Drukuj

NR 1-2 / 2005

Wieczór się zbliżał, a las przerzedzać się nie myślał. Brat Rupert był pewny, że nocleg mu w puszczy wypadnie i rozpatrywać jął drzewa wszystkie, na które, w razie wypadku, schronićby się mógł. W duchu się modlił do Pana Jezusa, by przez czas tego noclegu stworzenia wszystkie z lasu powypędzał, pozostawiając jeno zające niewinne, aliści na zawrocie drożyny, którą jechał, z ciemności leśnych wysunął się mąż jakiś na koniu siedzący, a widząc brata Ruperta, ku niemu się zbliżył i rzekł:
- Czołem!...
- Czołem! - odpowiedział brat Rupert, ale zadrgał.
Jeździec koniem na niego najechał, zezem spojrzał i z pod szpakowatego wąsa uśmiechnął się. Brat Rupert pomacał pałkę i powiódł uważnie oczyma po nieznajomym, jakby chciał wiedzieć, co to za zacz był i czy go od razu przez łeb zajechać, czy w poufałość z nim się zadać. Z pozoru jednak człek on na poczciwca wyglądał, a szlachcicem patrzał. Żupan miał na sobie z drelichu, koloru piaskowego, burkę zarzuconą przez plecy, pas w biodrach, czapkę na głowie i szablicę przy boku. Otyły był, ale nie nad miarę, wąsy i brodę strzyżoną krótko a szpakowatą miał, brwi bujne, siwe, z pod których filuterne patrzały oczy, barwy turkusu wypłowiałego.
- Waćpan sam podróżujesz, jako widzę - odezwał się szlachcic.
- Oj, źle! - mruknął brat Rupert - i pałkę znów pomacał.
- W nocy niebezpieczno - co? - ciągnął gość nieproszony.
- Za sobą zostawiłem... braci - odpowiedział brat Rupert, rad będąc, że nie skłamał, a szlachcicowi do myślenia dał.
- Coś daleko - odpowiedział tenże - bo tętentu nie słychać, a w lasach koprzywnickich o wypadek nie trudno.
- Księdza nikt nie zaczepi - szepnął brat Rupert.
- Niby to księża groszów nie mają!
- Ale nie my, do żebrzącego zakonu należący...
- To właśnie u was szukać, bo każdy wam da na wspomożenie klasztoru.
Brat Rupert spojrzał na mówiącego, który znów zeza puścił i uśmiechnął się.

Kazimierz Gliński

W Babinie - pełny tekst

Jak uzyskać pełny dostęp do zasobów serwisu jednota.pl