Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

NR 11-12 / 2007

Rozpoczynamy cykl artykułów omawiających działalność Warszawskiego Kręgu Dyskusyjnego, zorganizowanego przy stołecznej parafii ewangelicko-reformowanej. Według naszego rozeznania formy i rezultaty tej działalności budzą różne odczucia, poczynając od pewnej niechęci, aż do zdecydowanej aprobaty. Redakcja zapewniła autorów cyklu, że nie będzie ingerowała w treść ich artykułów nawet wtedy, gdy się z nimi nie zgodzi, natomiast chętnie wydrukuje głosy naszych czytelników, zarówno te popierające czy rozwijające koncepcje Kręgu, jak i krytyczne. Czekamy!

Redakcja

Jarosław Świderski

Warszawski Krąg Dyskusyjny - zaczęło się piętnaście lat temu

I. Takie były początki

U schyłku 1992 roku, w czasie obrad Synodalnej Komisji Problemowej naszego Kościoła, zrodził się pomysł przeniesienia toczących się w tej Komisji dyskusji o zasadniczych problemach współczesnego chrześcijaństwa na teren poszczególnych parafii. W parafii warszawskiej prowadzono już takie dyskusje w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych; toczyły się one wśród młodzieży, a później w środowisku młodych małżeństw. Relacjonowane były w ogromnym skrócie na łamach Jednoty, w specjalnie stworzonym dziale "Młoda Jednota" (podpisywane przez "Trzynastkę"). Wzmiankuje o nich Tomasz Strzembosz w pięknej, wspomnieniowej książce pt. W stronę zachodzącego słońca. Przedmiotem tych dyskusji było porównywanie podstawowych zasad różnych chrześcijańskich wyznań, a później - próby wyrażenia prawd zawartych w Apostolskim wyznaniu wiary (poczynając od tego, co dla nas tak naprawdę oznacza słowo "wierzę") językiem współczesnych pojęć.

Członków Synodalnej Komisji Problemowej i kilka zaprzyjaźnionych, związanych z nimi osób, zdopingowały do odtworzenia dyskusyjnego stołu przede wszystkim dwa wydarzenia. Otóż gwałtownie ujawnił się problem pogłębienia przepaści między życiem kościelnym a życiem codziennym, a ponadto nadszedł list z trudnymi pytaniami od rosyjskiego uczestnika dyskusji "Młodej Jednoty", który spotykał się z nami regularnie przed trzydziestu laty. Na zawarte w liście pytania adresat nie umiał odpowiedzieć - ani sam, ani nawet z pomocą znajomych teologów - w sposób zadawalający nadawcę. Sądzę, że dla zrozumienia genezy i dnia dzisiejszego Warszawskiego Kręgu Dyskusyjnego warto obu tym wydarzeniom poświęcić nieco uwagi.

II. Ci biedni teolodzy!

Na początku lat dziewięćdziesiątych, po zmianie ustroju, Kościoły w Polsce niespodziewanie dla siebie przestały pełnić rolę ostoi dla osób walczących z PRL, a jednocześnie, dzięki zbliżeniu z Europą Zachodnią, zauważono pogłębiającą się tam laicyzację oraz pustoszejące budynki kościelne. W naturalny sposób wzrosło zainteresowanie ekumenią, zwłaszcza między Kościołami należącymi do Polskiej Rady Ekumenicznej. Grupa osób, o której wspomniałem na wstępie, w tym członkowie Synodalnej Komisji Problemowej, znalazła się (wraz ze swymi dyskusjami) wśród podobnych sobie środowisk bratnich Kościołów protestanckich. Przyzwyczajeni do naszych ewangelicko-reformowanych duchownych, nie przywiązujących zbytniej wagi do celebry i posługujących się zrozumiałym językiem, ze zdziwieniem i z pewnym rozbawieniem słuchaliśmy pojęć i zwrotów pochodzących, jak się nam wydawało, niemal z innej planety. Kiedyś na przykład, omawiając z duchownym dostojnikiem z bratniego Kościoła tekst wystąpienia przygotowanego na wspólną uroczystość, usłyszałem zwrot, który do dziś przypomina mi się w czasie wszystkich dyskusji o laicyzacji: "Treść dobra, ale to trzeba napisać od nowa w naszym, kościelnym języku". Nie był to, niestety, przypadek odosobniony. Przepaść między językiem kościelnym a językiem powszechnie zrozumiałym uświadomiła nam również sytuacja, gdy wychodzący po nabożeństwie, skądinąd bardzo związany z Kościołem młody człowiek, zapytany, jak mu się podobało kazanie odparł, że ksiądz mówił bardzo ładnie, ale teraz nie chce o tym rozmawiać, bo musi prędko wracać do rzeczywistości i codziennego życia. Młody człowiek czuł się tak, jakby przed chwilą zakończył zwiedzanie interesującego skansenu, po którym oprowadzał go inteligentny kustosz.

