Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

NR 7-8 / 2009

Z wizerunkiem Jana Kalwina jest problem. Większość ewangelików reformowanych posiada dość ogólne przekonanie, że był on kluczową postacią, która ukształtowała teologię wyznania ich Kościoła. Jednak jego obraz jako człowieka oraz jego charakter jest albo nieznany albo odbierany jako zdecydowanie negatywny. Kiedy rozmawiam w Kościele na temat twórcy teologii reformowanej, uwagi i komentarze ludzi zazwyczaj zdradzają pewien stopień podejrzliwości: „Czy to nie on głosił predestynację?”, „Czy to nie on palił heretyków na stosach?” albo „To on chciał, by wszyscy wierzyli dokładnie tak jak on, prawda?”


     Nawet wśród osób znających go, Kalwin nie wzbudzał nadmiernej czułości. Podziw – być może tak, ale nie uwielbienie. To i tak lepiej niż uczucia, które wzbudza wśród większości społeczeństwa. Znany dziennikarz radiowy Garrison Keillor nazwał kiedyś Kalwina twórcą „mrożącej krew w żyłach teologii”. Nawet życzliwy mu autor biografii, francuski historyk Bernard Cottret przyznał, że Kalwin „nie był typem osoby, z którą poszłoby się na piwo”.

Gorąca krew

Ziarno tak negatywnego wizerunku Kalwina zasiano już za jego życia w XVI wieku. Choć wielu mu współczesnych szanowało go jako sumiennego interpretatora Pisma, utalentowanego pisarza i kaznodzieję, geniusza Kościoła oraz znakomitego pastora, to inni atakowali go za setki prawdziwych i wymyślonych wad. Częściowo winna była jego pełna sukcesów posługa duszpasterska. Działając w Genewie pomógł ukształtować międzynarodowy ruch reformy Kościoła zgodnie z własną interpretacją Pisma.
     Sukces tego ruchu naturalnie sprawiał, że kierowano uwagę na człowieka, który za nim stał. Jego krytycy – a tych nie brakowało mu już za życia – starali się za wszelką cenę go zdyskredytować. Zarzucali mu, że był dyktatorem, że był pyszny, absolutnie nietolerancyjny wobec tych, którzy nie zgadzali się z jego poglądami, że ukazywał Boga jako bezdusznego i mściwego monarchę i – kierując się takim obrazem Boga – z wielką gorliwością zabiegał o śmierć swojego adwersarza i teologa unitariańskiego Michała Servetusa.
    Wobec zarzutów, wedle których Kalwin był „potworem”, obrońcy jego przez lata obierali dość wątłą linię obrony, jakby chcieli powiedzieć, że nie był aż tak bardzo straszny. Kiedy przyjaciel i następca reformatora w Genewie, Teodor Beza, pisał jego pierwszą biografię i starał się walczyć z tą czarną opinią, książkę rozpoczął od słów: Nie będę próbował zrobić z tego człowieka anioła. Innymi słowy przyznawał, że Kalwin był człowiekiem z krwi i kości, człowiekiem z bardzo ludzkimi wadami.
    Takie podejście zgadzało się z analizą własnego charakteru przeprowadzoną przez Kalwina. Choć zazwyczaj nie przepadał za publicznym roztrząsaniem swojego życia wewnętrznego, od czasu do czasu wyznawał innym to, co uważał za swoją główną wadę: nadmierną „zawziętość”. Powiedzielibyśmy dziś, że był człowiekiem pełnym pasji i tę pasję wyrażał za pomocą ciętego pióra i stylu, które często odstręczały osoby do niego nieprzekonane.
    Używając stosowanego w jego czasach słownictwa medyczno-psychologicznego można rzec, iż był „cholerykiem”: namiętnym, w gorącej krwi kąpanym, wybuchowym. Ale jednocześnie był zdolnym przywódcą, gotowym do odważnych decyzji. Natura choleryka nie była sama w sobie czymś złym. Kalwin i współcześni uważali, że każdy posiada taki bądź inny temperament. Każdy winien pracować nad własnym i starać się powściągać jego mankamenty. Ale Kalwin nigdy nie obawiał się, że straci kontrolę nad swoim gniewem. Beza, co znamienne, broniąc Kalwina nigdy nie starał się kryć gorącego charakteru przyjaciela, i starał się unikać przedstawiania go jako beznamiętnego świętego nie z tego świata. Dla Bezy liczyło się głównie to, że dzięki Kalwinowi Bóg znalazł najbardziej skuteczny sposób zreformowania swojego Kościoła.

Nietolerancyjny mędrzec

To była opinia współczesnych mu XVI-wiecznych zwolenników. Ale czy taka opinia wytrzymuje dziś krytykę? Z ugruntowanym w naszej wyobraźni obrazem Kalwina jako oschłego i niedostępnego mędrca, czy mamy szansę na uniknięcie karykatury i przedstawienie go jako skomplikowanego i interesującego sługi pańskiego? Kalwin nie potrzebuje bowiem historyków i teologów, by go bronili. Ale czy osobom należącym do tradycji kościelnej, którą pomógł zbudować, nie należy się wierniejszy portret Kalwina, a nie stereotyp nietolerancyjnego, surowego dyktatora?
     By walczyć z tym ostatnim obrazem, należy zacząć od przyznania rzeczy oczywistej. Kalwin był nietolerancyjny. Ale pod tym względem odzwierciedlał wartości i obawy ludzi swoich czasów. To do jego miasta zawitał, częściowo przez przypadek, teolog Michał Servetus. Ponieważ Servetus zaatakował doktrynę uważaną przez większość chrześcijan za niezbędną do utrzymania wiary i pokoju – doktrynę Trójcy Świętej – postrzegany był jako zagrożenie dla bezpieczeństwa miasta i Kościoła. Ten nieszczęsny człowiek został aresztowany, oskarżony o przestępstwo herezji, osądzony, uznany winnym i stracony.
    Servetusa, gdyby zawitał do jakiegokolwiek innego miasta czy państwa w Europie, spotkałby zapewne ten sam los, co w Genewie. Kalwin i jego miasto nie byli wcale bardziej nietolerancyjni, a w niektórych przypadkach wykazywali większą pobłażliwość i litość, nawet dla oskarżonych o herezję, niż jego katoliccy i protestanccy sąsiedzi. Warto pamiętać, że Servetus był jedyną osobą w Genewie straconą za życia Kalwina za herezję. W tym samym czasie znacznie więcej osób ginęło za herezję w innych miastach Europy.

Christopher Elwood / tłum. K. Bem

Pełny tekst artykułu po zalogowaniu w serwisie.

Jak uzyskać pełny dostęp do zasobów serwisu jednota.pl