Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

12 / 1991

Przy rodzinnych stołach, w kręgu przyjaciół, na spotkaniach towarzyskich poruszana jest zwykle pewna grupa tematów „dyżurnych", problemów ciągle aktualnych, powracających w rozmowach niczym bumerang. Od pewnego czasu jedną z takich spraw jest kwestia prywatyzacji majątku dotychczas uznawanego za społeczny, to znaczy praktycznie (przynajmniej do tej pory) – za niczyj.

Dzisiaj, gdy niewydolność naszej gospodarki jest widoczna gołym okiem, gdy padają państwowe kolosy powstałe bez liczenia się z regułami nowoczesnej gospodarki rynkowej, uzasadnianie potrzeby prywatyzacji z punktu widzenia polityki ekonomicznej państwa jest wyważaniem dawno otwartych drzwi. Mając na uwadze względy praktyczne nikt już chyba nie neguje potrzeby powrotu do instytucji własności prywatnej.

W ścisłym związku z tym problemem pozostaje jednak inny krąg zagadnień, które wciąż jeszcze oczekują na gruntowne przemyślenie. Mam na myśli stronę moralną procesu przemian ekonomicznych. Podjęcie tej problematyki na łamach czasopisma chrześcijańskiego, zajmującego się zagadnieniami religijno-społecznymi, uważam za pilną potrzebę.

Od blisko roku władzę w naszym kraju sprawuje ekipa odwołująca się do idei liberalizmu, co zdaje się zabezpieczać ciągłość procesu reformowania gospodarki w kierunku wolnego rynku.1  Warto jednak zauważyć, iż z chrześcijańskiego punktu widzenia sposób uzasadniania konieczności istnienia instytucji własności prywatnej, jaki prezentuje liberalizm, jest sposobem niepełnym, zawężonym. Prof. Ludwik von Mises – klasyk współczesnej myśli liberalnej – akcentuje przede wszystkim rolę podziału pracy, który uznaje za jeden z podstawowych stymulatorów rozwoju ekonomicznego. Postęp gospodarczy wymaga istnienia podziału pracy, ten zaś z kolei powoduje istnienie własności prywatnej – oto, najlapidarniej ujęty, tok rozumowania prof. von Misesa zawarty w jego pracy „Liberalizm w klasycznej tradycji".

Jest jednak rzeczą oczywistą, że zagadnienia o znaczeniu podstawowym dla prawidłowego funkcjonowania społeczeństwa nie można oprzeć jedynie na działaniach przynoszących korzyści materialne. W tym właśnie miejscu otwiera się kolosalne pole dla doktryn religijnych czy szerzej światopoglądowych. U podstaw nowoczesnej teorii własności (w jej europejskim ujęciu) legły – w stopniu nie mniejszym niż kanony prawa rzymskiego – przepisy Pięcioksięgu, „Kazanie na górze" czy refleksje społeczne myślicieli chrześcijańskich. Nie sposób pominąć roli, jaką odegrali na tym polu reformatorzy religijni w XVI w. Dzisiaj również – jeżeli nie tym bardziej – chrześcijanie mają prawo i obowiązek wzięcia udziału w dyskusji nad tymi zagadnieniami.

Własności nie da się oddzielić od osoby. Człowiek, traktowany w duchu personalizmu jako swoista jedność psychofizyczna, ma własność integralnie wpisaną w swą istotę. Suma naszych umiejętności, uzdolnień, wiedzy stanowi najbardziej podstawową własność każdego z nas, niezbywalny kapitał (od łac.capito)udzielany nam przez Stwórcę i Zachowawcę wszechrzeczy. Realizowanie go w określonym porządku technologicznym, co nazywamy pracą, prowadzi do wytworzenia określonych dóbr materialnych, które w ten naturalny sposób poszerzają zakres własności. Jest już kwestią techniczną (i z tego punktu widzenia drugorzędną), że praca po to, aby mogła stać się efektywna, musi ulec podziałowi zgodnie z sumą umiejętności i uzdolnień składających się na udzielony nam życiowy kapitał.

Takie podejście wyklucza wszelkie zamachy na instytucję własności, i to nie tylko z powodów utylitarnych czy pragmatycznych, ale przede wszystkim dlatego, że nienaruszalność własności podnosi do rangi niepodważalnego imperatywu etycznego.

