Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

NR 11-12 / 2007

BLIŻEJ PARAFII

Ciepłe klimaty

W przewodniku o Zelowie czytamy, że panuje tu klimat tzw. przejściowy, na pograniczu morskiego i lądowego, a w ciągu roku przeważają wiatry zachodnie. Jednak ilekroć odwiedzałem zelowską parafię, nie odczuwałem tu niczego wietrznego i przejściowego. Przeciwnie - odkrywałem zawsze coś stałego i niezmiennego, coś, co pozwalało wierzyć, że świat, mimo swej niestałości i ulotności, trwa niewzruszenie i dając pewność, że dzień dzisiejszy prowadzi do lepszego jutra.

A pory roku? Czy na pewno w tym zakątku Polski są cztery? Wydaje się bowiem, że parafia zelowska zawłaszczyła sobie wiosnę - nieustannie coś tu się rodzi, rozkwita, rozwija i rozsiewa wokół ożywcze impulsy. Niezależna od prognoz doskonała pogoda oraz ciepła atmosfera panuje tu latem, w lipcu, zwłaszcza od czasu, kiedy Zelów, wespół z Centrum Misji i Ewangelizacji, zaczął organizować Tygodnie Ewangelizacyjne (zwane młodszym dzieckiem dzięgielowskich spotkań). Temperaturę lipcowych dni podnoszą bezsprzecznie "gorące" i fundamentalne dla uczestników problemy. Tematem Tygodnia 2007 była kwestia: I jak tu żyć?. Pod ustawionymi na parafialnych trawnikach namiotami uczestnicy słuchali wykładów i zastanawiali się m.in. nad tym, czy Bóg w życiu człowieka zawsze jest na pierwszym miejscu? Jak żyć bez kłamstwa? Jak żyć z kompleksami? Czym są związki międzyludzkie w nowoczesnym świecie?

Tak więc Zelów wyróżnia się nie tylko tym, że znajduje się tu największe skupisko potomków braci czeskich w Polsce. Parafia, jej duszpasterze, parafianie i działacze świeccy uświadamiają nam, że pory roku niekoniecznie uwarunkowane są klimatem i położeniem geograficznym, ale zależą od nas samych, od naszego zaangażowania, wiary i chęci. Właśnie w tej, z pozoru cichej i małej parafii, jej gospodarze, starsi zboru i działacze pokazują i uczą, że człowiekowi do życia - oprócz jedzenia, telewizora i kariery - potrzeba czegoś więcej.

Dobry pożar

Po raz pierwszy odwiedziłem Zelów w 2003 roku, gdy zostałem zaproszony na Synod Kościoła Ewangelicko-Reformowanego. Trochę się bałem tego wyjazdu - byłem kimś z zewnątrz i nikogo nie znałem. Jedynymi moimi znajomymi z ewangelickiego środowiska byli ks. bp Zdzisław Tranda i jego córka Hanna, lecz ta znajomość była bardzo młoda. Poznaliśmy się bliżej w samochodzie biskupa, w drodze do Zelowa. Trzy godziny jazdy trasą katowicką minęły bardzo szybko dzięki temu, że ks. Zdzisław okazał się znakomitym gawędziarzem i rozmówcą. Jako człowiek troskliwy i opiekuńczy podchodził do mnie podczas Synodu w czasie przerw pytając, czy dobrze się czuję. Podobną opieką otoczyli mnie gospodarze parafii zelowskiej. Ks. Mirosław Jelinek i jego żona Wiera przyjęli mnie serdecznie i ulokowali na drugim piętrze zborowego domu, obok sali, w której stało niewielkie, brązowe pianino.

Budowę nowego domu zborowego ukończono 1993 roku, ale przedtem rozebrano stary, mieszczący się w 150--letnim dworku, zniszczonym w roku 1991 przez pożar. Kiedy spytałem ks. bp Zdzisława Trandę, duszpasterza parafii zelowskiej w latach 1952-1982, o historię starego domu zborowego, powiedział uśmiechając się z zażenowaniem: Dobrze się stało, że ten dom spłonął. Mówię tak teraz, kiedy stoi nowy dom zborowy, kiedy dzieje się w nim tak wiele, ale wtedy, w 1991 roku, nikt nie mówił, że dobrze się stało, chociaż stary dom był wilgotny, zimny i zagrzybiony. Ten budynek palił się dwa razy, ale zawsze jakoś go odbudowywaliśmy, bo szans na zbudowanie nowego nie było.

