Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

NR 5-6 / 2010

Nasz Zbawiciel, Jezus Chrystus, przychodzi na świat, aby nas, tych, w których znalazł upodobanie, wyzwolić od zła, od demonicznych mocy i uratować dla Jego Królestwa. Mówiąc językiem bardziej świeckim – przychodzi, aby dać nam szczęście. I nie chodzi tu jedynie o szczęście zbawienia, czyli przebywania z Bogiem w perspektywie wieczności, ale również o szczęście ziemskie. Człowiek na ziemi dużo częściej niż radość odczuwa ból, ale to właśnie radość, a nie ból, ani tym bardziej zadane przez innych cierpienie, jest celem jego/jej ziemskiej wędrówki.
    Bóg chce nas wyzwolić od wszystkiego, co mogłoby tę radość zakłócać, czy nie pozwolić na jej przeżywanie w pełni.
     Z perspektywy feministycznej myśli teologicznej pytanie, które się nasuwa, brzmi: czy Bóg wyzwala od tego samego cały rodzaj ludzki, czy też jego działanie zbawcze wygląda inaczej w odniesieniu do dwóch płci, które stworzył?
     Pytanie jest u swego źródła „feministyczne”, bo dopiero feministki zajmujące się teologią odważyły się zauważyć problem, który przedtem wydawał się niedostrzegalny. Ale odpowiedź na tak postawione pytanie można znaleźć w tradycyjnej teologii chrześcijańskiej, opartej o narrację biblijną. Otóż Bóg Starego i Nowego Testamentu jest Bogiem pochylającym się z miłością nad każdym szczegółem swojego stworzenia, nad każdą istotą, której dał tchnienie życia, od początku świata. Możemy więc uznać, że i płciowość człowieka, jako rodzaju, nie pojawia się więc przypadkiem.

