Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

NR 9-10 / 2009

14 października 2009 roku odbyła się konferencja teologiczna „Kalwinizm i korzenie współczesnej Europy” poświęcona życiu i dziełu Jana Kalwina, w związku z przypadającą w 2009 roku 500. rocznicą jego urodzin. Podczas konferencji prezentowane były teksty autorów z kraju i z zagranicy. Jednym z prelegentów był dr Krzysztof Dorosz, którego tekst, w skróconej wersji, prezentujemy poniżej.

REFLEKSJE NA TEMAT WIARY I KULTURY

Kiedy w roku 1922 władza radziecka rozpoczęła konfiskatę kościelnej własności, rychło napotkała na zdecydowany opór. Ten opór stworzył jej okazję oczerniania duchownych, nazywania ich „krypto-faszystami” oraz organizowania procesów pokazowych w całej europejskiej części Rosji. W procesach tych składali zeznania świadkowie wywodzący się ze środowiska duchownych, którzy opowiadali się za reformą Kościoła, przeciwstawiali się tradycyjnym władzom duchownym i w marcu 1922 roku utworzyli tak zwaną „Żywą Cerkiew”. Reformatorzy ogłosili rewolucję październikową „dziełem chrześcijańskim” oraz uroczyście stwierdzili, że tylko władza radziecka jako jedyna na świecie jest w stanie urzeczywistnić „królestwo Boże”. Czym skończyła się realizacja tego „królestwa”, wiemy dziś aż nadto dobrze1.


