Drukuj

NR 5-6 / 2010

BOGACI MIESZCZANIE MUSZĄ POWIEDZIEĆ „DOŚĆ”

W raporcie Organizacji Narodów Zjednoczonych z 2007 roku na temat zmian klimatycznych, niedwuznacznie wyrażano wiarę w zbliżające się globalne ocieplenie, które w 90. procentach jest wynikiem ludzkiej aktywności. Ostatnie uzupełnienia raportu z 2007 roku przedstawiają jeszcze bardziej zniechęcający obraz. Realizuje się to, czego obawialiśmy się najbardziej, zwiększając ryzyko nagłych i trwałych zmian klimatu. Innymi słowy, zatrważający punkt krytyczny jest teraz realną możliwością. W grudniu 2009 roku liderzy świata zebrali się w Kopenhadze, żeby opracować traktat, który okazał się zdecydowanie najbardziej skomplikowany i najtrudniejszy z tych, które kiedykolwiek próbowano sporządzić (i którego ostatecznie nie udało się uzgodnić – przyp. red.)
      „Bliźniak” zmiany klimatycznej – krach ekonomiczny – także jest przed nami, i również jest wynikiem nienasyconego pragnienia posiadania: więcej pieniędzy oraz więcej energii. Niekontrolowana chciwość jest podłożem obu katastrof planetarnych. Thomas Friedman napisał w „New York Time” ostatniej wiosny tak:


