Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

NR 3/2022, s. 31-32

Z protestantyzmem możemy się spotkać przede wszystkim w filmach fabularnych nakręconych w krajach protestanckich, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych. Etos tego nurtu chrześcijaństwa przenikający kulturę amerykańską, w jakiejś mierze przyczynił się do powstanie wielu lepszych lub gorszych filmów o tematyce biblijnej. Powstały nadto filmy z bohaterami starającymi się żyć zgodnie z tym etosem.

Można by oczywiście zastanawiać się, czy warto zajmować się tą kwestią. Bo przecież kino, nawet to ambitne, nawet to powołujące się na wartości chrześcijańskie, częstokroć dowodziło, że jest przedsięwzięciem świeckim. Lecz w toku polemiki z twórcami takiego kina może udaje się czasami dojść do prawdy. Do prawdy biblijnej czy też historycznej.

W polskim kinie tematyka protestancka pojawiała się bardzo rzadko. Nic dziwnego: w Polsce protestanci stanowią przecież mniejszość.
O wiele częściej przedstawiało ono to, co związane jest z wyznaniem większości, na co najlepszym przykładem zdaje się twórczość Krzysztofa Zanussiego. Aczkolwiek w okresie komunizmu istniały jeszcze dodatkowe ograniczenia w poruszaniu spraw religijnych, nie tylko zresztą na ekranie.

Niemniej jednak powstała „Samotność we dwoje” (1968) Stanisława Różewicza. Akcja tego filmu dzieje się w latach 30. XX w. na Śląsku Cieszyńskim. Protestancka specyfika tego regionu została w filmie silnie uwypuklona. Bo też głównym bohaterem jest duchowny ewangelicki, pastor Hubina, grany przez Mieczysława Voita. Jest on człowiekiem szczęśliwym z oddaną mu małżonką, z ukochanymi dziećmi, otoczony szacunkiem parafian. Lecz w krótkim czasie, jak na biblijnego Hioba, spada nań wiele nieszczęść. I wtedy przekonuje się, że wiara nie może mu pomóc. Różewicz do takiej konkluzji usilnie próbował doprowadzić również w swoich poprzednich filmach („Głos z tamtego świata”, „Piekło i niebo”). W „Samotności we dwoje” używa do tego protestanckiego sztafażu.

Z kolei w „Lokisie” (1970) Janusza Majewskiego możemy zobaczyć Edmunda Fettinga w roli pastora Wittenbacha, ale raczej nie jako duchownego a uczonego – najprawdopodobniej etnografa. Akcja filmu dzieje się na Litwie w drugiej połowie XIX w. Uczony przybywa do majątku młodego polskiego ziemianina celem poszukiwania materiałów naukowych. Styka się tam z niesamowitymi zjawiskami, których posługując się rozumem wytłumaczyć nie potrafi. Bez wątpienia w zamyśle twórców filmu uczony, będący w dodatku pastorem, to uosobienie racjonalizmu i właściwy kontrast dla innych postaci, duchowo zgoła odmiennych.

W „Ziemi obiecanej” (1974) Andrzej Wajda przedstawił nam wizerunek XIX-wiecznej Łodzi, wielonarodowej i wielowyznaniowej. Są tu też ewangelicy. Jeden z bohaterów, Moryc Welt, Żyd, znakomicie zagrany przez Wojciecha Pszoniaka, porównuje katolicyzm i protestantyzm. Ten pierwszy ceni on bardziej, ale nie ze względów doktrynalnych, które w ogóle go nie obchodzą, tylko estetycznych. W końcu stwierdza: „Cóż to za firma protestantyzm? Papież to jest firma!”.

Wspomniany wyżej Mieczysław Voit zagrał nadto w innym filmie, o którym trzeba tu wspomnieć, a mianowicie w „Klejnocie wolnego sumienia” (1983), w reżyserii Grzegorza Królikiewicza. Film opowiada o sporach religijnych w szesnastowiecznej Polsce, lecz także o udanych próbach ich przezwyciężenia. Dowodzi, iż tolerancja w kwestiach wiary zależy w równym stopniu od większości i mniejszości.

Można by się zastanawiać czy „Klejnot wolnego sumienia” był uwikłany w kontrowersje polityczne lat osiemdziesiątych. Ale jeżeli nawet był, to w bardzo ograniczonym zakresie, ze względu na specyficzny, niełatwy dla widza, sposób opowiadania, charakterystyczny dla wszystkich dzieł Królikiewicza.

