Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

Synod 2004Na fotografii: uczestnicy Synodu 2004
NR 5-6 / 2004


(miłemu panu Kazimierzowi Bemowi w odpowiedzi)

Pewna sprzeczność, jaka się pojawiła między naszymi stanowiskami sformułowanymi na ostatniej sesji Synodu, miała swoje źródło w tej części pańskiej wypowiedzi, która nie znalazła się już w artykule pt. "Kilka uwag o przyszłości naszego Kościoła", a która odegrała sporą rolę w dyskusjach kuluarowych. Mówił pan wówczas, że wielu ewangelików w wysoko rozwiniętych krajach Europy opuściło w ostatnich latach swoje Kościoły, a budynki kościelne opustoszały, i że obawia się pan podobnych zjawisk w naszym kraju. Aby im przeciwdziałać, proponuje pan określone postępowanie, które przedstawione zastało w wydrukowanym w tym numerze "Jednoty" artykule. Muszę powrócić do tej nieopublikowanej części, gdyż w przeciwnym razie trudno by mi było wytłumaczyć moje zastrzeżenia co do pańskiego stanowiska. Otóż powiedziałem wówczas, że nie wierzę, by od swoich Kościołów odchodzili ewangelicy, gdyż tak nazywać można tylko ludzi wierzących. Ci, co odchodzą, są ludźmi co najwyżej wyrosłymi w kręgu kultury ewangelickiej i nic ponadto.To chyba lepiej, że nie zapełniają oni budynków kościelnych, bo co może być gorsze od złego świadectwa ze strony tych, od których ze względu na ich rzekomą przynależność do Pana mielibyśmy prawo spodziewać się dobra? Czasy, jak słusznie pan zauważa, zmieniają się, a dzięki (?) niebywałemu tempu rozwoju techniki zmieniają się dziś szybciej niż kiedykolwiek dotąd. Ale zmiany te, moim zdaniem, idą w nieco innym kierunku, niż pan to w swoim artykule sugeruje. Zanika znaczenie tradycji i instytucji. Wzrasta znaczenie rozumu (logiki), bardziej uświadomiona staje się też rola uczucia, przygniata nas nadmiar informacji (przeważnie kiepskiej jakości), psuje się psychiczne środowisko człowieka. Badania nad tymi zjawiskami wskazują, że ludziom jest trudniej niż w dawnych latach skupić swoją uwagę, że słabnie wpływ słowa mówionego czy pisanego. Człowiek współczesny najlepiej zapamiętuje i przeżywa to, co sam mówi. Maleje, choć bynajmniej nie znika, rola parafii jako miejsca, gdzie wierni zbierają się dla wysłuchania duszpasterza; rośnie za to rola małych grup dyskutujących przyjaciół, którym jednak nadal są potrzebne "znaki społeczności" i przewodnicy. Chwilami wydaje mi się, że historia chrześcijaństwa zatoczyła ogromne koło i niedługo już podstawową formą organizacyjną stanie się znów pierwotna diaspora.

Oczywiście jest to ogromnie szeroki temat, ale sądzę, że i my obaj, panie Kazimierzu, i czytelnicy "Jednoty" wiedzą już, czym się nasze stanowiska (może nie tak bardzo) różnią.

A teraz parę spraw szczegółowych.

1. Podzielam pana zdanie, że wróżenie (zwłaszcza oparte na pewnych przesłankach naukowych) jest zajęciem pouczającym. Nie zgadzam się tylko z twierdzeniem, że coś na pewno (lub na 100%) stanie się lub nie. Nawet z określaniem prawdopodobieństwa byłbym bardzo ostrożny.

2. Proces przenoszenia się z małych osiedli do dużych był (a gdzieniegdzie jeszcze występuje) charakterystyczny dla pierwszej rewolucji naukowo-technicznej. Dla drugiej charakterystyczna jest tendencja odwrotna. Zaludnienie wielkich, dobrze rozwiniętych metropolii maleje (klasyczny przykład - Nowy Jork). Zjawisko to daje się już zauważyć i w naszej społeczności.

3. Procesy imigracyjne nie są i nigdy nie były dla naszego Kościoła czymś zaskakującym, a wręcz przeciwnie. Poza bardzo silnym nurtem czeskobraterskim mamy wśród nas potomków hugenotów, Szkotów, Szwajcarów itp. Dziś już w naszej strukturze działają formalnie parafie cudzoziemskie, a do niektórych zborów przyłączyły się w ostatnich latach pojedyncze rodziny holenderskie.

Prof. Jarosław Świderski

Demografia wpływa, ale nie wyrokuje - pełny tekst

Jak uzyskać pełny dostęp do zasobów serwisu jednota.pl