Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

Nr 3 / 1989

W „Jednocie” 8/88, s. 12, przeczytałem z wielkim wzruszeniem artykuł pana Henryka Dominika pt. „Wąskie drogi i szerokie gościńce ekumenii”. Ze swej strony pragnę zapewnić p. H. Dominika, że dołożę wszelkich starań, aby „jeść codzienny chleb ekumenii”. Zgadzam się z autorem we wszystkich detalach jego refleksji. Jednocześnie udzielam odpowiedzi na jego wezwanie. Myślę, że daję tym wyraz wewnętrznej prawdzie swojego sumienia i czynię szczery krok na „wąskiej drodze jedności”. A oto mój wybór:

I Nigdy nie być przykładem zgorszenia i powodem odejścia innych ludzi od Boga i Kościoła.
II Zawsze będę żywił głęboki szacunek do innych Kościołów i o ile pozwolą mi okoliczności życia i pracy, będę dążył z nimi do współpracy. Pragnę pogłębiać w sobie żywą i biblijną wiarę.
IV Nigdy nie zapomnę o prymacie Ewangelii nad Tradycją.
V Dołożę wszelkich starań w rozwój wzajemnego poznania się Kościołów.
VI Każdego będę traktować nie jak „odłączonego”, ale jak rzeczywistego swojego brata.
VII Zawsze będę szanować prawo innych do własnych przekonań.
VIII Zadbam, aby 10 moim środowisku panował pokój i zrozumienie dla odmiennych praktyk religijnych.
IX Nigdy nie będę przemawiał w „Dzienniku Telewizyjnym”.
X Zawsze będę służył Ewangelii (Jan 17:1-26).

Na zakończenie dodam, że:

– Dbam o atmosferę radości i miłości w kontaktach z innymi wyznawcami.
– Organizuję spotkania członków różnych Kościołów.
– Kryterium wszelkiej prawdy jest dla mnie zawsze Biblia.
– W świetle Ewangelii krytycznie oceniam historyczne błędy.
– Zbieram i propaguję literaturę innych Kościołów.
– Wszystkich traktuję na równi.
– Uznaję prymat prawego sumienia nad prawem ludzkim.
– Z szacunkiem podchodzę do różnych praktyk wiary w tego samego Boga.
– Dbam o prawdę i szczerość.
– Uznaję prymat służby nad jałową dyskusją.

WOJCIECH KORDAS KRAKÓW

PYTANIA O DOPUSZCZALNE GRANICE INTERPRETACJI

Z zainteresowaniem przeczytałem artykuł ks. Pieta van Veldhuizena poświęcony kultowi maryjnemu widzianemu z perspektywy ewangelickiej („Jednota” ,nr 10/1988). Jestem wdzięczny Redakcji za przedruk tego tekstu; chociaż wiedziałem, że artykuł został opublikowany na łamach „Życia Chrześcijańskiego w Polsce”, to w żaden sposób – mimo intensywnych starań – nie u-dało mi się dotrzeć do tego czasopisma.

Dialog z katolikami na temat mariologii uważam za konieczny właśnie dlatego, że z całej teologii (i praktyki) Kościoła Rzymskokatolickiego problematyka maryjna jest nam, ewangelikom, najbardziej obca. Bardzo dobrze się stało, że otrzymaliśmy oryginalny tekst, który w przystępny sposób ujmuje stanowisko ewangelickie w tej sprawie. Szczególnie cenne jest jasne rozgraniczenie oceny rzeczywistego kultu maryjnego oraz „oczyszczonej” z wypaczeń oficjalnej, posoborowej mariologii. O ile dobrze zrozumiałem Autora, katolicka mariologia nie może być uzasadniona biblijnie, a tzw. mariologiczna interpretacja niektórych tekstów Starego i Nowego Testamentu znacznie wykracza poza interpretację dopuszczaną przez hermeneutykę biblijną. Nowy Testament oprócz opisu wydarzeń podaje również ich interpretację teologiczną pochodzącą bądź od samego Zbawiciela, bądź od Jego uczniów i członków pierwszych gmin chrześcijańskich. W dyskusjach ekumenicznych względnie łatwo jest wykorzystać myśl teologiczną zawartą w Nowym Testamencie, dotyczącą na przykład pojęcia łaski, odkupienia czy chrześcijańskiej miłości. Wiadomo jednak, że myśl teologiczna rozwijała się w Kościele także po śmierci pisarzy i redaktorów Nowego Testamentu. Typowym przykładem doktryny, która nie występuje wprost na kartach Biblii, jest nauka o Trójcy Świętej, przyjmowana przez wszystkie współczesne Kościoły chrześcijańskie (ugrupowaniom antytrynitarskim często odmawia się miana chrześcijan). Reformatorzy, w tym Jan Kalwin, zdawali sobie sprawę z tego, że nauka o Trzech Osobach Boskich nie występuje wprost na łamach Nowego Testamentu, jednak twierdzili, że jest ona dobrze uzasadniona biblijnie i usprawiedliwiona m.in. pismami pisarzy wczesnochrześcijańskich. Ewangelicy zawsze też dopuszczali alegoryczną interpretację tekstów biblijnych, a za ojca nowoczesnej hermeneutyki biblijnej powszechnie uznawany jest Fryderyk Schleiermacher, wybitny teolog ewangelicki. Opór ewangelików wobec mariologii katolickiej, nawet tej oczyszczonej z wypaczeń przez II Sobór Watykański i późniejszą ewolucję teologii naszych braci katolików, bierze się zatem stąd, że interpretacja mariologiczna wykracza poza dopuszczalne granice określone przez teologię biblijną. Powstaje więc problem owych dopuszczalnych granic, rozumianych zapewne inaczej przez Kościół katolicki. Będę wdzięczny Redakcji (ewentualnie samemu Autorowi) za bliższe wyjaśnienie tej kwestii. Zdaję sobie oczywiście sprawę, że żadna kategoryczna odpowiedź nie jest <w tym przypadku możliwa – inaczej teologiczny dialog ekumeniczny nie miałby sensu. Z wdzięcznością przyjąłbym też przykłady dopuszczalnych i niedopuszczalnych – z ewangelickiego punktu widzenia – interpretacji tekstów Biblii oraz biblijnych uzasadnień przyjmowanych twierdzeń teologicznych.