      Nietrudno przypuścić, że duchownymi Żywej Cerkwi, z czasem manipulowanymi przez władzę radziecką, nieraz powodowały słabość i lęk. Ale nie tylko. Wielu z nich szczerze pragnęło reform, wcale niekoniecznie radykalnych, choć w ich mniemaniu koniecznych. Pragnęli reform przede wszystkim kościelnych, lecz wzorzec chrześcijańskiego życia chcieli łączyć z socjalizmem. Chcieli sprawiedliwości społecznej, lecz ich wizja królestwa najwyraźniej płynęła nie tylko z wiary, lecz również z modnego w kręgach lewicującej inteligencji światopoglądu naukowego. Głosząc, że tylko władza radziecka jest w stanie urzeczywistnić królestwo Boże, musieli po części przyjmować marksistowski obraz świata, gdzie rzekomo niewzruszone prawa historii zmieniają wszystko na lepsze, by doprowadzić w końcu do epoki materialnego dobrobytu i społecznej szczęśliwości.
     Reformatorzy z Żywej Cerkwi nie byli pierwszymi chrześcijanami, którzy wierzyli w rychłe nadejście królestwa. Ale byli zapewne pierwszymi, którzy mniej lub bardziej świadomie opierali tę wiarę na założeniach uchodzących w tym czasie za naukowe. Trudno im się dziwić. W umysłach milionów ludzi, wówczas, jak i teraz, nauka stanowi niezawodną drogę do prawdy. Praktyczna, zorientowana technologicznie, nie zajmuje się kontemplacją bytu, lecz stosuje swoje teorie i odkrycia do materialnej rzeczywistości. Dotychczas filozofowie jedynie interpretowali świat – powiedział Karol Marks – chodzi jednak o to, by go zmienić. Dlatego Żywa Cerkiew mogła uroczyście stwierdzić, że rewolucja październikowa jest dziełem chrześcijańskim.
     Ale za tę deklarację przyszło zapłacić wysoką cenę. Członkowie Żywej Cerkwi nie zapomnieli wprawdzie o projektach reform, ale zamieniali swoją wiarę w „porękę dóbr niewidzialnych” (Hebr. 11:1) na marzenia o naprawie konkretnej rzeczywistości społecznej. Żądając bardziej sprawiedliwego świata, wchodzili w klimat politycznej i filozoficznej kultury, którą uznali za duchowego przewodnika lub przynajmniej doradcę. W tym samym mniej więcej czasie wielu niemieckich protestantów poddawało wiarę w Chrystusa jako Pana duchowemu władztwu krwi i ziemi. W roku 1932 powstał ruch pod nazwą Deutsche Christen, którego członkowie wierzyli, że Bóg objawił się ludziom nie tylko w Piśmie Świętym i w Chrystusie, lecz także w naturze i historii. Ta wiara pozwoliła wielu z nich dzielić władztwo Chrystusa z władzą Hitlera i przyjąć go jako zbawiciela zesłanego Niemcom przez Niebiosa. Swastyka – powiedział jeden z przywódców ruchu – jest znakiem ofiary, która umożliwia promieniowanie Chrystusowego krzyża w nowy sposób2.
     Oczywiście są to przykłady skrajne. Dobrze jednak ilustrują odwieczną skłonność człowieka do pokładania większej ufności w otaczającej go kulturze, filozofii czy nauce niż w Słowie Bożym. Kiedy ludzie utożsamiają to Słowo z kulturą – jak nieraz się to działo i dzieje – czerpią duchowy pokarm w mniejszym stopniu z Objawienia, w większym zaś z cywilizacji, historii czy natury. Tak zwany „protestantyzm kulturalny”, tak bardzo krytykowany przez Karla Bartha, był tego wyraźnym przejawem. Ze skrajnych przykładów komunizmu i narodowego socjalizmu zdaje się wynikać prosta prawda: wiara i kultura nie idą ze sobą w parze i chrześcijanin nie powinien ich łączyć. Ale sprawa nie jest w gruncie rzeczy taka prosta. Człowiek nie jest czystym duchem, lecz istnieniem wcielonym i Boże słowo często dochodzi do niego za pośrednictwem kultury.
     Kultura stanowi naturalną sferę ludzkiego życia; bez niej człowiek traci orientację w świecie. Jednocześnie tę naturalną sferę przenika duchowa substancja. Ludzkie kultury bowiem na ogół powstawały wokół jakiegoś objawienia, boskiego lub demonicznego, religijnego lub świeckiego. Kultura zatem stanowi sieć idei, przekonań, sztuk, instytucji i obyczajów, które przekazują wartości wyznawane przez daną ludzką zbiorowość. W otaczającej go kulturze człowiek po raz pierwszy znajduje odpowiedzi na pytania o pochodzenie i cel życia. Z kultury we wszystkich jej postaciach płynie nasza wiedza na temat dobra i zła, prawdy i fałszu, piękna i brzydoty.
     Kulturę zawsze kształtują i określają wartości, pozytywne lub negatywne, płynące ze światła lub ciemności. Dla chrześcijan najważniejszą wartością zawsze była miłość skierowana ku Bogu i bliźniemu, dla radzieckich komunistów dyktatura proletariatu, dla nazistów Tysiącletnia Rzesza, której sukces zależał od ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej. W obecnych czasach skłonni jesteśmy szczycić się tym, że żyjemy w kulturze religijnie neutralnej, opartej nie na żadnych duchowych wartościach, lecz na naukowych faktach. Jednakże nasza duma jest iluzoryczna; nie płynie wcale z dającej się zweryfikować rzeczywistości, lecz z jednego z założycielskich mitów nowożytności. Ten mit, jak każdy mit od początku świata, dzieli ludzkie istnienie na dwie sfery: sensu i bezsensu. Do sfery sensu należy dzisiaj nauka i racjonalne poznanie, sferą bezsensu natomiast rządzi wiara, która w słowach pewnego brytyjskiego nastolatka oznacza „przyjęcie z przekonaniem rzeczy, które są nieprawdziwe”.
     Niemniej – powtarzam – mamy do czynienia tylko z mitem. Nie brak więc na świecie ludzi, którzy przeciwstawiają się temu mitowi, ponieważ zdają sobie doskonale sprawę, że jakakolwiek nauka, jakiekolwiek rozumowanie, włącznie z matematyką, zakłada przesłanki, intuicje lub ostateczne przekonania, których niepodobna udowodnić. Choć gmach nauki wydaje nam się niezależny od wiary i wartości, został w gruncie rzeczy zbudowany na metafizycznych fundamentach, które z natury rzeczy nie podlegają empirycznej weryfikacji3. Wszystko to powinno być oczywiste dla każdego myślącego i wykształconego człowieka. Powinno, lecz wcale nie jest, co dobitnie świadczy o potędze mitu, choćby świeckiego.
     Jednym z pierwszych dwudziestowiecznych myślicieli, którzy usiłowali systematycznie zdemaskować i obalić ten mit, był niezwykły holenderski uczony Hermann Dooyeweerd, który zmarł w 1977 roku. Z wykształcenia i zawodu Dooyeweerd był teoretykiem prawa, z powołania natomiast filozofem, który świadomie przyjął inspiracje i wpływ chrześcijańskiej wiary w swoim myśleniu. Był ewangelikiem reformowanym, którego kalwińska perspektywa spoczywała na dwóch fundamentach: prymacie Boga we wszechświecie i prymacie wiary w ludzkim sercu. Twierdził, że jego radykalna chrześcijańska filozofia „może rozwijać się jedynie po linii zapoczątkowanej religijną wizją Kalwina”4. Co miał na myśli?
     Idąc śladami Reformatora, utrzymywał, że rozum, spaczony upadkiem człowieka, nie jest w stanie sprawować nadzoru nad zasadami ludzkiej wiedzy i wskazywać drogi naszemu poznaniu. Biblia – pisał Dooyeweerd – nie uprawnia poglądu, na mocy którego mielibyśmy uznać upadły rozum za suwerenny organ duchowy człowieka. Dlatego właśnie – twierdził – Objawienie Boże musi objąć nasze serce, najgłębszy korzeń całej naszej egzystencji5.
     Należy dodać, że ani Kalwin, ani Dooyeweerd nie uważali serca za siedlisko naszych emocji, choćby religijnych. W ich przekonaniu serce było czymś znacznie ważniejszym, a mianowicie duchowo najgłębszym i wszechogarniającym ośrodkiem ludzkiej egzystencji. Kiedy Kalwin twierdzi, że umysłowi ludzkiemu nie wystarcza oświecenie przez Ducha Bożego, jeżeli jednocześnie jego mocą nie krzepnie serce i nie rośnie w siłę6, daje on zdaniem Dooyeweerda wyraz czysto biblijnej koncepcji, która naszą wiedzę – a przede wszystkim wiedzę płynącą z wiary – lokuje w sercu, „bo z niego tryska źródło życia” (Przyp. 4:23)7.

Krzysztof Dorosz

Pełny tekst artykułu po zalogowaniu w serwisie.

Jak uzyskać pełny dostęp do zasobów serwisu jednota.pl