Drukuj

NR 3-4 / 2009

Konsystorz prowadzi własną politykę wewnętrzną. Realizuje wytyczne Synodu, ale może to czynić własnymi sposobami, posługiwać się narzędziami, które uzna za korzystne dla Kościoła, nie wykraczając poza prawo. W Konsystorzu pracują ludzie, którzy oprócz oficjalnej polityki i linii, której muszą się trzymać, mają własne poglądy i zgodnie z nimi chcieliby rozwiązywać wspólne problemy. Zdarza się, i to wcale nierzadko, że na posiedzeniach Konsystorza dochodzi do gorących dyskusji. Gdy jeden z członków Konsystorza uzna, iż pozostali mogą się mylić, rozpoczynają się rozmowy, które niekoniecznie prowadzą do kompromisu. Nad realizacją projektów odbywa się głosowanie. Mimo wewnętrznych sporów obecny Konsystorz jest zgraną grupą osób, które w ogólnych zarysach wiedzą, co chcą zrobić.
     Przez wiele lat Konsystorz dyscyplinował się finansowo, by stworzyć bezpieczne zaplecze materialne. Starania te trwały przez ostatnie dziesięć lat. Minimum osiągnięto i dzięki temu praca Konsystorza nie musi być już walką o przetrwanie, chociaż nadal prowadzona jest polityka oglądania złotówki z dwóch stron przed jej wydaniem. Generalnie można powiedzieć, że obecny Konsystorz buduje pewien fundament, gdyż bardzo trudno jest utrzymać dyscyplinę budżetową i prowadzić właściwą politykę finansową. Temu Konsystorzowi się to udało, co stanowi jego sukces. Sukcesem jest również bezpieczeństwo finansowe, a to oznacza, że Kościół jako całość może realizować swoje podstawowe zadanie: skupić się na głoszeniu ewangelii, obejmować pomocą najsłabszych i być zauważanym w Polsce. Do sukcesów skromni członkowie Konsystorza się nie przyznają, mówiąc o polityce mądrych kroków, które powoli zapewniają bezpieczne funkcjonowanie Kościoła. Wszak Chrystus nie nauczał, jak zdobywać pieniądze, nie twierdził, że człowiek ma poświęcać wszystkie swoje siły na zdobywanie środków finansowych. Zalecał głoszenie chwały Boga i to jest zadaniem chrześcijan, nas, ewangelików reformowanych. Konsystorz powinien wspierać ludzi, którzy chcą wypełniać aktywnie testament Chrystusa, zachęcać pastorów w poszczególnych parafiach do działań misyjnych, tworzyć przestrzeń, w której swobodnie mogliby się poruszać. Jednym z przykładów jest tutaj inicjatywa ks. Semka Korozy, który zaprosił do Polski misjonarzy ze Stanów Zjednoczonych.
    Członkowie Konsystorza to doświadczeni ludzie, znający poprzedni system polityczny w Polsce i wyczuleni na tzw. „jednomyślność i jedynie słuszną drogę”. Doskonale wiedzą, że tam gdzie wszyscy myślą jednakowo, tam na pewno nikt nie myśli. Dlatego też na posiedzeniach Konsystorza występują tarcia. Najczęściej dotyczą one właśnie finansów. Nic dziwnego, bo gdy gra się w zespole, cel jest wspólny: „wygrać” dla Kościoła. Na jednym z posiedzeń ks. Krzysztof Góral może być „napastnikiem”, a Witold Brodziński „obrońcą”, a podczas innego (bo tego będzie wymagała taktyka) ich miejsca zajmą Wiera Rumocka i biskup Marek Izdebski. Praca w zespole oznacza przekonywanie się do wspólnych racji bez tracenia z oczu „wygranej”.
    Kiedy ks. Krzysztof Góral rozpoczynał pracę w Konsystorzu, miał nadzieję, że uda się zaszczepić w każdej parafii idee dobrze pojętej solidarności, takiej, kiedy w trudnej sytuacji brat z siostrą pomogą. Starsi członkowie Kościoła na pewno wiedzą, jak było dawniej, ale obecnie duża część osób w naszym Kościele uważa, że transformacja spowodowała pewne zobojętnienie na losy osób słabszych i biedniejszych. Jesteśmy Kościołem o ustroju synodalno-prezbiterialnym, więc w poważnych sprawach powinniśmy decydować wspólnie i razem nieść brzemię za wspólnie podjęte decyzje – na tym polega odpowiedzialność.
    Czasami mówi się, że Konsystorz ma pieniądze i w razie nagłej potrzeby wyciągnie z rękawa odpowiednią sumę – i stanie się cud. Rzeczywistość jest taka, że Konsystorz nie ma pieniędzy, a jedynie zawiaduje i administruje finansami ogólnokościelnymi, umożliwiając funkcjonowanie Kościoła ewangelicko-reformowanego w naszym kraju.
    Z pewnością inaczej patrzy się na Kościół z perspektywy parafii wiejskiej czy miejskiej, a jeszcze inaczej z perspektywy Konsystorza. Jednak należy, i to jest obowiązkiem każdego członka Konsystorza, dostrzec miejsce, w którym różne wizje Kościoła mogą się spotkać. Praca w Konsystorzu pozwala widzieć ostrzej dzięki temu, że docierają tu problemy i sprawy do załatwienia z poszczególnych parafii, a dzięki temu tworzy się obraz całości – bardzo wyraźny, ale często napawający troską. Nie da się od tego uciec i po godzinach pracy zająć się w domu prywatnymi sprawami.
    Podejmuje się tu często trudne decyzje, członkowie Konsystorza słyszą czasem przykre słowa, ale decydując się na pracę całkowicie społeczną, nikt nie oczekiwał, że będzie lekka, przyniesie profity. Nikt też nie gwarantował, że osoby pracujące w Konsystorzu będą wypowiadać publicznie tylko pochwały. Zarządzanie niesie ze sobą tarcia, niezadowolenie ale też radość i akceptację otoczenia.

