Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

NR 4/2015, ss. 12–13

Lili Jelowicka (fot. mk)

Kiedy podczas październikowej Gali Ubi Caritas odbierała od Diakonii Kościoła Ewangelicko-Reformowanego w RP nagrodę im. ks. bp. Jana Niewieczerzała, zaproszono ją do mównicy, aby jak każdy laureat powiedziała kilka słów. Odmówiła. Pytano ją później w kuluarach, dlaczego. – Nie ma o czym mówić. W diakonii robiłam to, co należało robić i co umiałam robić najlepiej – odpowiedziała.

Lili Jełowicka – członkini warszawskiej parafii reformowanej – została uhonorowana za swoje zaangażowanie w działalność parafialnej diakonii, szczególnie w zakresie odwiedzin i wsparcia chorych, samotnych i starszych.

Urodziła się 20 marca 1934 r. w Warszawie. Jej rodzicami byli Lili i Adolf Dirks – oboje luteranie. Matka zmarła kilka dni po porodzie. Ojciec ze względu na pracę wyjechał do rodzinnego Torunia. Lili wychowywała się w Falenicy u dziadków – Teresy i Edwarda Krampitzów. – Ojciec odwiedzał ją w Falenicy i zabierał czasem do toruńskich dziadków. Umarł, gdy miała osiem lat – opowiada Magdalena Mężyńska, córka Lili Jełowickiej.

Wkrótce dziadkowie przeprowadzili się do Poznania. Tam przyszło się mierzyć z kolejnym trudnym doświadczeniem. – Ze względu na ogromną biedę państwo zabrało dziadkom mamę i oddało ją do adopcji. To był straszny czas w jej życiu. Gdy miała około trzynaście lat, została na siłę przechrzczona, zmieniono jej imię i nazwisko, wykorzystywano ją do pracy, nie pozwalano się uczyć, zabraniano kontaktów z ukochanymi dziadkami, którzy nie wiedzieli, gdzie jest ich jedyna wnuczka – mówi Magdalena.

Gdy dziadek ją odnalazł i dowiedział się, co się z nią dzieje, podjął kolejną rozpaczliwą próbę odzyskania wnuczki. Udało się. Lili wróciła do dziadków, nadrobiła zaległości w nauce i rozpoczęła naukę w technikum budowlanym, gdzie zdała maturę. Nie chciała mieszkać w Poznaniu. Wywalczyła nakaz pracy w Instytucie Techniki Budowlanej w Warszawie, gdzie rozpoczęła studia na Wydziale Budownictwa Przemysłowego. Gdy była na trzecim roku studiów zmarł jej dziadek, więc musiała zaopiekować się babcią. Podjęła próbę studiowania wieczorowego i równoczesnej pracy, ale nie dała rady i na czwartym roku porzuciła naukę.

Podczas studiów Lili spotkała ludzi, którzy mieli wpływ na jej późniejsze życie. Poznała Bogdana Trandę, jego żonę Wandę, Jarosława Świderskiego i inne ważne dla niej osoby, z którymi przyjaźni się do dziś. – Przystąpiła do Kościoła ewangelicko-reformowanego. Tu odnalazła swoje miejsce – opowiada Magdalena. Lili przez wiele lat uczestniczyła w letnich obozach młodzieżowych, organizowanych przez Kościoły reformowany i luterański. Dała się wtedy poznać jako sympatyczna, otwarta i miła osoba. Ze względu na niewielki wzrost i nieustanny uśmiech na twarzy zyskała przydomek „Pączuszka”. Po latach brała udział w spotkaniach uczestników tamtych obozów – tak zwanych „Dinozaurów”. Co roku z okazji świąt Bożego Narodzenia organizowała u siebie w domu spotkania ekumeniczne.

Rodzinna ekumenia

W czasie studiów Lili poznała również swojego przyszłego męża – Stefana Jełowickiego, zwanego Szczepanem. Miłość do niego wiązała się z trudniejszymi wyborami życiowymi. Był to człowiek ogromnej wiary, pochodzący z wielodzietnej, katolickiej rodziny z tradycjami. – To było bardzo trudne dla mamy, ale jak poznała rodzinę taty, a zwłaszcza moją babunię Różę Jełowicką, człowieka mądrego i pełnego miłości, to zrozumiała, że chrześcijaninem można być niezależnie od wyznania – tłumaczy Magdalena.