    A jeśli kryzys 2008 roku wyraża znacznie więcej niż tylko głęboką recesję? A jeśli mówi nam, że ten cały system wzrostu, który stworzyliśmy sobie 50 lat temu, jest po prostu niemożliwy do utrzymania ekonomicznie i ekologicznie i że w 2008 roku zderzyliśmy się ze ścianą – kiedy Matka Natura i rynek jednocześnie powiedzieli „już więcej nie”? Co, jeśli musimy stanąć w obliczu faktu, że w przeciwieństwie do rządu amerykańskiego Matka Natura nie wpłaca kaucji za nikogo?1
    Jest wiele odpowiedzi na takie pytanie, ale tutaj skupię się na jednej – na ćwiczeniu „myślenia w inny sposób” na temat natury, naszego miejsca w niej, a zwłaszcza natury zurbanizowanej. Większość ludzi XXI wieku będzie żyła w miastach i właśnie miasta są miejscem, gdzie produkuje się połowę gazów cieplarnianych. Jaki jest związek pomiędzy naturą a miastami i jak możemy tworzyć możliwe do utrzymania miasta?
    Kilka starych miast takich, jak Nowy Jork czy San Francisco, które są zabudowane wysoko i gęsto, są wychwalane jako „zielone metropolie”, ale tylko nieliczne współczesne miasta o liczbie mieszkańców przekraczającej 10 milionów mogą się tym pochwalić2. Co więcej, naukowcy różnych dyscyplin, którzy zajmują się miastami (czym one są i co czyni je dobrymi) w większości nie przykładają wagi do zrównoważonego rozwoju. My, postmoderniści, jesteśmy tak skupieni na naszych umowach społecznych, naszych interpretacjach i na produktach, jakie tworzymy (takich, jak np. miasta), że zapominamy o tym, co leży ponad i poza nimi, zarówno psychologicznie, jak i materialnie: jest to natura, ten wszechogarniający i tajemniczy termin na określenie wszystkiego, co jest3. Natura nie tylko jest „niesprowadzalna do nas”, ale jest też tym, na czym polegamy w każdym momencie naszego życia: powietrzem, wodą, pożywieniem i miejscem, w którym żyjemy. Jedną z konsekwencji naszej wzrastającej kontroli nad naturą – zarówno w myśleniu, jak i w działaniu, w interpretacji, jak i w materialnym konstruowaniu – „jest utrata poczucia naszej zależności od tego, co jest ponad nami”. To zapominanie jest charakterystyczne zwłaszcza dla mieszkańców miast, ponieważ miasta stały się naszą „drugą naturą”, tym, co zbudowaliśmy, przekształcaliśmy i zmienialiśmy w „pierwszej naturze”, tego „ponad nami”, które nigdy nie jest sprowadzalne do nas i naszych konstrukcji.
    Jeśli problemy związane ze zmianą klimatyczną i z jej „bliźniakiem”, ekonomią nie do utrzymania, mają zostać rozwiązane, musimy uporać się z tym zapominaniem o „pierwszej naturze”. Musimy pamiętać, że natura to nie tylko drzewa, parki i kwiaty w naszych miastach, które są raczej fundamentem naszych miast, materiałem, z którego miasta powstały. Każdy chodnik, budynek mieszkalny, biurowiec, kanalizacja, sieć energetyczna, dom towarowy, filharmonia, parking, samochód i autobus – wszystko to powstało z natury. Nie widzimy tego krwioobiegu naszych miast, ponieważ skrywają go procesy różnorodnych przemian – tryliony wymian energii dla każdej szkoły, szpitala i więzienia, które są budowane. Energia jest używana nie tylko do transportu i elektryczności – wszystko, co robimy, co tylko wymaga jakiejkolwiek zmiany, zachodzi dzięki wymianie energii, a energia jest niczym innym, jak właśnie „pierwszą naturą”. W związku z tym my, postmodernistyczni mieszkańcy miast, musimy stawić czoła swojej sytuacji: marnotrawimy naszą „pierwszą naturę”, często nieświadomie, a nasze miasta są wspaniałymi przykładami „drugiej natury” (...).
    Podkreślenie przestrzeni jest niezbędną korektą zachodniej i chrześcijańskiej wizji czasu i historii. Ma kilka zalet. Po pierwsze, zwraca uwagę na Ziemię (a nie na niebo), co zmusza nas do spojrzenia na zhumanizowaną przestrzeń – na miasta – gdzie żyje teraz większość ludzi. Naświetla potrzebę humanitarnie zbudowanych przestrzeni tu i teraz. Po drugie, pomaga zauważyć, że katastrofy naturalne są nie tylko naturalne. Zmusza do zaakceptowania częściowej odpowiedzialności za globalne ocieplenie i biedę. Po trzecie, stawia pytania dotyczące władzy i przywilejów w taki sposób, w jaki nie była w stanie tego zrobić naiwna koncentracja na „pierwszej naturze” (np.: kto mieszka w dużym domu na wzgórzu, a kto w chacie za torami kolejowymi?). Po czwarte, zaprzecza romantycznej wizji „powrotu do natury” czystej, dobrej i dostępnej jako naszego przewodnika w życiu.