Gdy omawialiśmy pierwsze pomysły zorganizowania dyskusji nad współczesnym rozumieniem problemów religijnych, jeden z uczestników rozmowy stwierdził, że jesteśmy do nich zbyt słabo przygotowani i że powinniśmy się rozejrzeć za jakimiś teologicznymi autorytetami. Wtedy rozległ się (nonsensowny, ale znamienny) okrzyk: "Tylko bez teologów, wystarczą nam nasi księża!".

III. List, który przeważył szalę wątpliwości

Jak wspomniałem, na dyskusyjne spotkania "Młodej Jednoty" przychodził na początku lat sześćdziesiątych młody Rosjanin, odbywający w Warszawie staż naukowy. Poznawał wśród nas elementarne podstawy chrześcijaństwa i wyjeżdżając zabrał ze sobą Biblię po polsku, gdyż rosyjskiego tłumaczenia nie mogliśmy dla niego znależć. Po trzydziestu latach napisał do nas po polsku (ale językiem Biblii Gdańskiej) niezwykły list: on i jego rodzina są chrześcijanami, należą do Kościoła prawosławnego, ale jemu wciąż brakuje dyskusji prowadzonych z nami w młodości. Jako człowiek nauki nie może pogodzić się z sytuacją, w której duchowni zbywają jego wątpliwości krótkim stwierdzeniem: "Kościół tak to przyjął i tak należy wierzyć". Pytał, czy może swoje problemy przekazać komuś z nas, jego dawnych przyjaciół, czy się jeszcze spotykamy na dyskusjach, czy możemy nawiązać z nim korespondencję? Przytoczył kilka przykładowych pytań, które początkowo wydawały się nam naiwne (może wpływ na to miało formułowanie ich w nieco nieporadnej staropolszczyźnie), choć bardzo trudne z punktu widzenia logiki współczesnego człowieka. Próbowaliśmy te pytania stawiać znajomym z różnych kręgów kultury, różnych wyznań, w tym także po studiach teologicznych. Sprawa okazała się niebanalna, a do "rosyjskich" pytań dołączyły się niebawem nasze własne wątpliwości i Krąg Dyskusyjny zaczął się "kręcić" nawet trochę bez naszej woli i bez formalnej inauguracji. Po krótkiej wymianie listów udało nam się wspólnymi siłami uzgodnić sformułowanie odpowiedzi na pierwsze, chyba najbardziej zasadnicze pytanie - odpowiedzi, która zadowoliła pytającego.

IV. Pierwsze pytanie i pierwsza odpowiedź

Jak krew Bezgrzesznego może odkupić grzechy ludzkości, po co Panu Bogu Jego krew i w ogóle po co Panu Bogu czyjakolwiek krew?

Szybko zorientowaliśmy się, że nasza odpowiedź nie może być ani traktatem teologicznym, ani tym bardziej okolicznościowym kazaniem. Po kilku spotkaniach i po wymianie korespondencji doszliśmy do przedstawionego poniżej sformułowania, które w owym czasie uznaliśmy wspólnie - Krąg i nasz rosyjski przyjaciel - za dostatecznie wierne odzwierciedlenie naszego stanu umysłu i ducha. Czy dziś, po kilkunastu latach, coś byśmy tu dodali? Może ktoś chciałby nam w tym pomóc?

A oto nasz tekst (numeracja ułatwiła dyskutowanie, zwłaszcza na odległość, jego poszczególnych fragmentów):

1. Od zarania dziejów człowiek uczył się dawać coś za coś. Wyrób za wyrób, znalezisko za znalezisko, pomoc za pomoc.

2. Nieco później (prawdopodobnie) nauczył się też płacić za wyrządzone zło lub za przychylność. Oko za oko, ale także koza za złamaną rękę, a dwie krowy za zabicie niewolnika, wreszcie - zemsta za krzywdę.

3. Człowiek "płacił" też Bogu (lub bogom) za opiekę lub za... złamanie bożych nakazów, np. całopalną ofiarą, pielgrzymką, budową świątyni itd. Symbolem płacenia Bogu była często krew.

4. Ludzie o stosunkowo wysokiej kulturze, np. naród wybrany - Izrael, stworzyli cały system "płacenia" za swoje winy lub za otrzymane dary, łaski, ale szybko przekonali się, że sami nie są w stanie wypełniać zaleceń tego systemu, są zbyt niedoskonali, zawsze pozostają winni, pozostają dłużnikami.

5. Odstępstwem od dawania coś za coś była jedynie miłość, miłość rodziców do dzieci, kochających się małżonków itp. Cechą charakterystyczną, wyróżniającą prawdziwą miłość jest to, że nie żąda ona, ani nie oczekuje zapłaty.