W 1961 r. Lili i Szczepan zawarli w Warszawie aż trzy śluby: cywilny i dwa kościelne. W czasach przedsoborowych sprawa ślubu była skomplikowana. Po cywilnym ks. Karol Messerschmidt udzielił im ślubu w kościele ewangelickim na ul. Puławskiej, następnie zaś ks. Bronisław Dembowski w kościele rzymskokatolickim św. Marcina przy ul. Piwnej. – Mama musiała podpisać zobowiązanie do wychowania dzieci w wierze katolickiej. Czasem żartowała, że podpisała cyrograf. Jako człowiek wielkiej wiary i mądrości doszła do wniosku, że aby jej dzieci były w przyszłości ludźmi wierzącymi, musi być uczciwa w tym, do czego się zobowiązała. Postawiła tacie tylko jeden warunek: miejsca, w których dzieci będą się uczyć wiary, mają być porządne. I dzięki temu chodziliśmy ze starszym bratem na religię do ks. Jana Twardowskiego – wspomina Magdalena.

Lili chodziła z dziećmi w niedziele i święta do kościoła katolickiego. Czasem bywali też razem w kościele ewangelickim. – Nigdy nie podważała przy nas wiary katolickiej, choć wiem, że nie zawsze było jej łatwo. To wielkie szczęście posiadać mamę mądrą i pełną miłości chrześcijańskiej, którą dzieliła się z wieloma ludźmi na swej drodze – podkreśla Magdalena. Lili uważa się za bogatego człowieka, bo ma trójkę dzieci – oprócz Magdaleny dwóch synów: Wojciecha i Bartłomieja – oraz piętnaścioro wnuków i sześcioro prawnuków.

Marta Bielicka, córka Magdaleny, wspomina swoje dzieciństwo: babcia zabierała wnuki na różne wycieczki, wystawy, do ogrodu botanicznego. – Wieczorami przed spaniem zawijała nas w kołdry jak naleśniki i czytała nam pięknym głosem baśnie braci Grimm – opowiada. Kiedy wnuki były starsze, zawsze mogły wpaść do Lili, porozmawiać, pograć w karty czy porozwiązywać krzyżówki. – Zawsze chętnie słuchaliśmy ciekawych, lecz nie zawsze szczęśliwych historii z życia babci, między innymi o wędrówkach górskich, o jej dzieciństwie, o przyjaciołach – opowiada Marta. Dla Lili bardzo ważne jest podtrzymywanie kontaktów rodzinnych, dlatego w miarę możliwości co roku organizowała kolędy w okresie Bożego Narodzenia. – Babcia zawsze nam imponowała życzliwością, dzielnością, samodzielnością. Pokazywała, jak ważna jest dla niej wiara i że droga do Boga może być różna – mówi wnuczka Lili Jełowickiej.

Zaangażowana w parafii i diakonii

Po przerwaniu studiów Lili pracowała na budowie na Służewcu Przemysłowym, gdzie zdobyła uprawnienia budowlane, potem w Biurze Projektów Budowlanych, gdzie zajmowała się budownictwem przemysłowym, oraz w biurze projektowym, gdzie opracowywała projekty remontów kamienic, np. na Woli.

Kolejnym jej miejscem pracy była warszawska parafia ewangelicko-reformowana, w której była pracownikiem technicznym. Do jej głównych zasług należy inwentaryzacja zarówno parafii, jak i cmentarza reformowanego w Warszawie. Jako wolontariuszka i pomoc Aleksandry Sękowskiej w pracowni historycznej dzieliła się swoimi umiejętnościami pisma technicznego. Dzięki jej pracy powstała mapa cmentarza, jak też tablice pamiątkowe.

Lili jednak w głównej mierze okazała się człowiekiem wielkiego serca. Oddana służbie diakonijnej przez ponad dwadzieścia lat zajmowała się „herbatkami” niedzielnymi w parafii, organizowanymi po nabożeństwie. To wyjątkowy czas spotkań – nie tylko dla parafian, ale też dla przyjaciół i sympatyków Kościoła. Przez lata prowadziła z wielkim oddaniem korespondencję do podopiecznych Diakonii. Jej starania, aby list urodzinowy dotarł do adresata we właściwym czasie i z odpowiednim podpisem, świadczyły o tym, że każdy odbiorca jest dla niej ważny. Tym wyrazem troski o drugiego człowieka było również odwiedzanie i wspieranie chorych, samotnych i starszych w domach, domach opieki i szpitalach. Chociaż z biegiem lat, ze względu na pogarszający się stan zdrowia, było to dla niej coraz trudniejsze, to jednak jeszcze do niedawna wciąż prowadziła tę działalność.

opr. bpp/mm/mk
na podstawie relacji
Magdaleny Mężyńskiej i Marty Bielickiej

 

Na zdjęciu: Lili Jełowicka z nagrodą Diakonii (fot. mk)