Własne środki parafii zelowskiej nie wystarczały, by sprostać takiemu wyzwaniu. Jednak zapał ks. Mirosława, jego plany i wizja prężnego, nowoczesnego ośrodka edukacyjnego sprawiły, że niemożliwe stało się możliwe. Dwa tygodnie po pożarze przyjechał do Zelowa deputowany do Bundestagu ewangelik reformowany z księstwa Bad Bentheim w Niemczech Jan Oostergetelo, który uwierzył, że młody administrator parafii może się zmierzyć z "niewykonalnym" i warto mu pomóc. Zapadła więc decyzja o budowie nowego domu zborowego. Pomoc Jana Oostergetela nie poszła na marne. Dzisiaj dom ów pełni wiele funkcji. Mieści się w nim pozaszkolny punkt katechetyczny, przedszkole edukacyjne, zimą odbywają się w nim nabożeństwa, organizowane są obozy językowe, półkolonie dla dzieci i młodzieży, festiwale teatrzyków przedszkolnych, światowe kongresy zelowian, wieczory zborowe, szkolenia i konferencje oraz wiele innych imprez.

Siła tradycji

Choć powszechnie wiadomo, co oznacza powiedzenie "wyssać z mlekiem matki", związek pomiędzy sposobem karmienia niemowlęcia, a jego późniejszymi zdolnościami to temat kontrowersyjny. Mniej sporna jest teza, że relacje między ludźmi, ich potencjał i chęć działania są w dużej mierze spuścizną po przodkach i stanowią tzw. moc tradycji.

Większość parafian zelowskiego zboru to potomkowie braci czeskich. 200-letnia tradycja jest wciąż dla nich żywa. Bracia czescy zbudowali tutaj kościół, dom parafialny, plebanię, dom czynszowy, założyli szkołę, ochronkę, dom starców, chóry, zespoły muzyczne, orkiestry, teatr, stowarzyszenia i różnorakie kółka, i chociaż pozostał po pierwszych osadnikach jedynie kościół i trochę pamiątek, nikt o nich nie zapomina.

Edyta ©těřiková, badaczka historii parafii zelowskiej, w jednej ze swoich prac napisała: Smutnym rozdziałem dziejów chrześcijaństwa jest wzajemne przeplatanie się władzy świeckiej i kościelnej, nakłaniającej chrześcijan do przemocy, która jest sprzeczna z Ewangelią. Natomiast dodaje otuchy okoliczność, że ludzie, którzy zdecydowali się słuchać Boga bardziej niż ludzi, i byli zorientowani tylko na Ewangelię, nie ulegli tym pokusom, nie dali się zwieść, nie ulegli groźbom władzy świeckiej i kościelnej.

Właśnie ci z braci czeskich, którym drogie były takie wartości jak pokój, prawda, miłość oraz słowa Ewangelii, opuścili swój kraj, by znaleźć w Polsce lepsze dla siebie miejsce. Dotarli do Zelowa. W 1802 roku zawarli umowę kupna z Józefem Świdzińskim na tysiąc hektarów gruntów i rozpoczęli nowe życie.

Według tych samych wartości stara się żyć młodzież z zelowskiego "Akwarium", które powstało w 2004 roku, a stworzyła je grupa silnie ze sobą zżytych młodych ludzi. Czują się jak ryby w wodzie. Ilekroć przyglądam się im, odnoszę wrażenie, że otrzymali coś szczególnego w spadku, że coś istotnego "wyssali z mlekiem matki". Od lat spotykali się w salce na piętrze pawilonu przy Domu Zborowym. Salka jest ich oczkiem w głowie. Sami ją urządzili, pomalowali, zagospodarowali i czytali w niej Biblię. To jednak im nie wystarczało. Nie chcieli ograniczać się do własnego "stawu". Pragnęli, by inni do nich dołączali, rozmawiali z nimi i słuchali, co mają do powiedzenia. Gdy parafia zaistniała w internecie, powstała księga gości i rozgorzały dyskusje. Zawiązały się nowe znajomości oraz przyjaźnie, zaś autorzy wpisów, chcąc czasem zachować anonimowość, wymyślali dla siebie pseudonimy: Glonojadka, Sum Arystotelesa, GoldFish, Rekin królewski... Tak właśnie powstało "Akwarium". Jest również jego szef. Szefem Akwarium - jak to ujęła na jednym ze spotkań Ewa Jelinek, liderka młodzieży parafii zelowskiej - najlepszym ichtiologiem jest ICHTIS - czyli ryba, a dla wierzących: Jezus Chrystus.

