Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

NR 2/2019, 34–35

„[Wierzymy] w jeden, święty, powszechny i apostolski Kościół…”. Tyle wyznanie wiary, jedyne prawdziwie ekumeniczne. Tylko co to znaczy w czasach, w których Kościołów instytucjonalnych są setki, jeśli nie tysiące, głównych nurtów konfesyjnych jest tylko nieco mniej, a same próby porozumienia pomiędzy nimi wystarczają z naddatkiem, by orientacja w nich była osobną dyscypliną teologiczną z własnymi podręcznikami (dość opasłymi, skądinąd) i własnymi katedrami na uniwersytetach? Nie ma co wspominać tutaj o tym, że każdy większy Kościół ma ludzi wyznaczonych tylko do tego, żeby rozmawiali z innymi ludźmi z innych instytucji, ale pełniącymi te same lub odpowiednie funkcje. Ojcowie soborowi Konstantynopola, gdyby dane im było spojrzeć na to wszystko, byliby zapewne pod wrażeniem naszego głębokiego niezrozumienia dla ich troski o jedność (czy wręcz jedyność) Kościoła. Nie instytucjonalnego, ale Chrystusowego.

Jednak czasy się zmieniają. Kościoły instytucjonalne znajdują się w sytuacji, w której z jednej strony zobowiązane są przez samego Chrystusa do dążenia do jedności, z drugiej są do niej głęboko niezdolne, ze względu na uwarunkowania historyczne i doktrynalne. Czy może inaczej – nie ma w tej chwili możliwości pełnego pojednania pomiędzy Kościołami tradycji wschodniej i zachodniej, nie widać szansy na pojednanie pomiędzy katolicyzmem a protestantyzmem (przy czym oba te pojęcia trzeba rozumieć bardzo szeroko)… Cóż, ut unum sint nigdy nie było tak dalekie, jak obecnie. A przynajmniej wszystko na to wskazuje.

Oczywiście, możemy się tutaj obruszyć, że przecież to nie o to chodzi. Kościół Chrystusowy jest jeden, nic się nie zmieniło – tryumfujący w niebiesiech trwa, jak trwał, a tu na ziemi istnieje w sensie teologicznym we wspólnocie wierzących, członków ciała Chrystusowego, społeczności świętych wybranych…, ale to już brzmi konfesyjnie. Podstawowym pytaniem pozostaje, co należałoby rozumieć przez jedność czy wspólnotę w przypadku Kościoła czy Kościołów. Jeden, święty, powszechny i apostolski – to prosta odpowiedź soborów, obliczonych na skrystalizowanie doktryny i ustalenie linii demarkacyjnych pomiędzy chrześcijanami i heretykami. Rozwiązanie tego typu ma w sobie pewną prostotę, ale w naszych czasach pozostaje zbyt proste – ostatecznie kategoria heretyka jest bardziej nieostra niż kiedykolwiek. Z drugiej strony, od czasów reformacji XVI w. mamy do dyspozycji nieco bardziej elastyczne rozumienie Kościoła Chrystusowego, znane najczęściej z VII Artykułu Konfesji Augsburskiej: „Kościoły nasze uczą, że jeden święty Kościół trwać będzie po wszystkie czasy. Kościół zaś jest zgromadzeniem świętych, w którym się wiernie naucza Ewangelii i należycie udziela sakramentów. Dla prawdziwej tedy jedności Kościoła wystarczy zgodność w nauce Ewangelii i udzielaniu sakramentów. Nie jest to konieczne, aby wszędzie były jednakowe tradycje ludzkie albo obrzędy czy ceremonie ustanowione przez ludzi, wedle słów Pawła: »Jedna wiara, jeden chrzest, jeden Bóg i Ojciec wszystkich«”[1]. Dodajmy, że nasze, reformowane, księgi wyznaniowe ujmują to niemal identycznie, niekiedy (w tradycji Konfesji Belgijskiej czy Niderlandzkiej) dodając jeszcze kategorię karności kościelnej.

Wspólnota kościelna, jako widoczny znak niewidzialnej jedności Kościoła, może realizować się w różnych modelach. Może być wspólnotą organicznej i instytucjonalnej jedności (choć złośliwie można by powiedzieć, że ten model wymagałby najpierw realizacji – potrzeba pisania dokumentów soborowych i wyznań wiary jasno pokazuje, że i w starożytności nie było z tym najlepiej), może też być – niejako na drugim biegunie – wspólnotą pojednanej różnorodności. I tu wchodzimy w kategorie znacznie bliższe dzisiejszemu myśleniu, zwłaszcza wewnątrzewangelickiemu.

Wspólnota czy jedność są dla nas bardzo intuicyjne, oswojone: w polskich warunkach, jeśli widzę w kościele prowadzącego liturgię w todze i befce (albo samej albie ze stułą, choć to dość rzadkie), wiem doskonale, że mogę podejść do komunii i przystąpić do niej bez zbędnych pytań i wątpliwości. Zakładając, że sam mam prawo do noszenia wspomnianego stroju urzędowego, mogę z kolegami stanąć w prezbiterium i odprawić z nimi nabożeństwo – jedyne pytanie, które można postawić, to czy...

 

Pełny tekst artykułu (po zalogowaniu w serwisie)

Jak uzyskać pełny dostęp do zasobów serwisu jednota.pl

* * * * *

ks. Michał Koktysz – wikariusz Parafii Ewangelicko-Reformowanej w Łodzi

 

__________________

[1] „Księgi Wyznaniowe Kościoła Luterańskiego”, Bielsko-Biała 2011, s. 144.