Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

NR 2/2022, s. 31-32

Wojna w Ukrainie trwa – w chwili gdy piszę te słowa – już dwa i pół miesiąca. Właściwie od chwili jej wybuchu prowadzone są w Polsce różne działania pomocowe, organizowane właściwie przede wszystkim przez obywateli, wolontariuszy i organizacje pozarządowe, wspomagane przez inicjatywy samorządowe. Już w pierwszych tygodniach udzielania przez nas pomocy uciekającym przed wojną Ukraińcom, a w zasadzie głównie Ukrainkom z dziećmi, rzuciły mi się w oczy w Warszawie ogromne plakaty Polskiej Akcji Humanitarnej, na których umieszczono niezwykle ważną informację: pomocy tej nie powinniśmy porównywać do sprintu, ale do biegu na długim dystansie.

Doświadczeni we wspieraniu ofiar wielu wojen pracownicy i wolontariusze PAH próbowali już w początkowym okresie uświadomić nam, że musimy uzbroić się w cierpliwość i umiejętnie rozkładać nasze siły i zasoby, by starczyło nam ich na dłuższy czas. Nikt przecież nie wie, jak długo ta wojna potrwa, ani czy po jej zakończeniu obywatele Ukrainy będą mieli od razu do czego wracać. Dziś już widzimy, że skala zniszczeń dokonywanych przez rosyjskich najeźdźców jest ogromna i przerażająca.

Polacy w niewiarygodny sposób potrafią się zmobilizować i zaangażować w akcje pomocowe. Ten dobroczynny entuzjazm rodaków potrafił doskonale rozpoznać i właściwie ukierunkować Jerzy Owsiak, który przed wielu laty zainicjował Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy. Mimo że dla samej Fundacji, jej pracowników i wolontariuszy krótki okres zbierania pieniędzy i licytowania zgromadzonych przedmiotów oznacza długie miesiące przygotowań, a potem rozliczeń i podsumowań, to dla przeciętnego Polaka najważniejsza jest zwykle ta jedna styczniowa niedziela. Przekazujemy pieniądze, uczestniczymy w koncertach i innych wydarzeniach, bijemy kolejne rekordy zgromadzonych środków. Krótki okres pełnej mobilizacji i podekscytowania, a potem powrót do codzienności.

Tymczasem teraz hasło „wszystkie ręce na pokład” oznacza, że aby pomagać ukraińskim uchodźcom wojennym, należałoby ręce stale na tym pokładzie trzymać i wspólnie pracować. A to nie jest łatwe, bo mimo zagrożenia eskalacją konfliktu i wojną poza Ukrainą, a więc potencjalnie także i u nas, życie póki co toczy się normalnym trybem, towarzyszą mu zwykłe wyzwania, troski i problemy. Niełatwo stale dzielić uwagę pomiędzy swoje własne problemy i potrzeby naszych ukraińskich gości.

O ile w początkowym okresie wojny niewielu było takich, którzy nie byliby wstrząśnięci obrazami ludzi stojących w długich kolejkach prowadzących do przejść granicznych m.in. w Medyce, zgromadzonych w ogromnych salach, gdzie mogli odpocząć i zjeść, by następnie ruszać w dalszą podróż, tłoczących się na dworcach kolejowych Przemyśla, Rzeszowa, a dalej Warszawy czy Krakowa w drodze do miejsca tymczasowego zakwaterowania. Te obrazy były stale obecne w mediach. Wywoływały przerażenie, łzy oraz chęć natychmiastowej pomocy.

Dziś już nieco przywykliśmy do tej sytuacji. Nawet w mediach – choć obrazy wojenne, jeszcze bardziej okrutne i drastyczne, stale są obecne – to jednak widok uchodźców nie budzi już tak wielkich emocji. A oni wciąż potrzebują naszej pomocy: i ci, którzy przyjechali do nas w marcu i próbują zorganizować sobie jakoś codzienność, i ci, którzy wciąż napływają, choć już nie w tak dużej liczbie jak w pierwszych tygodniach wojny. Co pierwsi zresztą coraz częściej także wracają do swojego kraju. Niektórzy wyjechali dalej na Zachód, inni pozostali w Polsce i czekają jedynie aż w ich kraju sytuacja nieco się uspokoi, aby natychmiast wracać, jeszcze inni myślą o ułożeniu sobie życia tutaj. Większość uchodźców z Ukrainy stara się jak najszybciej znaleźć pracę, wynająć mieszkanie i zorganizować sobie tymczasowe życie. Trudno nam wyobrazić sobie, jakie uczucia i emocje towarzyszą im w tym trudnym czasie.

Wspieranie osób uciekających przed wojną na pewno nie należy do zadań łatwych. Przyjechali ludzie doświadczeni wojenną traumą, będący często naocznymi świadkami dramatycznych wydarzeń. Jednocześnie przywieźli ze sobą także swoje zwykłe, przedwojenne problemy i troski: choroby, doświadczenia przemocy domowej czy uzależnienia. W ogarniętej wojną Ukrainie zostawili swoich bliskich: walczących mężów, ojców i synów, a także żony, matki i córki, starszych, często schorowanych rodziców, którzy odmówili ucieczki, przyjaciół, domy, w nich czasem ukochane zwierzęta. To ogromny balast. Z nim przybyli do obcego kraju, w którym nie mają niczego i zmuszeni są do korzystania z pomocy.

To bardzo poruszające, że Polacy tak bardzo zaangażowali się w pomoc, ale dla Ukraińców również niełatwe. Świadczy o tym chociażby postawa większości z nich: jak najprędzej znaleźć pracę i zarobić własne pieniądze, aby nie być nikomu ciężarem. Życie w ciągłym poczuciu zależności od innych, a także stałe wyrażanie wdzięczności wobec innych ludzi nie należą do sytuacji komfortowych.

Zdecydowana większość tych ludzi jeszcze kilka miesięcy temu samodzielnie zaspokajała swoje potrzeby, wielu żyło dostatnio, wielu pracowało na wysokich stanowiskach, byli szanowani i poważani w swoich środowiskach. A teraz stali się zależni od swoich gospodarzy, muszą uczyć się poruszania się w nowej, niechcianej rzeczywistości: jak odnaleźć się w systemie służby zdrowia, jak zapisać dziecko do przedszkola i szkoły, jak uzyskać świadczenia.

Dla ludzi, którzy zamieszkali w prywatnych domach polskich gospodarzy, pod jednym dachem z nimi, do powyższych trosk dochodzą także inne: różnice kulturowe, odmienne przyzwyczajenia, poczucie skrępowania i obcości, chociażby gospodarze byli bardzo gościnni i otwarci. A trzeba uczciwie przyznać, że ci ostatni także bywają zmęczeni obecnością gości, zniecierpliwieni stałą gotowością pomagania i są to zupełnie normalne odczucia.

Pełny tekst artykułu (po zalogowaniu w serwisie)

Jak uzyskać pełny dostęp do zasobów serwisu jednota.pl

*****

Joanna Kluczyńska – doktor nauk humanistycznych w zakresie pedagogiki, starszy wykładowca w Katedrze Prawa Oświatowego i Polityki Społecznej Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej w Warszawie