    Ten zwrot w kierunku przestrzeni, zwłaszcza zurbanizowanej, świadczy o rewolucji w myśli zachodniej i o uwadze zwróconej w kierunku miast, gdzie zmiana klimatyczna i ekonomia możliwa do utrzymania przejdą swój najcięższy test. Zwrot w kierunku przestrzeni i miejsca, skoncentrowanie się na potrzebach milionów ludzi i trylionów innych istnień, świadczy o tym, że nie jesteśmy robotami czy cyborgami, ale organizmami potrzebującymi przestrzeni. Tradycyjne chrześcijańskie zainteresowanie czasem i historią oraz względna obojętność wobec przestrzeni i miejsca ma podłoże gnostyckie. „Być człowiekiem, to być umiejscowionym”4. Kiedy nasza planeta staje się coraz bardziej zaludniona, a ludzie mają coraz większe „wysokoenergetyczne” pragnienia, przestrzeń nabiera innego znaczenia. Każdy chce i potrzebuje przestrzeni, a także jakiegoś dla siebie miejsca. (...)
    Miejsce, przestrzeń, to organizmy oraz ich najbardziej podstawowe potrzeby: pożywienie, woda, środowisko, opieka zdrowotna, edukacja i czas wolny. Czas i historia mogą sobie poradzić bez tych „niskich” potrzeb ciała i skoncentrować się na sprawach duszy oraz umysłu: interpretacji, sensie i zbawieniu wiecznym. (...)
    Prawda jest taka, że jesteśmy całkowicie, w każdej minucie zależni od natury i jej „świadczeń”. Natura w pierwszym znaczeniu: „wszechobejmujące źródło czy podstawa wszystkiego, co istnieje” – nasza planeta Ziemia z jej szczególną proporcją pierwiastków odpowiednią dla istot żywych, jest niezastąpiona. Bez względu na to, jak bardzo zmienimy „pierwszą naturę”, (...) nie jest ona nieograniczenie podatna na wpływy. Dystansowanie się od niej, zarówno poprzez zmienianie jej, jak i uprzedmiotowianie, wyzwala skłonność do zapominania, której ulegamy.
    Tę zdolność zapominania symbolicznie przedstawia stosunek mieszkańca miasta do pożywienia. Micheal Pollan zauważa w swojej książce o korzeniach i naturalnej historii czterech posiłków, że: „Wszelkie ciało jest trawą.” Nawet Twinkie czy Big Mac „zaczynają się zawsze od rośliny rosnącej na konkretnym kawałku ziemi?”5. Nasze ciało (i mięso, które jemy) może być sprowadzone do trawy, która nas żywi. „Na dowolnym końcu jakiegokolwiek łańcucha pokarmowego znajduje się jakiś system biologiczny – kawałek ziemi. Ciało i zdrowie jednego człowieka przekłada się – dosłownie – na zdrowie drugiego”6. A mimo to my, mieszkańcy miast, zapomnieliśmy o tej, jakże ważnej, informacji, że istnieje niezaprzeczalny związek pomiędzy naszym zdrowiem a zdrowiem planety. Codziennie nasze jedzenie zmienia naturę w kulturę, zmieniając ciało świata w nasze ciała i umysły7. Musimy na nowo zdać sobie sprawę z wagi tej najbardziej podstawowej przemiany.
    Jako że istoty żywe zdają się rozmnażać w pewnym porządku, ekspansji w jednym miejscu towarzyszy ubytek w innym, aby w środowisku została zachowana równowaga. Za komfort w miastach wysoką cenę płaci natura – postępuje wycinka lasów, drenaż wody, pogarsza się stan gruntów ornych, zmniejsza różnorodność ryb. Życie miejskie jest życiem wysokoenergetycznym: miliony i biliony przemian energii musi zachodzić w każdej godzinie, żebyśmy (...) mogli żyć takim życiem, jakim chcemy i do jakiego przywykliśmy. Z każdą przemianą energii – od zachodzących w naszych samochodach po te zachodzące w szczoteczkach elektrycznych – następuje jej zmniejszenie, jakość ulega rozproszeniu. Przyjdzie nam za to zapłacić. Jeśli wciąż będziemy ogołacać lodówkę, zabraknie nam jedzenia.