Z wyrazami szacunku
WŁODZIMIERZ ZUZGA


Rzeczywiście niełatwo jest wyznaczyć granice, których nie wolno nam przekroczyć, gdy rozwijamy naukę wiary na gruncie prawdy biblijnej. Ale sądzę, że właśnie na przykładzie owych dwóch doktryn wymienionych w liście pana Włodzimierza Zuzgi – tzj. na mariologicznej i trynitarnej – można pokazać właściwy kierunek myślenia w tej kwestii.

Prawdą jest, że obie te doktryny, choć opierają się na materiale biblijnym, wykraczają w swej obecnej formie poza czystą egzegezę tekstów biblijnych. Biblia nie zawiera bowiem ani mariologii, ani bezpośredniej nauki o Trójjedyności Boga. Występują jednak dwie zasadnicze różnice, jeśli chodzi o odniesienie obu doktryn do korzeni biblijnych. Po pierwsze: dogmat o Trójcy Świętej, mimo że na kartach Biblii nie został sformułowany wprost, to jednak odpowiada swoistej strukturze charakterystycznej dla wielu wypowiedzi Pisma św. o Bogu, zwłaszcza zaś wypowiedzi nowotestamentowych, i nie jest z nimi sprzeczny. Jest zatem przedłużeniem myśli biblijnej, przedłużeniem ryzykownym, lecz nie pozostającym w sprzeczności z biblijnymi wzorcami mówienia o Bogu. Tymczasem katolicka nauka o Marii (usiłowałem to pokazać w swoim artykule o kulcie maryjnym) przekreśla istotne struktury myślenia biblijnego i wobec tego – jako przedłużenie tego myślenia – staje w sprzeczności (przynajmniej częściowej) z prawdą, która stanowi punkt wyjścia.

Po drugie: dogmat o Trójcy Świętej wytworzył się w procesie rozgraniczania prawdy biblijnej od późniejszego myślenia, które tej prawdzie zaprzeczało, wyraża zatem tylko w minimalnym stopniu treść „pozytywną” (twierdzącą). Dogmat mówi możliwie jak najmniej o tajemnicy Boga i odzwierciedla całą wobec niej bezradność Ojców, którzy z jednej strony nie mają odpowiednich słów i pojęć do jej wyrażenia, z drugiej zaś nie mogą milczeć w obliczu powstających błędnych myśli i interpretacji. O tym fakcie zapominali często (również) ewangelicy, traktując dogmat o Trójcy Świętej jako dumną teorię, a nie jako minimalistyczny wynik ostrożnych poszukiwań prawdy. Tak zresztą się stało z wieloma dogmatami: w ciągu wieków zniknęła z nich „liturgia”, czyli przestały one być poszukiwaniem w modlitwie i wyrazem pobożnej niepewności, a stały się teorią. Biblię zaś zaczęto traktować jak księgę dowodów popierających ową teorię. Gdzie tak właśnie się stało, tam przekroczono (również po stronie ewangelickiej) granice, których przekroczyć nie wolno.

Dogmat o Trójcy Świętej w swojej istocie jest dogmatem „minimalistycznym” i bezradnym; jest próbą mówienia o Bogu tak, aby nie zaprzeczać prawdzie biblijnej – stąd jego skrajnie paradoksalny charakter. Mariologia natomiast stała się nauką raczej „maksymalistyczną”, nauką pewną siebie. O ile pierwsze jej tezy powstały w obronie prawdy biblijnej o Chrystusie, o tyle później rozwijała się już na własnych prawach – a praktyka, jaką pociągnęła za sobą, w ogóle przestała odzwierciedlać owo zakłopotanie Kościoła, który usiłuje wyrazić swą wierność Pismu świętemu w kontekście współczesności.

Proponuję więc następujące kryteria dozwolonej „interpretacji”: powinna ona odpowiadać myśli biblijnej – ale nie tylko samym zapisom biblijnym, lecz również istotnym strukturom biblijnej prawdy; ponadto powinna ona być pokornym, skromnym poszukiwaniem, które nigdy nie zastyga w twardą teorię i raczej kwestionuje niż uświęca praktyki, do których się lud Boży przyzwyczaił.

Sądzę, że formułując takie kryteria krytykuję licznych braci ewangelików, a pozostaję w zgodzie z wieloma Ojcami katolickimi, dla których dogmatyka była poszukiwaniem modlącego się umysłu. Artykuł swój napisałem jako w dużej mierze oskarżający „okrzyk” ewangelika pod adresem katolików; o taki artykuł byłem proszony przez środowisko katolickie i uważam, że taki właśnie tekst był potrzebny. Ale poszukiwanie w tej samej materii po stronie ewangelickiej zaledwie się rozpoczęło. Nie mamy więc na razie powodu do wielkiego zadowolenia.

Ks. PIET VAN VELDHUIZEN