Protestanci pojawiali się też niekiedy w filmach poruszających skomplikowane kwestie polsko-niemieckie. Wyznanie protestanckie stanowiło w nich cechę charakteryzującą bohaterów narodowości niemieckiej bądź w jakiejś mierze znajdujących się pod wpływem kultury niemieckiej. W „Kronice wypadków miłosnych” (1986) Andrzeja Wajdy występuje zamieszkała na Wileńszczyźnie rodzina pastora Bauma (Jan Łomnicki). Z powodu grążącej wojny pastor postanawia wyjechać wraz z rodziną do Niemiec, choć nie chcą tego jego dorastające dzieci, czujące się już Polakami. Problem: wyjechać czy zostać, próbuje przez całe swoje życie rozwiązać Hilda (Teresa Budzisz-Krzyżanowska), bohaterka „Odjazdu” (1992) Magdaleny i Piotra Łazarkiewiczów. Jest ona Mazurką, więc także ewangeliczką, a żyjąc w powojennej Polsce ma rozchwianą tożsamość narodową.

Natomiast „Spis cudzołożnic” (1994) w reżyserii Jerzego Stuhra i z nim w roli głównej, to adaptacja powieści Jerzego Pilcha, pisarza często nawiązującego do swych ewangelicko-cieszyńskich korzeni. Grany przez Stuhra Gustaw uważa się wprawdzie za ewangelika, chociaż wiedzie życie najzupełniej światowe, w pełnym najrozmaitszych uroków Krakowie.

Ważnym filmem jest niewątpliwie „Róża” (2011) Wojciecha Smarzowskiego. Na przykładzie tytułowej bohaterki (Agata Kulesza), Mazurki oraz innych przedstawicieli tej społeczności pogranicza ukazuje ich tragiczne losy pod koniec drugiej wojny światowej i po jej zakończeniu. Obrazy przemocy, jakiej oni doznają ze strony żołnierzy sowieckich, a także przedstawicieli nowej władzy, są wstrząsające. Ich tragiczne położenie polega także na tym, że nie mogą w pełni być ani Niemcami, ani Polakami. Do asymilacji z tymi drugimi nakłania ich miejscowy pastor (Edward Linde-Lubaszenko), ale bezskutecznie.
Na podstawie tych kilku filmów z protestanckimi bohaterami trudno dojść do jakichś ogólnych wniosków. Ot, po prostu wśród setek filmów wyprodukowanych przez naszą kinematografię są też takie, w których bohaterowie to protestanci. A taka właśnie przynależność religijna wiąże się z niemieckim lub śląsko-cieszyńskim pochodzeniem. Lecz tą niezmiernie rzadką obecność protestantyzmu w naszym kinie, raczej trudno uznać za odzwierciedlenie jego znaczenia w Polsce. Dobór tematów podejmowanych przez artystów to na ogół kwestia najzupełniej subiektywna.

Zauważmy jeszcze, że w sposób bardziej reprezentatywny wizerunek polskiego protestantyzmu jest utrwalany w telewizyjnych filmach dokumentalnych. Zaczęto je realizować już w latach osiemdziesiątych, co zawdzięczać należy Porozumieniom Gdańskim, które dotyczyły również dostępu Kościołów mniejszościowych do mediów. Powstało zatem wiele krótkometrażówek, emitowanych w cyklu „Religie i Kościoły w Polsce”, a później „Ekumenia”, na temat historii i dnia dzisiejszego rozmaitych wspólnot protestanckich w Polsce. Powstawały też filmy poza tymi cyklami. Niedawno uwagę przyciągnął film dokumentalny z partiami fabularnymi „Tę rodzinę trzeba wytępić” (TVP 2019) Leszka Wiśniewskiego, poświęcony biskupowi luterańskiemu Juliuszowi Bursche, patriocie i męczennikowi. Niezależnie od swoich walorów artystycznych – w tym rodzaju zresztą mniej ważnych – filmy dokumentalne opowiadające o protestantach zdają się bardzo pożyteczne. Spełniają nie tylko funkcje informacyjne, bo czasami także ewangelizacyjne. n

Grzegorz Pełczyński – profesor Uniwersytetu Wrocławskiego, Katedra Etnologii i Antropologii Kulturowej, Wydział Nauk Historycznych i Pedagogicznych

Fot. Pixabay