Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

Nr 4 / 1989

Ateizm jest świadomym i umotywowanym odrzuceniem Boga. Jeśli doktryna religijna jest ujmowana i wyjaśniana przez teologię, to ateizm jest w pewnym sensie „antyteologią”, zbijającą tezy religii, wykazującą ich bezwartościowość, bezsens, a nawet szkodliwość. Ateizm, przekonany o swoich racjach i o szkodliwości religii, może przyjąć postać ateizmu wojującego, starającego się za pomocą wszystkich dostępnych środków (na przykład politycznych i administracyjnych) walczyć z religią i jej przejawami. Walka ta jest szczególnie bezwzględna wtedy, gdy ateiści starają się wspierać jakąś ideologię nie znoszącą sprzeciwu – ideologię totalitarną. Niewiara zaś, w przeciwieństwie do ateizmu, nie jest w ogóle – lub jest tylko w niewielkim stopniu – podbudowana teoretycznie. Postawa niewiary to przede wszystkim postawa egzystencjalna wyrażająca się w sposobie życia bez Boga i religii. Współcześnie niewiara wiąże się najczęściej z agnostycyzmem i obojętnością na wartości oferowane przez religię. Niewierzący nie neguje istnienia Boga – jego to zagadnienie nie obchodzi, nie wydaje mu się ważne, nie ma związku z jego życiem i działaniem.

W tekście tym będę starał się uzasadnić tezę, że zjawisko ateizmu odegrało i nadal odgrywa w pewnym sensie pozytywną rolę wobec wiary chrześcijańskiej, ponieważ zmusza ją do tego, by się oczyszczała z błędów i odzyskiwała swój ewangeliczny wymiar. Również szerzenie się obojętności religijnej i sekularyzacja życia stawiają przed chrześcijanami nowe zadania i ukazują pełnię wartości egzystencjalnej decyzji: wybrania wiary w Chrystusa. Artykuł nie pretenduje do całościowego ujęcia tematu, stara się tylko zasygnalizować problem. Odrodzenie religijne w ZSRR i innych krajach komunistycznych, którego jesteśmy świadkami, można triumfalistycznie interpretować jako klęskę ideologii ateistycznej. Jestem daleki od takiej uproszczonej diagnozy, chociaż sądzę, że „ateizm urzędowy”, narzucany siłą, nie może osiągnąć swych celów ze względu na głęboko antyludzki charakter. Istotą człowieka jest bowiem wolność, przejawiająca się przede wszystkim w możliwości podjęcia egzystencjalnie ważnej decyzji. Wierzę, że wolność ta jest nam darowana przez Boga. Przyjęcie postawy intelektualnego ateizmu lub religijnej obojętności mieści się natomiast w ramach tej wolności.

ATEIZM JAKO SYSTEM TEORETYCZNY

Myśl ateistyczna ma za sobą długą ewolucję, której opis zostanie tu z konieczności pominięty. Główne tezy nowoczesnego ateizmu zostały sformułowane w ciągu ostatnich 150 lat i uległy niewielkim tylko modyfikacjom w ostatnim czasie. Podczas gdy XIX-wieczny ateizm wierze w Boga przeciwstawiał wiarę w naukę i postęp, to ateizm współczesny, zwłaszcza w postaci sformułowanej w kręgu filozofii egzystencjalnej, nie wierzy już w nic, głosząc brak wszelkiego uniwersalnego sensu w świecie, w którym przyszło nam żyć. Różne nurty ateizmu mają jednak wspólne cechy, które warto krótko scharakteryzować.