Byłoby jednak poważnym zafałszowaniem zakończyć te rozważania na tym etapie. Rola etyki chrześcijańskiej nie może ograniczać się do sankcjonowania własności. Dynamicznie pojęta norma etyczna nie tylko bowiem uzasadnia stan istniejący. Powinna również wyznaczać drogę przemian, odpowiadać na pytania o to, co powinniśmy czynić, aby nie zejść z obranej drogi.

U progu XVIII stulecia rodzący się liberalizm zrywał ze swymi reformacyjnymi korzeniami przyjmując ideologię oświecenia i asymilując starorzymską normę prawną, głoszącą „wolność użycia i nadużycia" własności. Pojęcie własności uległo więc niebezpiecznej absolutyzacji. Nastąpiło całkowicie nienaturalne zderzenie dwóch kategorii, których współzależność stała dotąd u podstaw porządku moralnego. Mam na myśli kategorię „być" i kategorię „mieć". Własność, wyrwana z ram porządku antycznego, uległa stopniowo dehumanizacji i – zabsolutyzowana – zajęła pozycję zarezerwowaną dotąd jedynie dla samego Stwórcy. Zjawisko to stało się źródłem wielu najważniejszych problemów społecznych ubiegłego stulecia, zrodziło ucisk i niesprawiedliwość.

Tymczasem chrześcijaństwo głosi jednoznacznie, że pierwotnym, a zarazem jedynym absolutnie suwerennym właścicielem jest Bóg. Z Jego ręki pochodzi wszystko, co posiadamy. Wszelkie prawa wynikające z tytułu własności Jemu przypadają przede wszystkim. Własność ludzka, podobnie jak władza czy autorytet, jest jedynie wtórnym odbiciem Bożej własności. Tę prawdę znał już zapewne psalmista, gdy mówił:

Panie, Władco nasz, jak wspaniale
jest imię Twoje na całej ziemi! [...]
Gdy oglądam niebo Twoje, dzieło palców Twoich,
Księżyc i gwiazdy, które Ty ustanowiłeś:
Czymże jest człowiek, że o nim pamiętasz.
Lub syn człowieczy, że go nawiedzasz?

[Ps.8:2.4.5]

Logiczną konsekwencją tej prawdy jest przyjęcie postawy szafarza, dzierżawcy – jako jedynie słusznej w podejściu człowieka wierzącego do zagadnienia własności. Etycznym następstwem takiej postawy jest uznanie faktu, że Pan ma prawo poprzez ustanowione przez siebie normy moralne kierować sposobem wykorzystania „naszej" własności. Ma prawo wykorzystać dla swoich celów, na służbę Bożą to, co my uznajemy za swoje. Z faktu tego wynika cały szereg obowiązków społecznych, których spełnianie na pewno nie jest rzeczą łatwą. Tę prawdę mógł mieć na myśli Jezus mówiąc, że „łatwiej wielbłądowi przejść przez ucho igielne, niż bogaczowi wejść do Królestwa Niebieskiego". Pokora w spełnianiu tych obowiązków, wierność w służeniu

Bogu uzyskuje walor szczególny w sytuacji, gdy „opiekuńcza rola państwa" odchodzi w przeszłość, zaś opieka nad potrzebującymi już całkowicie i bezpośrednio spada na barki „posiadaczy".

„Łatwiej jest nawrócić całego człowieka aniżeli jego portfel" – twierdzą głosiciele Ewangelii w krajach rozwiniętych gospodarczo. Jest w tym wiele prawdy. Gdzieś po drodze zagubiono bowiem świadomość tego, że istotą działalności wytwórczej w gospodarce rynkowej jest wyczulenie na potrzeby innych. I tylko taka działalność przynosi zyski. Chrześcijaństwo rozszerza tę zasadę – wyczulenie na potrzeby innych to nie tylko wymaganie praktyczne, ale przede wszystkim obowiązek wiary.

„Własność nawrócona", oddana do dyspozycji Bogu, czyli na służbę bliźnim potrzebującym pomocy, nie jest wyłącznie pobożnym życzeniem czy potrzebą chwili, ale przede wszystkim podstawową zasadą etyki społecznej w ujęciu chrześcijańskim.

1Artykuł był pisany przed październikowymi wyborami do Sejmu i Senatu — red.