Przebudzenie śpiocha

Często jest tak, że ustępujący członkowie Konsystorza, którzy nie chcą ponownie kandydować, szukają następców. Mówi się, że nie ma ludzi niezastąpionych lecz odpowiednio wcześniej należy myśleć o tym, kto przejmie pałeczkę. Następców trzeba przygotować, wdrożyć do działania.
     Ks. Krzysztof Góral przez długi czas był wikariuszem, później samodzielnym duchownym, administratorem parafii kleszczowskiej, obecnie, dzięki zborowi bełchatowskiemu, który wysunął kandydaturę ks. Krzysztofa na stanowisko Radcy duchownego, a także poparciu walnego zgromadzenia jego rodzimego zboru, został członkiem Konsystorza. Z parafią bełchatowską ks. Krzysztof współpracuje od wielu lat. Jest tam katechetą i często prowadzi nabożeństwa. Ludzie w zborze znają go i cenią, zaufali mu – uznali, że jest dobrym kandydatem, by pełnić funkcję Radcy. Synod był podobnego zdania i księdzu Góralowi, oprócz pracy w parafiach kleszczowskiej i bełchatowskiej, doszła praca w Konsystorzu.
    Inna drogę do Konsystorza przeszła Wiera Rumocka. Nigdy nie przypuszczała, że będzie pracowała w gremiach kościelnych. Chodziła na nabożeństwa, uczestniczyła w zebraniach zboru ale nie myślała o pracy na rzecz parafii.
    Bywa często, że w naszym życiu nie dzieje się tak, jak projektujemy. Kiedy wiele lat temu remontowano łódzką parafię, a pastorem był ks. Roman Lipiński, Kolegium Kościelne poprosiło Wierę Rumocką, jako osobę z wykształceniem budowlanym, o pomoc. Zgodziła się. Przypuszczała, że jej społeczne zaangażowanie w życie parafii na tym się skończy, że swoim doświadczeniem podzieli się tylko na czas remontu. Kiedy jedna z parafianek napomknęła, że to jest dopiero początek, Wiera Rumocka uśmiechnęła się mówiąc, że to niemożliwe, bo do tego typu prac jest osobą nieodpowiednią i nie znajdzie wolnego czasu, by popołudniami przychodzić do parafii. Była bardzo czynna zawodowo.
    Życie biegnie w nas ale też poza nami. Często nie czeka na nasze decyzje, lecz tworzy nową rzeczywistość i przygotowuje pole działania dla ludzi, którzy nie wiedzą, do czego są tak naprawdę zdolni. Niespodziewanie przyszła członkini Konsystorza została delegatem parafii łódzkiej na Synod i do dziś nie wie, dlaczego tak się stało. Pobyt na Synodzie i prośba Witolda Brodzińskiego dopełniły reszty: Wiera Rumocka została przewodniczącą Synodalnej Komisji Rewizyjnej, a to oznaczało, że zaczęła brać udział prawie we wszystkich posiedzeniach Konsystorza. Dzięki temu była zorientowana, co dzieje się w Kościele. Komisja Rewizyjna jest ciałem, które bardzo dokładnie przygląda się finansom Kościoła.
