Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

NR 3-4 / 2008

MYŚLANE RANKIEM
Pamięci Wandy Mlickiej

     Kiedy dotknięty nieszczęściem człowiek cierpi i znajduje się na skraju rozpaczy, nieraz pyta z goryczą: „Dlaczego? Czym zawiniłem? Dlaczego właśnie ja?” Wierzący kieruje te pytania do Boga, ateista do losu i ludzi.
     Kiedy człowiek doznaje ocalenia z wypadku czy choroby, na ogół nie stawia żadnych pytań. Niewierzący przyjmuje swoje ocalenie z radością, wierzący, oprócz radości, odczuwa wdzięczność Bogu. Lecz nie pyta już „dlaczego właśnie ja?”, a pytać przecież mógłby i powinien. Jeśli Bóg wyróżnia nas cierpieniem, wyróżnia także pomyślnym rozwojem wypadków. Lecz skąd to wyróżnienie? Dlaczego ocalałem ja, kiedy miałem wszelkie szanse zginąć – powiedzmy – w katastrofie lotniczej, nie ocalały zaś miliony więźniów Oświęcimia czy Archipelagu Gułag?
     Nie ma odpowiedzi na takie pytania. A ponieważ nie ma, ponieważ nie wiem, dlaczego Bóg wyróżnił miliony niewinnych wielkim cierpieniem i śmiercią, nakazuję sobie daleko idącą powściągliwość w nazywaniu pomyślnych i szczęśliwych wydarzeń działaniem Opatrzności. Boję się duchowej i intelektualnej łatwizny; boję się przekształcenia Opatrzności w dobrego duszka, który czuwa nade mną, bacząc, bym sobie nie zrobił krzywdy; boję się, by Opatrzność nie stała się Niebiańskim Zakładem Ubezpieczeń, w którym wykupuję polisę w postaci mojej wiary.
     Do wszelkich oświadczeń na temat działania Opatrzności podchodzę zatem sceptycznie, a nawet z ironią. Bo czyż ja naprawdę wiem, co to jest Opatrzność? Jestem wprawdzie wierzący, nazywam siebie chrześcijaninem, ale, jak niemal wszyscy Europejczycy, noszę w sobie prometejskie przesilenie doby renesansu, oświeceniowy optymizm, dziewiętnastowieczny scjentyzm, rozpacz i nihilizm dwudziestego stulecia. I gdzież w tym wszystkim jest Opatrzność? Przecież nie w renesansowym zadufaniu w możliwości człowieka, dobrodusznej wierze osiemnastowiecznych deistów, nie w sentymentalnym, nieraz landrynkowym obrazie Boga, który w erze maszyny parowej i kolei żelaznej przeciwstawiano nieubłaganym i bezlitosnym prawom nauki.
     Jestem więc przekonany, że chrześcijanin XXI stulecia powinien i musi działanie Opatrzności na nowo przemyśleć. Nie zapominać, że Bóg jest miłością, lecz przecież inną niż ludzka, bo gdyby był tylko dobrym człowiekiem, nie dopuściłby do Oświęcimia, Gułagu czy ludobójstwa w Kambodży i Rwandzie. Mnie też czeka to przemyślenie; jeśli zwlekam, to dlatego, że lękam się trudnego tematu. Czyż nie jest to zadanie na miarę Księgi Hioba?

[Pierwodruk „Znak” nr 1/2008]

Krzysztof Dorosz

Pełny tekst artykułu po zalogowaniu w serwisie.

Jak uzyskać pełny dostęp do zasobów serwisu jednota.pl