    Ale mieszkańcy miast rzadko kiedy mają tego świadomość. Miasto jest najlepszym przykładem największych ludzkich osiągnięć i zarazem stanowi największe niebezpieczeństwo. Jerozolima, miasto pragnień i spełnień, szybko okazuje się Babilonem, miastem zbytku pośród straszliwej biedy. Z wszelkich rozpoznanych systemów ekologicznych urbanizacja wydaje się być najbardziej niebezpiecznym dla swojego gospodarza8. Miasta pożerają energię z bliska i z daleka, aby ktoś mógł żyć wygodnie, podczas kiedy inni żyją w nędzy. Nie oznacza to, że powinniśmy przenieść się na wieś lub w rejony podmiejskie. Miasta są tym miejscem, w którym większość z nas musi mieszkać i które daje nam największe szanse na sprawiedliwe i możliwe do utrzymania życie.
    Niemniej jednak mieszkańcy miast powinni przyjąć do wiadomości Milenijną Ocenę Ekosystemu Narodów Zjednoczonych, pracę ponad 1360 ekspertów z całego świata, która mówi, że wykorzystujemy energię ponad miarę – dosłownie zjadamy planetę. Ta „pierwsza próba opisania i ocenienia przez naukowców całości profitów, jakie ludzkość czerpie z natury na skalę globalną”9 wykazuje, że z 24 podstawowych darów, które natura daje ludzkości, prawie dwie trzecie są w zaniku10. Na marginesie oceny zwraca się uwagę na potrzebę zwiększenia świadomości: Musimy nauczyć się cenić prawdziwą wartość natury zarówno ekonomicznie, jak i w bogactwie, jakie daje naszemu życiu na sposoby trudne do wyrażenia liczbami11. Ta prawdziwa wartość objawia się zarówno w smaku czystej wody, jak i w widoku zaśnieżonego szczytu górskiego. Jesteśmy dłużnikami i miłośnikami natury.
    Zdaniem antropologa Davida Harveya zniechęca nas myśl o zmianie jakościowej naszych działań i naszego podejścia do problemu”12. Ale takiej konieczności dowodzą wszystkie wyniki badań w dziedzinach, które zajmują się zdrowiem planety. Botanik i ekolog Peter Raven uważa, że „to jest również duchowe zadanie”13. Od czasów Arystotelesa do XVIII wieku ekonomia była rozumiana jako dziedzina etyki: dobre życie było zbudowane na wartościach takich jak wspólne dobro, sprawiedliwość i granice. Ponieważ zamieniliśmy te wartości na nienasyconą chciwość kapitalistycznego rynku, nie mamy teraz środków na jakościową zmianę w myśleniu, której potrzebujemy. Niemożliwe jest wyobrażenie sobie nas działających inaczej – jako „ekologicznych obywateli” – dopóki nie uwewnętrznimy wartości ekologicznych14.
    Jedną z charakterystycznych cech religii jest tworzenie podstawowych założeń dotyczących ludzkiej natury i naszego miejsca w świecie. Teolodzy zgadzają się, że teologia jest po części antropologią. Tradycje religijne edukują poprzez historie, obrazy i metafory, wytwarzając głębokie i często nieświadome założenia na temat tego, kim są ludzie i jak powinni reagować. W tym kontekście religie mogą przyczynić się do rozwiązania kryzysu planetarnego. (...) Kiedy nasze założenia i sposób myślenia się zmienią, razem z nimi może się zmienić zachowanie. Drobnym wkładem może być zmiana metafor, poprzez które rozumiemy siebie. Konwencjonalną i szeroko akceptowaną metaforą XXI wieku jest „jednostka w maszynie”. Byty ludzkie rozumiane są jako podmioty w uprzedmiotowionym świecie „rzeczy”, które są dla naszego pożytku – naszych potrzeb, pragnień i rekreacji. Jednak widzieć samych siebie w ten sposób to anomalia w ludzkiej historii, gdyż do rewolucji naukowej XVII w. Ziemię uważano za żywą, tak samo żywą, jak my15. Dla stoików, Indian czy średniowiecznych chrześcijan, wartość organiczna Ziemi nie była kwestionowana. Ale podczas ostatnich kilku setek lat, dużo bardziej korzystnie okazało się myśleć o Ziemi jak o maszynie, a nie jak o ciele. Jeśli model maszyny pozostanie dominujący, wtedy będziemy myśleć o poszczególnych elementach Ziemi jak o częściach maszyny, które można naprawić a w ostateczności wymienić na nowe, z niewielkimi konsekwencjami dla Ziemi jako całości. Z takim podejściem ciężko jest ludziom zauważyć tragedie wycinania lasów czy skutki globalnego ocieplenia. (...)

Sallie McFague
Tłum. J. Lewandowska

Pełny tekst artykułu po zalogowaniu w serwisie.

Jak uzyskać pełny dostęp do zasobów serwisu jednota.pl