Drukuj

NR 2/2017, ss. 23–25

Zoltan Balo i Henryk Slawik w SarvarW blisko tysiącletniej historii stosunków polsko-węgierskich zawsze mogliśmy liczyć na naszych przyjaciół znad Dunaju. Bezprzykładnym fenomenem – o czym stanowczo za mało się mówi – jest pomoc Węgrów udzielona Polakom podczas drugiej wojny światowej. Zaangażowany w nią był m.in. płk Zoltán Baló.

Przed wojną mieliśmy wspólną granicę z Węgrami, które wówczas były sojusznikiem III Rzeszy. Hitler planował uderzenie na Polskę także od południa, ale sprzeciwił się temu kategorycznie rząd węgierski, argumentując, że gdyby wystąpił przeciw Polakom, doszłoby do wewnętrznych niepokojów w tym kraju.

Kiedy zaatakowani z obu stron przez Niemców i Sowietów we wrześniu 1939 r. Polacy masowo ruszyli w kierunku granicy polsko-węgierskiej, zostali niezwykle serdecznie przyjęci przez Madziarów. Węgry, kraj wówczas niebogaty, zorganizował pomoc na trudną do wyobrażenia skalę. Uczestniczył w niej cały naród: rząd, władze samorządowe, Kościoły – katolicki i ewangelicko-reformowany i bez mała wszyscy obywatele.

W rządzie węgierskim zostały utworzone dwa departamenty dla Polaków: cywilny i wojskowy. Departamentem wojskowym kierował ewangelik reformowany płk Zoltán Baló (1883–1966), a cywilnym – katolik, wybitny polityk József Antall senior (1896–1974), któremu pomagał Polak ze Śląska, Henryk Sławik (1894–1944).

Węgrzy zorganizowali szkolnictwo dla polskich dzieci w gimnazjum w Balatonboglár, gdzie dyrektorem był przyjaciel Polaków, katolicki ksiądz Béla Varga. Szkołę tę ukończyło 600 uczniów. W obozach zapewniono Polakom wszystko, co było niezbędne do życia, mogli kultywować swoje tradycje kulturalne i patriotyczne, a wojskowi otrzymywali regularnie żołd. Węgrzy, choć Niemcy deptali im po piętach, bo nie mieli pełnego zaufania do swych sojuszników, organizowali przerzuty polskich żołnierzy na Zachód.

W okupowanej Europie jedynym miejscem, gdzie powiewała polska flaga, był Budapeszt, gdzie działała polska ambasada. Kiedy Niemcy w styczniu 1941 r. wymusili jej likwidację, premier Pal Teleki oznajmił zmartwionym Polakom: „Teraz ja będę ambasadorem Polski na Węgrzech”. I słowa dotrzymał.

„Nasz ojciec”

Premier miał olbrzymie wsparcie w swoich współpracownikach, którzy otoczyli opieką ponad 120 tys. polskich uciekinierów rozlokowanych w 200 miejscowościach. Obozy cywilów odwiedzał József Antall senior, który tak się wczuwał w sytuację polskich uchodźców, że zyskał miano „ojczulka Polaków”. Nie mniej serca w swoją służbę wkładał płk Zoltán Baló, o którym z kolei polscy żołnierze mówili: „nasz ojciec”. Co ciekawe, gdy go powoływano do pracy w departamencie jeńców wojennych i internowanych, był już na emeryturze i mógł rozkoszować się urokami życia.

Obydwaj ci szlachetni ludzie robili znacznie więcej niż musieli. Pułkownikowi Baló w wizytacjach obozów towarzyszył ppłk Aleksander Franciszek Król. Obydwaj zabierali ze sobą swoje córki. Magdolna Baló po latach wspominała: „Pamiętam, że z żadnego obozu nie mogliśmy wyjechać o wyznaczonym czasie, choć w następnym już na nas czekano. Panowie cierpliwie wysłuchiwali każdej skargi lub prośby. Wszystko zapisywali i gdy tylko było to możliwe, natychmiast sprawę załatwiali. Dosłownie wszędzie ojca przyjmowano nie jak przełożonego, lecz jak przyjaciela. Byłam dumna, gdy mówili o nim: »nasz ojciec«. By mu podziękować, internowani własnoręcznie wykonywali różne przedmioty: tace, rzeźby z drewna, szczotki i wręczali mu jako prezenty. Widząc większe, protestował słowami: »Nie dlatego to robię«. Tak jednak nalegano, że w końcu ustępował”.

Pułkownik daleki był od myślenia: zapewniliśmy Polakom godne warunki życia, to niech dziękują Bogu i cicho siedzą. Kiedy żołnierze uchodźcy zaczęli narzekać na niski żołd i poprosili Baló o podwyżkę, ten obiecał, że postara się to załatwić w ministerstwie. I sprawę załatwił. Gdy stwierdził, że jakiś komendant obozu traktuje Polaków niewłaściwie, natychmiast go zwalniał.

Kiedy Niemcy domagali się, aby spośród internowanych wysyłać młodsze roczniki do przymusowej pracy w Rzeszy, płk Baló odpisał w imieniu Honwedów, czyli węgierskiego ministerstwa obrony, że byłoby to pogwałceniem podpisanej przez Węgry Konwencji Haskiej. To odważne stanowisko rządu węgierskiego uratowało życie wielu Polakom.

Pułkownik towarzyszył nuncjuszowi papieskiemu abp. Angelo Rotcie w odwiedzinach obozów. Za swoją pracę został przez niego odznaczony, wraz z Józsefem Antallem, medalem papieskim. W tamtych czasach było to czymś niezwykłym.

Pułkownik pochodził z rodziny reformowanej. Jego dziadek, Benjamin Baló, był dziekanem Kościoła reformowanego w miejscowości Arad, a następnie – Déva. Nie zachowały się świadectwa o religijności pułkownika, ale jego postawa na pewno miała źródło w jego formacji chrześcijańskiej, jaką otrzymał w domu rodzinnym i macierzystym Kościele. Nie wahał się bowiem ryzykować życiem dla ratowania ludzi.

Zasługą płk. Baló było powodzenie olbrzymiej akcji logistycznej, za jaką trzeba uznać przerzuty polskich żołnierzy do Francji. Opiekun naszych wojskowych nie był organizatorem tego przedsięwzięcia, ale roztoczył nad nim ochronny parasol. O wszystkim wiedział, zalecał przerzucanie polskich żołnierzy nocą, w małych grupach. Załatwiał alibi zagrożonym wpadką Węgrom, którzy pomagali Polakom.

Sytuacja zaczęła być bardzo niebezpieczna, gdy Niemcy wzięli do niewoli we Francji polskich żołnierzy, a ci wyjawili, że przybyli z Węgier. Hitlerowcy zażądali wyjaśnień. Płk Baló sporządził stosowny raport, w którym przekonująco wyjaśnił, że...

 

Pełny tekst artykułu (po zalogowaniu w serwisie)

Jak uzyskać pełny dostęp do zasobów serwisu jednota.pl

* * * * *

Grzegorz Polak – dziennikarz katolicki, członek zespołu scenariuszowego Muzeum Jana Pawła II i Prymasa Wyszyńskiego, współtwórca Centrum Dzieł Społecznych Edmunda Bojanowskiego, ekumenista

 

Większość cytatów oraz zdjęcie pochodzą z książki Krystyny i Grzegorza Łubczyków „Pamięć. Polscy uchodźcy na Węgrzech 1939–1945”, t. 1–2. Na zdjęciu: płk Zoltán Baló i Henryk Sławik przed komendą obozu dla polskich żołnierzy w Sárvár.