6. Chrystus nauczał, że Pan Bóg (także w postaci Chrystusa) kocha ludzi i bezinteresownie chce ich dobra. Sam nie był nic nikomu winny, ale ponieważ w naturze ludzkiej leżało płacenie za wszystko - zapłacił swoim życiem (symbolicznie mówimy - krwią) za wszystko, za co powinni zapłacić ludzie.

7. Przed swoją śmiercią powiedział uczniom, których wtedy nazwał przyjaciółmi, że, ponieważ ich kocha, to zapłaci z własnej woli swoimi cierpieniami za to, żeby już nigdy nikt z nich nie musiał płacić za popełnione winy. Dla uwiarygodnienia tych słów obiecał coś, co wtedy wydawało się niemożliwe - zmartwychwstanie.

8. Chrystus obiecał też, że w przyszłości każdy, kto w niego uwierzy i na znak tego ochrzci się, będzie Jego uczniem i przyjacielem. Nie będzie już musiał płacić za swoje winy.

9. Uwierzyć w Chrystusa znaczy uwierzyć we wszystko, czego nauczał, a przede wszystkim uwierzyć w bezinteresowną miłość (łaskę) Pana Boga i ze wszystkich sił starać się miłością wypełnić także swoje życie. Człowiek żyjący miłością jest szczęśliwy, a więc uratowany przed wszelkim złem, inaczej to nazywając - zbawiony.

10. Tak więc zapłata dana przez bezgrzesznego (niewinnego) Chrystusa (symbolicznie mówimy "krew" ) za wszystkich niedoskonałych ludzi, którzy z całych sił pragną Go naśladować, uwalnia ich raz na zawsze od konieczności wypłacania się za grzechy. Ta krew (ofiara) Chrystusa jest potrzebna ludziom, jest niezbędna do ich szczęścia, do ich uratowania i tylko w tym sensie mówimy, że jest potrzebna Panu Bogu.

Uwaga I: w powyższych rozważaniach trzeba uwzględnić absolutną niezwykłość i niepowtarzalność omawianych wydarzeń. Była to jedyna w dziejach tak doskonała i ogromna ofiara oraz jedyna Postać, której współcześni nic nie mogli zarzucić, choć bardzo chcieli. Życiu Chrystusa towarzyszyły czyny wstrząsające dla Jego otoczenia oraz wydarzenia przerastające wyobraźnię zwykłych ludzi i przemieniające ich późniejsze losy.

Uwaga II: pojęcie winy, grzechu, zła jest bardzo trudne do zdefiniowania. Ludzkość od zarania dziejów posługiwała się różnego typu kodeksami, z których najbardziej uniwersalnym okazał się biblijny Dekalog. W miarę doskonalenia się ludzkich pojęć zaczęto interpretować go w sposób rozszerzony, uwzględniający fakt, że złe mogą być nie tylko czyny, ale także ich zaniechanie oraz same słowa, a nawet tylko myśli. Dopiero Chrystus jednoznacznie zdefiniował zło jako sprzeciwianie się woli Boga, woli, która najpełniej wyraża się w podwójnym przykazaniu miłości, a więc nie tylko w poszczególnych postępkach, ale w postawie i sposobie życia.

V. Zamiast zakończenia - ciąg dalszy nastąpił

W trakcie formułowania odpowiedzi na pierwsze, "rosyjskie", pytanie, zrodziło się - jak to było do przewidzenia - wiele dalszych pytań, całkowicie naszych, "polskich", choć przyjaciel z Petersburga też nie dał nam spocząć na laurach. Najważniejszym faktem było jednak odrodzenie się gremium dyskutantów sprzed trzydziestu kilku lat i wzmocnienie go młodszym pokoleniem. Początkowo spotykało się jednorazowo dziesięć do piętnastu osób (w sumie około dwudziestu), później stale przybywało chętnych, którzy przynosili ze sobą nowe, ciekawe problemy ("Czy lęk jest grzechem?", "Nieszczęścia ludzi a dobroć Boga", "Eutanazja okiem chrześcijanina") i pomagali dopracować najskuteczniejsze metody prowadzenia spotkań.

***

Pragniemy, jeśli Redakcji starczy cierpliwości, zapoznać czytelników "Jednoty" z dalszym ciągiem tych wydarzeń, które doprowadziły do dzisiejszej formy Warszawskiego Kręgu Dyskusyjnego. Przykładem dyskusji prowadzonych dziś przez kilkudziesięcioosobowy już krąg przyjaciół (część uczestników posiada, jak nasz rosyjski autor pierwszego pytania, status korespondentów) niech będzie sąsiedni artykuł, którym zamierzamy otworzyć cykl sprawozdań ze współczesnego życia Kręgu.

Prof. Jarosław Świderski