Podstawowy charakter ma teza ateistów, że Bóg jest złudzeniem, tworem wyobraźni ludzkiej. Jako stworzony przez człowieka, Bóg jest „projekcją” ludzkich pragnień i tęsknoty za absolutem, sprawiedliwością i ładem, jest uosobieniem braków człowieka i świata. Sytuacje przeżywane przez człowieka są przerzucane w sferę fikcji, usprawiedliwiane na poziomie świata nadprzyrodzonego. Człowiek wymyślił sobie Boga po to, by móc udźwignąć tragizm życia. W świecie, który nie szczędzi mu żadnego cierpienia, człowiek kieruje się ku Bogu. Bóg jest pocieszycielem, umożliwia człowiekowi przebrnięcie przez życie i zsyła mu nadzieję nawet wtedy, gdy brak jest wszelkiej nadziei. Religia – w ujęciu ateizmu – spełnia więc rolę kompensującą w świecie pozbawionym logiki, radości i sprawiedliwości. Szkodliwość religii polega zaś na tym, że odwodzi ona człowieka od samodzielnego kształtowania otaczającej go rzeczywistości i każe szukać nadziei w złudnym świecie nadprzyrodzonym. Religia jest hamulcem woli; zamiast do dojrzałości, prowadzi do zdziecinnienia. Preferując uległość zamiast twórczego buntu, odwraca ona człowieka od ziemi i paraliżuje jego działanie, nie jest motorem, lecz hamulcem prawdziwego życia. Ateizm. zarzuca chrześcijanom, że wierzą w fikcyjnego Boga, a nie wierzą w realny świat i człowieka. Idei Boga nie da się pogodzić z występowaniem zła – twierdzą ateiści. Bez tej idei obchodzi się zarówno nauka, jak i filozofia. Przede wszystkim jednak Bóg jest nie do pogodzenia z ludzką wolnością. Czy człowiek może być wolny, skoro stale jest obserwowany? Bóg nie opiekujący się człowiekiem i nie ingerujący w jego życie nie byłby Bogiem, który coś dla człowieka znaczy. Bóg ingerujący w życie, wtrącający się do spraw ludzkich, narzucający się z odkupieniem, na które i tak nikt nie zasłużył, jest natomiast nie do zniesienia dla człowieka, który ma ambicję być wolnym.

Kościoły chrześcijańskie bardzo długo traktowały ateizm jako wyraz moralnej przewrotności i intelektualnych ograniczeń jego przedstawicieli (czego przykładem – wulgarna krzykliwość niektórych wojujących ateistów epoki oświecenia). Z powyższej charakterystyki zasadniczych tez ateistów wynika jednak coś innego, coś, co można dostrzec pod warunkiem, że wykaże się dobrą wolę zrozumienia intencji przeciwników religii. Celem ateistów jest bowiem wyzwolenie człowieka od – ich zdaniem – zgubnych przesądów. Ateiści zachęcają człowieka do podjęcia wysiłku ponownego zawładnięcia tym, co ludzkie. Chcą objawić człowiekowi jego samego jako moc afirmującą i tworzącą sens świata. Podkreślają autonomię ludzkiej rzeczywistości, zgodnie z dewizą oświecenia: podejmij ryzyko samodzielnego myślenia i działania! Ateizm nie ma zamiaru oszukiwać człowieka, lecz – przeciwnie – wyobraża sobie, że otwiera mu oczy na prawdę o nim samym i świecie. Ateista, podobnie jak chrześcijanin, dokonuje egzystencjalnego wyboru, tylko że w przeciwieństwie do chrześcijanina odrzuca Boga i religię, wybiera natomiast człowieka oraz to, co uważa za ostateczną prawdę o człowieku. Prawda ta przybiera różną postać w różnych nurtach ateizmu. Na przykład Marks sądził, że człowiek może w pełni zrealizować się w „całokształcie stosunków społecznych”, które sam kształtuje, że istota człowieka znajduje się poza nim samym, właśnie w owych stosunkach społecznych. Religię uważał za szkodliwą, wskazuje ona bowiem na inne źródło sensu – na Boga. Utopijny aspekt myśli Marksa przejawia się w tym, że miejsce religii miałaby zająć wiara w możliwość stworzenia takiego systemu społeczno-ekonomicznego, w którym religia stałaby się zbędna, a człowiek w pełni odnalazłby sens swej egzystencji. Nietzsche, a później egzystencjaliści francuscy (Sartre, Camus) prawdę o człowieku opisywali w czarnych barwach. Istotą egzystencji człowieka jest według nich bezsens i absurd. Ale nawet tę tragiczną prawdę trzeba mówić ludziom bez obsłonek, godniej jest bowiem żyć i umrzeć w poczuciu tragicznej pewności bezsensu, niż mamić się mrzonkami o Bogu, sprawiedliwości i miłości. Z kolei według Freuda ludzkość znajduje się ciągle w stadium dzieciństwa, charakteryzującego się zakorzenionymi w psychice przesądami i kompleksami. Samorealizacja polega na uświadomieniu sobie tego stanu i przezwyciężeniu go. W ten sposób osiąga się stan dojrzałości, w którym nie ma już miejsca na religię i Boga.