Ale i ona, tak jak i inne aspekty stworzenia, została w historii ludzkiej obarczona ciężarem grzechu, przejawiającego się w dominacji i podporządkowaniu sobie jednej płci przez drugą. W długim procesie rozwoju społeczeństw powstała kultura patriarchalna, oparta o mechanizmy władzy i przemocy, która uznawała kobietę, czyli tzw. „drugą płeć” jako istotę charakteryzującą się podrzędnością kulturową.
     Mechanizmy egzekwowania tej podrzędności w życiu społecznym mogły być albo bardzo brutalne, w postaci aktów przemocy dokonywanych na kobietach – ale mogły też być bardziej subtelne, i tutaj narzędziem opresji i dominacji było specyficzne pojmowanie statusu kobiety jako podmiotu relacji społecznych. Uznano, że kobieta realizuje się najbardziej, a właściwie jedynie, w obrębie relacji prywatnych, a więc życia rodzinnego czy stosunków intymnych. Reguły społeczeństwa patriarchalnego nałożyły na kobietę liczne ograniczenia ekspresji jej indywidualności w sferze kultury, a także nierówność w dostępie do praw politycznych i ograniczenia w pełnieniu roli homo oeconomicus. Pomimo rozlicznych zmian ustrojów, stopniowego liberalizowania się społeczeństwa i niewątpliwych osiągnięć w procesie emancypacji, kobiety ciągle zmagają się z niezliczonymi formami przymusu, ograniczeń, zniewolenia czy presji psychologicznej zachęcającej je lub odwodzącej od dokonywania zbyt śmiałych osobistych wyborów. O ile społeczeństwo pogodziło się z wyjściem kobiet poza sferę prywatną, w obręb życia publicznego, to ciągle odbywa się ten proces z dużymi przeszkodami. I podstawowym problemem nie są tutaj nawet konkretne nierówności, np. na rynku pracy, czy w dostępie do środków wsparcia społecznego, jak żłobki czy przedszkola, ale właśnie owo specyficzne pojmowanie roli kobiety w „obiegu” społecznym i kulturowym.
     Używając kategorii socjologicznych, można powiedzieć, że „dopuszcza się”, aby kobieta była podmiotem historii prywatnych – jako matka, babcia, żona czy siostra – a więc zazwyczaj gdy znajduje się w relacji pokrewieństwa. Współczesne społeczeństwo pogodziło się też już z faktem, że kobieta może być podmiotem relacji wychodzących poza ścisłą kategorię prywatności – tutaj walor archetypiczny mają role pielęgniarki, nauczycielki, lekarki, nawet tramwajarki czy kierowcy autobusu ale warunkiem, nieuświadomionym do końca, jest to, że rola ta zawiera zawsze jakiś element podrzędności – choćby w postaci niskiego lub co najwyżej średniego statusu społecznego. Natomiast kobieta (jako kategoria, a nie jako konkretna osoba z imienia i nazwiska) nie jest ciągle podmiotem historycznym, a więc samodzielnie i aktywnie działającym, jako przywódca, przewodnik duchowy, twórca, mistrz. Paradoksalnie tzw. język „inkluzywny”, propagowany przez myśl feministyczną, zakładający znalezienie i używanie żeńskich odpowiedników męskich nazw, (a więc np. prezydentka, ministra), przyczynia się, pomimo dobrych intencji, do takiej sytuacji. Używanie językowo niewygodnych i często ośmieszanych nazw jest bowiem raczej „zejściem z pola ostrzału” dominującego dyskursu patriarchalnego, niż realnym podjęciem wyzwania. Bowiem nazwanie kogoś „twórczynią” ma efekt natychmiastowej separacji danej osoby od kategorii „twórców”, no i wiadomo, że np. prezydentka Francji, czy kanclerka Niemiec to coś innego niż prezydent i kanclerz.
     To postrzeganie problemu relacji jest szczególnie widoczne w sferze tego, co Leszek Kołakowski nazwał kiedyś „świadomością religijną i więzią kościelną” . Dla mężczyzny zaangażowanego religijnie, czy to w roli świeckiej czy duchownej, obydwa te pojęcia: „świadomość” i „więź” oznaczają wyjście poza ramy oikosu, domostwa – a więc sfery życia prywatnego. Pojęcia te wiążą się z autentycznością przeżycia religijnego i nawiązaniem autonomicznych kontaktów z Bogiem – albo w wymiarze osobowym (mistycyzm) albo instytucjonalnym (wspólnota kościelna). Natomiast kobieta zazwyczaj jest traktowana jako podmiot relacji z Bogiem tylko wtedy, gdy ta relacja ma miejsce w sferze prywatnej. Tam może doznawać mistycznych olśnień lub osobistych objawień, ale gdy tylko spróbuje wyjść poza ten narzucony kontekst, jej autonomiczność i autentyczność przeżycia jest kwestionowana. I dotyczy to, wbrew pozorom, nie tylko Kościoła katolickiego, w którym kobiety pragnące wykonywać posługę duchownej są traktowane jako „żądne władzy”, ale również Kościołów protestanckich, głęboko przesiąkniętych duchem purytańskim. W tym przypadku ta negacja podmiotowości odbywa się pośrednio, ale tym samym na dużo głębszym, i być może tym boleśniejszym poziomie.
     Nie tak dawno głośnym echem w Niemczech i poza nimi odbiła się sprawa biskup Margot Käßmann, b. Przewodniczącej Ewangelickiego Związku Niemiec – największej organizacji skupiającej Kościoły ewangelickie. Pani biskup była osobą o wielkich talentach ewangelizacyjnych, wybitną postacią na niemieckiej scenie politycznej i kulturalnej, uchodzącą za przewodnika nowej generacji ewangelików niemieckich. Słuchano jej w całej Europie i poza nią. Była jednocześnie postacią rozbijającą konwencje: rozwódka (z innym pastorem) z dziećmi, samotnie je wychowująca, posiadająca zdeklarowane poglądy na wierność Ewangelii w czasach współczesnych. Kilka miesięcy po swoim wyborze popełniła błąd, jadąc po spożyciu alkoholu swoim samochodem. Okoliczności mogłyby być uznane za łagodzące. Wracała z przyjęcia prowadząc samochód osobiście, gdyż było późno i chciała, aby jej kierowca, który był z nią zawsze, mógł wcześniej wrócić do swojej rodziny. Nie spowodowała żadnego wypadku, ale została zatrzymana przez lokalną policję. Był to niewątpliwie błąd ze strony pani biskup. Powszechnie oczekiwano „pokajania” się, przeprosin i poddania się wyrokowi grzywny czy nawet więzienia. Ale nikt nie oczekiwał, że pani biskup złoży zarówno swój urząd Przewodniczącej EKD, jak i biskupa swojej diecezji oraz pastora swojej parafii. Pytanie, które się pojawia, to czy jej, jak można sądzić, niewspółmierna do przewinienia reakcja, była tylko wynikiem wyrzutów sumienia? Czy też była wynikiem niewypowiedzianej, ale jasno przez panią biskup odczuwanej presji społecznej, że kobietom wolno mniej? I że, jeżeli coś złego, to spotka je kara dotkliwsza niż ta, która spotkałaby mężczyznę w analogicznej sytuacji? Szczególnie mniej wolno kobietom wyrazistym, które opuszczają „bezpieczną” sferę prywatności i wychodzą bez zażenowania na scenę publiczną, które nie kryją swych przekonań, które angażują się w to, co robią całą sobą i stawiają siebie i swój los na jedną kartę? Być może, aby uniknąć tego, co mogłoby nadejść z zewnątrz, wolała biskup Käßmann dostosować się do oczekiwań, zadając sobie tę karę osobiście?

Joanna J. Matuszewska

Pełny tekst artykułu po zalogowaniu w serwisie.

Jak uzyskać pełny dostęp do zasobów serwisu jednota.pl