Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

NR 9-10 / 2008

Kontynuujemy cykl artykułów omawiających działalność Warszawskiego Kręgu Dyskusyjnego zorganizowanego przy stołecznej parafii ewangelicko-reformowanej. W poprzednich numerach („Jednota” 11-12/2007, 1-2/2008, 3-4/2008, 5-6/2008 i 7-8/2008) przedstawione zostały początki działalności Kręgu oraz - na przykładzie opisu kilku zeszłorocznych i tegorocznych spotkań - współczesne formy jego pracy. Dziś kolejne wspomnienia ze spotkań sprzed kilku lat i z bieżącego roku. Redakcja umówiła się z autorami cyklu, że nie będzie ingerowała w treść ich artykułów nawet wtedy, gdy się z nimi nie zgadza, natomiast chętnie wydrukuje głosy naszych czytelników, zarówno popierających czy rozwijających koncepcje Kręgu, jak i krytyczne. Czekamy!

To, co zawsze było najważniejsze

1. Powroty do źródeł
Stara zasada wytrawnych turystów mówi, że jeśli zabłądziliśmy w trudnym terenie, to należy wrócić do tego miejsca, które było nam znane, którego położenia byliśmy pewni. Ponieważ żyjemy w niezwykłych czasach, kiedy to rewolucja elektroniczna spowodowała zalanie nas lawiną (często zbędnych) informacji i skutecznie niszczy nasze środowisko psychiczne przez wprowadzenie wszechobecnej bylejakości, w dyskusjach prowadzonych w Warszawskim Kręgu Dyskusyjnym (WKD) często pojawiał się motyw powrotu do stwierdzeń najważniejszych, do źródeł naszego światopoglądu. Biblia nie pozostawia tu wątpliwości. Tym źródłem jest miłość, o której mówi najważniejsze przykazanie Starego Testamentu i jedyne Nowe Przykazanie, jakim podsumowywał swoje nauczanie Pan Jezus. Pojęciu miłości poświęciliśmy nasze dyskusje prowadzone w 2003 roku. Jednak i następne - o zaufaniu, cierpieniu, śmierci, modlitwie, działaniu i wiele innych toczonych na spotkaniach WKD w omawianych latach - wszystkie powracały do tej tematyki.

2. Niby wszyscy wiedzą o co chodzi
Pojęcie miłości jest w Biblii wprowadzane bardzo powoli, stopniowo. Współczesny człowiek uważa je najczęściej za coś oczywistego, a mający się za chrześcijanina często nadużywa go, nie zastanawiając się zbytnio nad złożonością tego zjawiska. Nasze dyskusje zapoczątkowała opowieść o przygodzie pewnej studentki, która w swym misyjnym zapale tak przekonywała grono kolegów: „Prawdziwą miłość do bliźniego należy w sobie wykształcać stopniowo i systematycznie. Najpierw trzeba pokochać, ale tak naprawdę, choćby jednego człowieka. Gdy już tego dokonamy, należy tak samo pokochać następnego. Potem trzeciego”. I w tym momencie jej misja zakończyła się pełną katastrofą, gdyż koledzy zrozumieli ją „całkowicie jednoznacznie, choć zupełnie inaczej”.
      Byłoby zarozumiałością sądzić, że WKD udało się opracować definicje tak podstawowych pojęć w sposób w pełni zadowalający uczestników dyskusji. Zrobiono jednak wiele i najlepiej będzie to prześledzić na odpowiednich fragmentach kolejnych protokołów z tamtych lat.
    Dyskusja potoczyła się torem wzajemnego wyjaśniania sobie co uważamy, a czego nie uważamy za miłość (w potocznym rozumieniu tego słowa). Zgodzono się, że istnieją pewne cechy wspólne, łączące wszystko, co dziś nazywamy miłością, a co np. starożytni Grecy nazywali słowami pochodzącymi od pojęć takich jak eros, agape, phileo, heteiros, stergo i kilku innych. Miłość do życiowego partnera (kandydata na partnera), miłość do przodków i potomków, miłość do przywódcy lub do innego uczestnika zżytej grupy - wszystkie te uczucia objawiają się określonymi czynami. Najtrudniej określić w tych przypadkach granicę między miłością właściwą, a właściwie pojętym obowiązkiem, co przekonywująco zilustrowano opowiadaniem „Poliann” o dwóch niewiastach opiekujących się chorym: jedna wkładała dużo wysiłku w zapewnienie mu opieki, w przyrządzanie posiłków itp., druga (mała dziewczynka) była tylko „gońcem” między tą pierwszą a chorym, ale gońcem uśmiechniętym, niosącym radość. Drugą taką granicą, jeszcze bardziej rozmytą, jest granica między miłością (?) samolubną („małpią”, zaborczą, krzywdzącą), a bezinteresowną. Wreszcie na miłość można spojrzeć z punktu widzenia jej trwałości (czy tzw. „słomiany ogień” jest miłością?) oraz wzajemności (ale nieodwzajemniona jest ponoć najbardziej „twórcza”, w myśl zasady, że co cię nie zabije, to cię wzmocni).
    Najbardziej nośne dla przyszłości naszej dyskusji wydaje się być ustalenie, że miłość jest zjawiskiem o ogromnej rozpiętości. Może występować w postaci śladowej (tolerowanie, aprobata, unikanie krzywdzenia), a może być czymś tak wielkim, że wymknie się wszelkiej skali (Ofiara na Krzyżu). Kończąc dyskusję pogodzono się właściwie ze stwierdzeniem, że miłość nie jest zjawiskiem, ale kierunkiem życia i wymyka się procesowi definiowania. Niektórzy jednak pozostali przy twierdzeniu, że to, co się nie da zdefiniować, jest albo dla rozmówców niezrozumiałe, albo po prostu nie istnieje. A miłość na pewno istnieje!

Jarosław Świderski

Warszawski Krąg Dyskusyjny w latach 2003-2005 - pełny tekst

Jak uzyskać pełny dostęp do zasobów serwisu jednota.pl