Jak widać, różne odmiany ateizmu mówią ludziom o wyzwoleniu, a przedmiotem swej troski czynią człowieka. Można by zatem przyjąć, że ateizm odrzuca jedynie takiego Boga, jakiego głosiły Kościoły w ciągu wieków: Boga zniewalającego, przedmiotu scholastycznych spekulacji, Deus ex machina, czyli Boga zapełniającego luki w naszej wiedzy. Neguje Boga stworzonego w ludzkich umysłach na „nasz obraz i podobieństwo”. Nie ceni też religii jako taniego lekarstwa, zaspokajającego nasze słabości. Krytykuje zatem konwencjonalną religię, a chrześcijanie nie powinni być na tę krytykę zamknięci. Ateiści bowiem mało interesują się wewnętrzną spójnością doktryny religijnej oraz ścisłością systemu chrześcijańskiej metafizyki. Oceniają religię po jej owocach, widzą jej instytucjonalizację, odejście od żywotnych problemów człowieka. Przeciwnicy chrześcijaństwa wskazywali Kościołowi wszystkie „czarne” momenty w jego dziejach: inkwizycję, zniewolenie umysłów, interesowność, brak realizacji nie tylko ewangelicznego przykazania miłości, ale nawet zwykłych, ludzkich idei sprawiedliwości, prawdy i ładu moralnego. Zauważmy, że Jezus też walczył z konwencjonalną religią: ze spekulacjami uczonych w Piśmie, nieczułych na potrzeby bliźniego, z formalizmem judaizmu. Jezus był człowiekiem i mówił do ludzi, a Kościoły zapominały często o tym. Niektórzy teologowie dostrzegali „oczyszczający prysznic” ateizmu. Należał do nich Karol Barth, który twierdził, że ateizm wnosi cenny wkład do Ewangelii, jest bowiem strumieniem ognia, przez który trzeba przejść, by zniszczyć religijne bałwochwalstwo przyrosłe do chrześcijaństwa.

Dawne „dowody” na istnienie Boga straciły w oczach współczesnych wierzących swą precyzję i ścisłość. Również ateiści nie zajmują się już obalaniem tych dowodów. Jasne się stało, że przyjęcie lub odrzucenie Boga jest przede wszystkim sprawą wolnej decyzji człowieka, podjętej w odpowiedzi na wolną propozycję ze strony Boga. Nie można racjonalnie udowodnić, że Bóg jest, podobnie jak nie można wykazać, że Go nie ma. Kościół przestaje więc być autorytetem filozoficznym, a staje się Kościołem dialogu.

Dialog z ateistą jest możliwy, jeśli obie strony mówią „do ludzi i o ludziach”. Głos chrześcijański staje się w tych warunkach jaśniejszy niż kilkadziesiąt lat temu. Chociaż ludzkie „tak” i „nie” wobec Boga są racjonalnie tak samo uprawnione (człowiek przecież jest wolny!), to chrześcijanie wierzą – nie bezzasadnie – że ich odpowiedź ma wyższą egzystencjalnie wartość. Ateista, jeśli jest konsekwentny w swoim myśleniu, musi wyznać, że rzeczywistość, tak jak on ją dostrzega, nie ma klarownej struktury, a życie jest absurdem, chociaż można mu nadawać cząstkowe, uwarunkowane czasowo sensy, które w dalszej perspektywie ponoszą fiasko (np. nieudane próby realizacji szczęścia ludzkiego przez ideologie społeczne, naukę czy postęp techniczny). Pytania „ostateczne” o sens życia i śmierci powracają więc ze zdwojoną mocą i pogłębiają jedynie tragizm istnienia. Wiara w Boga – przeciwnie – powoduje, że człowiek zaczyna dostrzegać sens w pozornie bezsensownym świecie i we własnej w nim egzystencji. Dzięki temu odzyskuje zaufanie do otaczającej go rzeczywistości. Nie mogąc jednak całkowicie rozproszyć bezsensu wynikającego z przypadkowości świata i omylności uwikłanego w ten świat człowieka, chrześcijaństwo zapewnia, że chaos i nonsens nie są ostateczną podstawą egzystencji. Wiara w Boga usprawiedliwia więc zaufanie do rzeczywistości, pomimo absurdu, który się w niej przejawia, a niejednokrotnie, jak się wydaje, triumfuje. Tego rodzaju argumentacja umożliwia dialog z ateistą, dotyczy bowiem również przedmiotu jego troski – człowieka.