    Podejmując pracę w Komisji Rewizyjnej Wiera Rumocka zdawała sobie sprawę, że nie jest do niej dość dobrze przygotowana. Na początku działała po swojemu, skupiając się na rzeczach najważniejszych i najpilniejszych do załatwienia. Od razu nie da się wszystkiego ogarnąć, więc czasem popełniała błędy, gdyż człowiek rzucony na głęboką wodę potrzebuje kilku lat pracy, by poczuć się w niej jak „ryba”.
    Praca w Konsystorzu jest trudna zwłaszcza wtedy, gdy życie prywatne trzeba połączyć ze sferą działań społecznych. Wiera Rumocka niejednokrotnie musiała wytężać siły by wywiązywać się z podjętych zobowiązań. Niektórzy sądzą, że pracując społecznie, bez wynagrodzenia, można pracować byle jak. Lecz co wtedy zrobić z sumieniem, z poczuciem przyzwoitości, obietnicą, którą dało się wchodząc w skład Konsystorza? Są też sytuacje, kiedy dotykają nas kłopoty rodzinne, kiedy wszystkie siły trzeba poświęcić najbliższym, co wtedy? Tego właśnie doświadczyła pani Wiera. Po skończeniu studiów w Łodzi pracowała na budowie. Uzyskała uprawnienia budowlane, trochę projektowała i myślała o karierze. Jednak kiedy rodzą się dzieci świat zmienia kolory, mocniej stąpa się po ziemi, a własne chęci odsuwa na bok. Kiedy jej córka zachorowała, pani Wiera zmieniła branżę. Musiała przebywać częściej w domu.
    Nie była zbyt aktywna, ale zdarzyło się coś, co zmieniło jej optykę: bo jeżeli nie dzieje się w życiu człowieka nic, co nim wstrząsa, co każe zastanowić się nad priorytetami, wtedy takie życie jest życiem śpiocha. Ze snu Wierę Rumocką wyrwała chora córka i pastorstwo Stahlowie. Ksiądz Jerzy z żoną Barbarą bardzo pomogli młodej mamie, która przekonała się, że na świecie żyją ludzie bezinteresowni, natychmiast pomagający innym bez oglądania się na własne korzyści. Wiera Rumocka poprzez ks. Jerzego i panią Barbarę zbliżyła się do Kościoła. Uznała, że kariera i zmaganie się z codziennymi problemami nie są najważniejsze. Kiedy po pół roku od urodzenia niemowlę opuszczało szpital, pielęgniarka stwierdziła, że cudem jest, iż przeżyło i zaczęło się dobrze rozwijać.
    Wiera Rumocka z przymrużeniem oka patrzy na tego typu cuda ale ów czas, kiedy życie córki wisiało na włosku, pozostawił mocny ślad. Tego, co człowiekowi się przytrafia, nie należy lekceważyć i brać lekką ręką. Potrzebna jest uwaga i warto z refleksją przyglądać się wydarzeniom, by nie tracić z oczu tego, co najważniejsze.

Krzysztof Urban

Pełny tekst artykułu po zalogowaniu w serwisie.

Jak uzyskać pełny dostęp do zasobów serwisu jednota.pl