Drukuj

NR 7-8 / 2008

MYŚLANE RANKIEM

     Tylko Bogu chwała – ta dewiza Kościoła ewangelicko-reformowanego zrodziła się z ducha Reformacji, z pragnienia wielu chrześcijan, by Bogiem był żywy Bóg, a nie Kościół, nie papież, nie biskup. Poszło o handel odpustami, lecz stawką był dostęp człowieka do Boga, którego przesłoniła władza potężnego Kościoła. Kościół był wprawdzie matką, lecz nieraz bezwzględną i bezlitosną; ta matka dawała ludziom duchowy pokarm, lecz zarazem kładła na ich duszach ogromny ciężar grzechu, z którym ani spowiedzią, ani modlitwą wrażliwy człowiek nie mógł sobie poradzić.
      Grzech był oczywiście faktem. Reformatorzy nie tylko temu nie przeczyli, lecz podkreślali zgubne działanie grzechu w najgłębszych zakamarkach duszy i ciała człowieka. Przeczyli natomiast władzy Kościoła, którą uznali za uroszczenie. Zbawia nas Bóg – twierdzili – nie Kościół i nie człowiek. To przekonanie, nieobce przecież żadnemu chrześcijaninowi, doprowadziło w czasach Reformacji do powstania fundamentów protestantyzmu. Sola gratia – tylko łaska! – rozlegało się wówczas wołanie w ewangelickich Kościołach. Towarzyszyły mu podobne „okrzyki bitewne”: sola fide – tylko wiara, sola Scriptura – tylko Pismo, solus Christus – tylko Chrystus – i najważniejsze – soli Deo gloria – tylko Bogu chwała. Reformatorzy odrzucili w ten sposób chwałę Kościoła i chwałę człowieka, odmawiając jednemu i drugiemu nie tylko autorstwa naszego zbawienia, lecz również duchowej władzy. Wypowiedzieli jej posłuszeństwo nie w imię własnej chwały czy swojego widzimisię, lecz w imię suwerenności Boga. Taki był początek, który nadał kształt i kierunek wyznaniom protestanckim.
     Jan Kalwin uczył, że celem ludzkiego życia jest poznanie Boga. Lecz czy do tego celu wystarczy uważne czytanie Pisma i wiara w suwerenność Boga? Czy nie wymaga ona od ewangelików nieporównanie więcej niż odrzucenia supremacji papiestwa i władzy Kościoła, który rości sobie pretensję do wyłącznego posiadania zbawczej prawdy i dysponowania łaską? Ten etap protestantyzm ma za sobą; dawno już okrzepł i kroczy własną drogą. Lecz za tę własną drogę trzeba było zapłacić cenę. Odwrócenie się bowiem od Kościoła katolickiego i nawiązanie do zapisanej Ewangelii pierwotnego chrześcijaństwa nieraz pociągało za sobą odwrócenie się od głębokiego duchowego nurtu Chrystusowej religii. Ten nurt żył w myśli ojców Kościoła, w mistyce, w modlitwie serca, choć w miarę upływu czasu coraz bardziej słabł i zanikał.
     Odwracało się od niego nie tylko chrześcijaństwo wyrosłe z Reformacji. Duch czasów nowożytnych wiał kędy chciał; nie oparł mu się katolicyzm, nie oparło nawet prawosławie, choć zachowało po dziś dzień mistyczną teologię, Jezusową modlitwę i radosny kult Zmartwychwstania. Protestanci natomiast, hołdując przekonaniu, że zbawia nas Bóg, nie człowiek, mieli po tysiąckroć rację, lecz wiarę w prymat łaski czy Pisma rzadko opierali na doświadczeniu duchowym, częściej na czystym rozumie czy choćby zdrowym rozsądku. Lecz rozum, nawet najdoskonalszy, nie był w stanie zaspokoić ludzkiego głodu Boga; z czasem stawał kością w gardle i przemieniał się w swoje przeciwieństwo, czyli niepohamowaną uczuciowość. Ewangelicka pobożność miotała się między suchą jak pieprz myślą i silnymi, lecz powierzchownymi emocjami. Dlatego w umysłach wrażliwych i myślących ludzi rodzi się dzisiaj pytanie, czy protestantyzm przetrwa swoje wewnętrzne sprzeczności i schyłek czasów nowożytnych.
     Bo los protestantyzmu nie jest wcale pewny; ta wiara oparta nie na autorytecie Kościoła, nie na mistycznej teologii, ale na kształtowanym Biblią życiu człowieka wobec Boga, traktuje to życie coraz mniej poważnie: nie wchodzi w jego głębię, nie szuka dlań nowych środków wyrazu, staje się abstrakcyjna i obca, nie porywa serca ani ducha. Osaczona współczesną nauką jako rzekomo jedyną drogą do prawdy, zagubiona w chaosie głoszącej śmierć Boga kultury, traci śmiałość i pewność siebie. Toteż zrodzonym ze zmagań Reformacji zasadom prędzej czy później grozi całkowita jałowość. Jeżeli pozostaną jedynie orężem walczącego samą wiarą rozumu i nie ujawnią swoich głębokich duchowych, a nawet mistycznych zasobów, przemienią się w pobielane groby. A przecież takie zasoby, choć nieraz ukryte, były i są w protestantyzmie zawarte.
     Oddając tylko Bogu chwałę, nadal przeciwstawiamy się władzy Kościoła, bałwochwalstwu, ludzkiej oraz instytucjonalnej pysze. Słusznie. Ale czy naprawdę wiemy, o co walczymy? Czy wiemy, czym jest chwała Boga? Czy potrafimy wyjść poza jej polityczne znaczenie i zobaczyć w niej nie tylko hołd składany Najwyższemu, lecz również Jego światłość, która oświetla każdego człowieka (Jn. 1:9)? Czy wraz z Kalwinem jesteśmy w stanie widzieć stworzenie jako „świetlisty teatr” Bożej chwały i wraz z chrześcijańskimi mistykami i mędrcami dostrzec świetliste duchowe jądro każdej rzeczy i każdego istnienia?
     Chwała – po grecku doxa – jest tłumaczeniem hebrajskiego słowa kabod; prócz honoru czy sławy oznacza ono także światłość, w której objawia się Bóg. Czy potrafimy zobaczyć jej odblask w otaczającym nas świecie? Czy rzeczywiście wiemy, dlaczego tylko Bogu mamy oddawać chwałę? Dlatego, że on jedynie jest Panem i Zbawicielem? Na pewno, lecz nie wyłącznie dlatego. Chwała Boga nie wynika tylko z Jego suwerenności i wolności; leży głębiej i rozciąga się dalej niż świadomość człowieka stającego w pokorze naprzeciw Stwórcy. Opowiadają o niej niebiosa (Ps. 8:2), cała ziemia jest jej pełna (Iz. 6:3), sam Bóg zaś jest Bogiem chwały (Dz. 7:2) i światłością świata (Jn. 8:12). Chwała i światłość zatem płyną nie tylko z nieskończonej wielkości Boga; należą nie tylko do porządku zbawienia, lecz także do porządku istnienia.

Krzysztof Dorosz

Soli Deo Gloria - pełny tekst

Jak uzyskać pełny dostęp do zasobów serwisu jednota.pl