Adka (ewangeliczka reformowana), Tobiasz (rzymski katolik), Emilka (baptystka) całkowicie naturalnie i bez uprzedzeń przyjaźnią się ze sobą. W żaden sposób im nie przeszkadza, że są różnych wyznań. Ilekroć przebywałem w ich salce, przypominałem sobie archiwalną fotografię ze zbiorów ks. Mirosława Jelinka, na której widać zelowski rynek z lat trzydziestych XX wieku. Czesi, Niemcy, Polacy, Żydzi spotykali się, rozmawiali, handlowali ze sobą - zgodna rzeczywistość. Oglądając niegdyś zdjęcia, zapytałem ks. Mirosława, skąd się bierze zelowski zapał do tak kreatywnego i zgodnego życia. Czy może bracia czescy posiadają jakiś szczególny genotyp? Czy to tradycja? Ks. Mirosław uśmiechnął się i odpowiedział: tak, tradycja, nie zapominamy o niej, ale ważniejszą tradycją jest Ewangelia i zawarte w niej Słowo Boże. Tam jest moc tradycji, która dawała siłę naszym przodkom i nam ją daje, by kontynuować ich dzieło i dzieło Jezusa.

Moc wiary

Rok 2003 był szczególny dla parafii ewangelicko-reformowanej w Zelowie. Dwieście lat istnienia parafii, 10-lecie powstania domu zborowego, Synod Kościoła Ewangelicko-Reformowanego. Najważniejszym jednak wydarzeniem była ordynacja Wiery Jelinek, która jako pierwsza kobieta w historii Kościoła Ewangelicko-Reformowanego w Rzeczypospolitej Polskiej została pastorem.

Patrząc na przyszłą pastor zastanawiałem się, jak wielka drzemie w człowieku siła, która popycha do tak pionierskich decyzji i odważnych wyborów. Pastor, żona, matka, czyli - ksiądz w spódnicy! - jak pisano o Wierze Jelinek w gazetach. Ona sama podkreślała, że zawsze chciała zostać pastorem: Były to moje marzenia, ale rzeczywistość nie pozwalała myśleć o tym odważnie i realnie. Odwagi dodał jej mąż, ks. Mirosław, gdy nie dostała się na studia medyczne. Wtedy uwierzyła, że może pójść w ślady męża i pomagać mu w pracy. Ale czym była ta wiara? Jak rozpoznać, czym się kierować, by mieć pewność, że nasza wiara jest pełna, prawdziwa, że nie błądzimy? Temat wiary jest delikatny i bardzo osobisty. Gdy mówimy: wierzę w Jezusa Chrystusa, w opatrzność, w samego siebie, to dla każdego z nas owa wiara nie jest zapewne tym samym. Jednak moc wiary, tej prawdziwej, na pewno prowadzi do tego, że człowiek zaczyna być lepszy, mądrzejszy i dokonuje właściwych wyborów.

Podpowiedzią w tych refleksjach było dla mnie przemówienie na uroczystości ordynacji ks. bp. Marka Izdebskiego, który słowami Pawła apostoła z "Listu do Koryntian" mówił do przyszłej pastor: abyśmy byli sługami nowego przymierza, nie litery, lecz ducha, bo litera zabija, duch zaś ożywia. To właśnie była odpowiedź na moje pytanie, a moje przeczucia znalazły potwierdzenie. Używając jedynie słów, człowiek niewiele potrafi zmienić. Skoro duch ożywia i przemienia, chciałem wiedzieć czym jest "duch" dla pastor Wiery. Zapytałem ją o to. Sięgnęła do opisu stworzenia, w którym niesie nadzieję Duch unoszący się nad chaosem: dla mnie duch to: życie mimo (na przekór) bezsilności, moc mimo (na przekór) zwątpień, zapał mimo (na przekór) stagnacji, miłosierdzie mimo (na przekór) braku podstaw do niego, wizja mimo (na przekór) trudności. A jako pastor wiem, że mam (i dzięki Duchowi Bożemu mogę) być sługą Nowego Przymierza zawartego na krzyżu Golgoty mimo (i na przekór) swojej grzeszności.

Rok po ordynacji Wiery Jelinek po raz kolejny odwiedziłem Zelów, zaproszony na posiedzenie Komisji Młodzieży. Na miejsce dotarłem przed wyznaczonym czasem, a spacerując po terenie parafii w oczekiwaniu na obrady zauważyłem, że w piwnicy Domu Zborowego pali się światło. Zajrzałem tam i zobaczyłem panią pastor podczas próby z zespołem "Zelowskich Dzwonków". Stojąc przed ustawionymi w szereg stołami, za którymi znajdowali się dziewczęta i chłopcy, wyglądała inaczej niż zwykle. Swobodna, uśmiechnięta, z błyszczącymi oczami, mówiła coś do swoich podopiecznych i dyrygowała. Miałem wrażenie, że osoba z takim zapałem i radością oddająca się swoim zajęciom musi wierzyć, że poza jej wolą stoi wola kogoś przerastającego ludzkie pojmowanie i ludzki egoizm.

