Heroda i pozostałości gigantycznych rozmiarów akweduktu. Nie tyle zachwyca nas rzymska budowla, co plaża i widok Morza Śródziemnego. Ten ogrom wody, białe grzywy fal. Cudowne. Rozpraszamy się jak małe dzieci, mocząc nogi w przybrzeżnych falach, zbierając muszelki, stąpając po rozgrzanym piasku. Cezarea Nadmorska - to ta sama, w której Korneliusz - setnik kohorty przyjął chrzest z rąk apostoła Piotra (Dz. 10), ta sama, w której apostoł Paweł przemawiał przed królem Agryppą, a później wyruszył w podróż do Rzymu (Dz. 25, 26, 27). Teraz jest tylko kamiennym świadkiem swej świetnej przeszłości, która bezpowrotnie minęła. Przypomina jedno wielkie wykopalisko. W upale snują się jedynie turyści, wielojęzyczny korowód. Jedziemy do Hajfy. Mijamy pola kaktusów, szpalery palm, uprawy bananów, drzew figowych i ogrody winne. Tu nie ma winnic na zboczach gór, bo słońce spaliłoby winorośl. Właściwie więc przetłumaczył Luter: Weinen Garten, a nie Weinen Bergen, jak jest we współczesnym tłumaczeniu niemieckim. Osiedla przysiadłe na szczytach wzgórz zlewają się z ich wapiennymi skałami. Jest jasno od domów i bielejących pasemek skał. Przed nami wyrasta 300-tysięczna Hajfa. Jedziemy na górę, która stanowi początek pasma Karmel. Stąd na Panoramastrasse, skąd rozciąga się - tak jak chce nazwa ulicy - niezwykły widok na port, rozległe miasto i Morze Śródziemne. Aż dech zapiera. Bezkres morskiego błękitu z jednej strony, pasmo Karmelu z drugiej. Już niedaleka droga do Akki. Przysypiam w autobusie. Wpół przytomna nagle znajduję się w labiryncie uliczek, zaułków, bazarów. Akka - dawniej Ptolemaida, później - Acri, jest starym portowym miasteczkiem, które straciło na znaczeniu, odkąd powstał nowoczesny port w Hajfie. Najpierw zwiedzamy cytadelę joannitów. W 1191 roku Ryszard Lwie Serce zdobył miasto i na sto lat stało się ono (w zastępstwie Jerozolimy) stolicą Królestwa Krzyżowców w Ziemi Świętej. Joannici mieli w Akce swą kwaterę główną. Od nich pochodzi nazwa miasta Saint Jean d'Acre, co Arabowie uprościli do Acri.

Aleksandra Błahut-Kowalczyk


zobacz pełny tekst