Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

NR 9-10 / 2006

Akt 1

Jest piękny wiosenny dzień i nogi same niosą mnie na rynek staromiejski w Pradze (dokładniej na ławkę tuż pod pomnikiem Jana Husa). Oślepiona słońcem wsłuchuję się w otoczenie. Po lewej stronie grupka Anglików szuka jakiegoś hotelu, kilka metrów dalej, po prawej stronie, słyszę pewny siebie głos Czecha, który zdradza córce szczegóły historii otaczających ich domów, o których ponoć „mało kto wie”. Docierają do mnie z różnych stron zdania w językach hiszpańskim, niemieckim, angielskim i czeskim. Moich rodaków spotykam tu niestety okresowo i prawie tylko w grupach. Zbliża się pełna godzina, tłum pod zegarem astronomicznym zagłusza moją niecodzienną „akustyczną wycieczkę”. Orloja (zagadkowy zegar astronomiczny i astrologiczny, o którym legenda mówi, że odlicza czas do przyjścia Antychrysta), remontowano do końca listopada ubiegłego roku. Zainteresowana ruszam w jego kierunku, by obejrzeć procesję dwunastu apostołów. Po drodze mijam tablicę, na której wypisane są imiona 27 czeskich przywódców protestanckich, straconych w 1621 roku z rozkazu katolickiego cesarza Ferdynanda II. Wielu protestantów w obliczu groźby egzekucji po przegranej rok wcześniej bitwie pod Białą Górą zostało zmuszonych do emigracji. Tak też zaczęła się historia wychodźstwa moich przodków, i choć do Zelowa Bracia Czescy dotarli dopiero podczas trzeciej fali emigracji, to głębsze poznanie ich historii i ojczyzny było jednym z powodów mojego rocznego wyjazdu do Czech.
Wydaje się, jakby to było wczoraj, a przyjechałam tu już siedem miesięcy temu. Jak ten czas szybko leci...

Akt 2

Przed chwilą byłam na Zamku Praskim. Zwiedzaliśmy z wykładowcami wystawę o Karolu IV i właśnie wracam na uczelnię. Muszę powtórzyć materiał na seminarium z etyki teologicznej – „czescy myśliciele” – jutro moja kolej na wygłoszenie referatu. Daleko do domu nie mam. Jako zagraniczna studentka mam to szczęście, że mogę mieszkać w akademiku mieszczącym się na uczelni. Droga z prawie każdego ważnego miejsca w Pradze na Wydział Teologii Ewangelickiej Uniwersytetu Karola zajmuje maksimum 10 minut. To istne błogosławieństwo. Ponad rok czekałam na przyznanie mi stypendium, abym mogła uczyć się teologii w Pradze. Ale cierpliwość opłaciła się, otrzymałam nie tylko fundusze na przeżycie i wspaniale usytuowany akademik, lecz również spotkałam wielu cenionych profesorów i nieźle zapowiadających się adeptów teologii. Zaskoczyły mnie tu również: ogromna biblioteka, do której dostęp ma każdy nawet do późnych godzin nocnych i kawiarnia uczelniana, w której podczas przerw możemy prowadzić dyskusje teologiczne ze swoimi profesorami. Poza tym w każdą środę odbywają się tu nabożeństwa, na których Słowo Boże głoszą wykładowcy, aczkolwiek i studenci przyzwyczajani są do przyszłej służby. W zeszłym miesiącu to właśnie mnie powierzono prowadzenie nabożeństwa. Oczywiście po czesku. Do dziś pamiętam, jak po wszystkim podszedł do mnie kolega Lukáą i powiedział, że muszę poćwiczyć jeszcze wymawianie literek „h” i „ř”, bo dochodzi do śmiesznych nieporozumień.
Nie do wiary! Wydaje się, jakbym przed sekundą była na Hradczanach, a już doszłam na uczelnię. Ależ ten czas szybko mija...

Akt 3

Na dworze zrobiło się ciepło. Jeszcze nie tak dawno Pradze groziła powódź, a teraz mamy czerwiec i upał niemiłosierny, który szczególnie doskwiera, gdy się siedzi cały dzień za biurkiem. Przez ostatnie trzy miesiące prawie cały wolny czas spędzam w Synodniej Radzie Czeskobraterskiego Kościoła Ewangelickiego. Mówią na mnie „dobrovolnice”. W Polsce nazywamy to wolontariatem, a tu pracą z dobrej woli. Tak więc pomagam w dziale spraw ekumenicznych i zagranicznych. Oprócz spraw porządkowych, wspieram redakcję biuletynu kościelnego, który jest wydawany w języku angielskim i niemieckim. Poznałam ludzi, z którymi pracuje się bardzo przyjemnie i efektywnie. A nawet uprawia sporty. O tak, nie zapomnę mojej pierwszej gry w siatkówkę z pracownikami Kościoła i synodnim seniorem Joelem Rumlem, który, choć na pewno nie minął się z powołaniem, to jest też świetnym graczem. Miło wspominam moje odwiedziny w zborach, w których spotkałam się z zelowskimi reemigrantami. Wspomnienia o dawnym Zelowie i moje opowieści o Zelowie współczesnym ciągnęły się „kilometrami” podczas wycieczki autokarem do Konstancji, na którą zabrał mnie Exulant – stowarzyszenie uchodźców za wiarę. Twarze ludzi, ich łzy spływające po policzkach podczas świadectw wiary i stwierdzenia, że na szczęście to już nie te czasy, że teraz już nie trzeba uciekać, wywoływały drżenie w moim sercu i pobudziły do rozmyślań.
Tak szybko wszystko minęło. Cały rok już upłynął i czas wracać do domu. Moja książka adresowa pełna jest nowych nazwisk, kalendarz na przyszłe lata wypełniony datami odwiedzin nowych znajomych, a głowa niemal pęka od wspaniałych przeżyć.

Ewa M. Jelinek
[Studentka ChAT]