Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

NR 3/2012

Jeśli ktoś ma ochotę na film, podczas którego często się uśmiech­nie, czasem rzewnie westchnie, ale też chwilami refleksyjnie się zamy­śli, to polecam „O północy w Paryżu” Woody’ego Allena.

Po okresie filmów z własnym aktorskim udziałem Allen napi­sał i zrealizował dość osobistą i sentymentalną komedię z Paryżem w roli głównej. Od samego po­czątku prowadzi widza po zakąt­kach miasta, przeplatając obrazy jakby widokówek i slajdów z zapi­sanych kamerą ciekawych, pełnych przygód nocnych wycieczek. Bo przecież historie najbardziej fascy­nujące, mało realne mogą się zda­rzyć tylko w nocy, gdy śnimy.

Lecz przybyły do Paryża z Ka­lifornii Gil Pender, filmowy boha­ter i uczestnik nocnych wypadów i szwendania się po magicznym Paryżu (a po trosze alter ego reży­sera), nie stara się roztrząsać real­ności swoich spotkań z elitą arty­stów lat dwudziestych ubiegłego wieku: Hemingwayem, Fitzgeral­dem, Buñuelem, Dalim, Picasso czy Stein. Czuje się wśród nich jak ryba w wodzie i korzysta z rado­ści osobistego kontaktu. Dopiero teraz żyje pełną piersią, serce mu kołacze bardziej niż przy narze­czonej i wreszcie może dokończyć „męczoną” od dawna książkę. Bo Paryż to wolność i ulga dla duszy – wydaje się mówić nam reżyser.

Ale narzeczona Gila, Inez, pa­trzy na francuską stolicę bardzo po amerykańsku: snobistycznie, wyrywkowo, szukając w sklepach kiczowatych pamiątek, a w muze­ach oklepanych informacji. Gil na­tomiast intuicyjnie wchłania klimat Paryża wraz z jego przeszłością i z hollywoodzkiego najmity sta­je się na naszych oczach wolnym człowiekiem, któremu szczęście daje muzyka Cole’a Portera, po­znana w antykwariacie francuska dziewczyna i deszcz, podczas któ­rego Paryż dla nich obojga jest jeszcze piękniejszy.

Po tętniących życiem miejscach Paryża lat minionych oprowadza nas uwodzicielska...

Krzysztof Balawender

 

Pełny tekst artykułu po zalogowaniu w serwisie.

Jak uzyskać pełny dostęp do zasobów serwisu jednota.pl