Jednak z punktu widzenia praw pracowniczych pastor Wiera ma w ciągu ośmiogodzinnego dnia pracy stanowczo zbyt wiele zajęć jak na jednego człowieka: prowadzenie zespołów dzwonkarzy (jedynego zespołu w Europie środkowowschodniej grającego na amerykańskich dzwonkach); koncertowanie w kraju i za granicą; zajęcia w szkole niedzielnej z dziećmi i młodzieżą; uczenie religii na wszystkich szczeblach edukacji; chrzty, śluby, nabożeństwa; studia biblijne, kursy przedmałżeńskie, publicystyka i działalność redakcyjno-wydawnicza oraz duszpasterstwo.

Zauroczenie ludźmi

Dwadzieścia pięć lat tak szybko nie mija, jak to się niekiedy wydaje. Ale gdy człowiek patrzy wstecz, dostrzega, że jednak tak jakoś błyskawicznie ten czas upłynął - mówił ks. Mirosław podczas "Wieczoru wspomnień", uroczystego spotkania zorganizowanego przez parafię z okazji 25-letniej jego i jego żony służby w zelowskim zborze.

Rzeczywiście, czasu niby jest sporo, niektórym nawet się on dłuży - ale na pewno nie należy do tych osób pastor Mirosław. Patrząc na jego zaangażowanie i zapał mam wrażenie, że chętnie dokupiłby trochę czasu, gdzieś go zmagazynował i w odpowiedniej chwili z niego skorzystał, by pomóc innym. Ks. bp Zdzisław Tranda z podziwem przyznał, że ogrom prac, które wykonał pastor jest niebywały. Chcąc je wymienić, trzeba by zapewne poświęcić na to numer "Jednoty". Nie o wyliczanie jednak chodzi, ani o budowanie pomnika. Choć znam ks. Mirosława krótko, sądzę, że nie lubi pławić się w zaszczytach.

Pamiętam dobrze Konsultacje Polsko-Niemiecko-Litewskie w 2005 roku, które odbyły się w Zelowie. Gdy o 5.30 poszedłem na spacer, myśląc, że na terenie parafii nie spotkam żywego ducha, bardzo się myliłem. Ksiądz Mirosław, w gumowcach do kolan i w ciepłej, watowanej kamizelce, maszerował znad małego stawu w stronę plebani. Opowiedział mi wówczas o budowie Domu Zborowego, o nowo otwartym muzeum na strychu budynku kościoła i ośrodku dziejów i dokumentacji braci czeskich w Polsce. Cieszył się nie tylko z faktu, że ów dom stoi i śpią w nim goście, a przedszkole mieszcące się tam nosi imię Jana Amosa Komeńskiego. Radość sprawiał mu spacer po terenie, którym się opiekuje, a także życie w miejscu, w którym pomaga innym i może nauczać wiary swoich przodków.

Parafia ewangelicko-reformowana w Zelowie jest jak drobinka w masie ponad trzystu tysięcy kilometrów kwadratowych powierzchni zajmowanych przez Polskę. Nie o masę jednak chodzi, ani o splendor i wielki świat. Spotkałem się z głosami, że Zelów to zaścianek, że na świat z perspektywy Zelowa patrzy się wąsko. Ale przecież - jak piszą poeci - w kropli wody można ujrzeć cały świat. Czy nie jest tak, że małe i przez niektórych nazywane "zaściankowym" może - odpowiednio ujęte i potraktowane - ogarnąć wszystko? I właśnie o takie ujęcie chodzi. Pastor Mirosław nazywa to zauroczeniem. Podczas "Wieczoru wspomnień", w imieniu swoim i swojej żony, mówił do obecnych gości: wspominajmy wspólnie, my nie jesteśmy tymi, którzy mają być w centrum. Chciałbym, abyśmy wspólnie Bogu dziękowali za wspólne przeżycia. (...) Jesteśmy zauroczeni ludźmi. Bogactwem nas wszystkich jest spotykanie ludzi.

Każdy zapewne przeżył taką chwilę, gdy druga osoba stała się dla niego kimś szczególnym. Czujemy się wtedy odświętnie, coś wewnątrz nas się zmienia i wydaje nam się, że w takim stanie ducha można porwać się na wszystko. Rzadko się jednak zdarza, że ów stan przeradza się w uczucie głębsze i sprawia, że zaczynamy służyć tym, którymi jesteśmy zauroczeni. To właśnie wtedy zaścianek ogarnia wszystko i staje się całym światem. Inaczej mówiąc, przestaje być zaściankiem i staje się otwartym na Boga światem w miniaturze.

Krzysztof Urban