OBOJĘTNOŚĆ NIEWIARY

Coraz powszechniejsza jest świadomość tego, że żyjemy nie tylko w epoce postchrześcijańskiej, ale także postateistycznej. Diagnoza ta jest trafna zwłaszcza w odniesieniu do cywilizacji bogatego Zachodu. Od wpływu Kościoła uniezależniły się nie tylko nauka i kultura, ale też moralność i codzienne życie jednostek. Obojętność religijna w niektórych krajach stała się udziałem konsumpcyjnej większości. Dawno już umilkły wielkie, gwałtowne boje ateizmu, charakterystyczne dla ubiegłego stulecia – dla wielu współczesnych ludzi stały się one rzeczą zupełnie niezrozumiałą. Nie oznacza to jednak, że rozwiązany został problem egzystencji człowieka. Uśpiony, od czasu do czasu wybucha z nową siłą w ruchach kontestacyjnych d tzw. nowych religiach, znajduje ujście w teozofii lub futurystyce, przejawia się w społecznych fobiach i wynaturzeniach. Kościoły zdały sobie wreszcie sprawę, że ponoszą winę za tę sytuację, nie umiały bowiem czytać „znaków czasu” i wychodzić naprzeciw potrzebom ludzkim. Grupy chrześcijan w różnych krajach, mimo że żyją w warunkach typowej diaspory (a może właśnie dlatego!), skonsolidowały się i zbliżyły do ideałów ewangelicznych zarówno w swym ubóstwie, jak i w naukach, które głoszą. Przede wszystkim widoczne to jest w działaniu dla innych ludzi, w niesieniu im różnorakiej pomocy, zabieraniu głosu w sprawach człowieka i przyrody. Jezusowy wzór życia, który można nazwać proegzystencją, czyli życiem dla innych, znów znajduje naśladowców wśród chrześcijan. Właśnie powszechność niewiary zmusiła Kościoły do spojrzenia na Ewangelię z innej perspektywy, do odczytania jej poselstwa „tu i teraz” i przyjęcia z całą powagą za własne. Tego rodzaju odnowa, oczyszczenie nauki (przede wszystkim zaś działania) z balastu błędów i dodatków, w jakie obrosła, nie byłoby zapewne możliwe w czasach triumfalizmu teologii i totalitaryzmu Kościoła, który wszystko ujmował swą „żelazną”, ale nie zawsze czystą ręką. Kościół już stracił swą pozorną moc, ale ma szansę odzyskać prawdziwą moc, pochodzącą od swego Pana. Nie wolno bowiem zapominać, że siła Jezusa tkwiła w Jego słabości i opuszczeniu oraz w Krzyżu, który dla jednych jest „zgorszeniem”, dla drugich „głupstwem”, ale „głupstwo Boże jest mędrsze niż ludzie, a słabość Boża mocniejsza niż ludzie” (por. I Kor. 1:18 i 23.25). Niewiara, religijna obojętność społeczeństw, to jeden z czynników, który sprowadza Kościół na ziemię, a tym samym umożliwia mu ponowne stanie się ludem Bożym pod przewodnictwem Ducha, żywym Ciałem Chrystusa. Od nas zależy, czy szansa ta nie zostanie zaprzepaszczona.

PRZYMUSOWA ATEIZACJA

Problem ten omówię na przykładzie najbardziej znanym i obecnie najgłośniejszym. Chodzi o ostrą walkę z religią, która miała miejsce w Związku Radzieckim, a której szczegóły poznajemy teraz w związku z procesem „jawności i przebudowy”. Chrześcijanie (i nie tylko oni!) zostali w tym państwie poddani wyjątkowo ciężkiej próbie. W znacznym stopniu zniszczono struktury kościelne, zlikwidowano w trybie administracyjnym wiele parafii, zakazano nauczania religii, burzono kościoły lub zamieniano je na magazyny, albo w uwłaczające uczuciom religijnym „muzea ateizmu”. Wielu chrześcijan, zarówno duchownych, jak i świeckich, przypłaciło życiem wierność swoim poglądom. Ci, którzy przeżyli, stali się obywatelami drugiej kategorii, poniżanymi i ośmieszanymi, często więzionymi lub zsyłanymi do miejsc odległych od swych ojczystych stron. Wierzących traktowano jako szaleńców, chorych umysłowo lub ludzi o ograniczonych zdolnościach logicznego myślenia (o ironio, los się odwrócił: w XVI i XVII wieku tak właśnie określali ateistów „ideolodzy” chrześcijańscy!). Resztki duchowieństwa zostały poddane indoktrynacji i surowej kontroli administracyjnej. Zlikwidowano prawie wszystkie instytucje społeczne Kościołów, ocalało właściwie tylko kilka teologicznych uczelni. Podobny los spotkał wydawnictwa kościelne, brakowało Biblii i innych elementarnych pomocy wydawniczych, niezbędnych dla kultu, takich jak śpiewniki, książeczki do nabożeństwa itp. O względnej swobodzie udziału w nabożeństwach i w przyjmowaniu sakramentów można mówić tylko w odniesieniu do grup ludzi starszych, a i w tym wypadku sytuacja przedstawiała się różnie w różnych okresach historycznych.

Można więc powiedzieć, że Kościoły zostały pozbawione prawie wszystkiego, co umożliwiałoby ich normalną działalność, a wiara została odarta z całej swej „infrastruktury” i przestrzeni życiowej. O jakich szansach można więc mówić w takim przypadku? O jakich szansach można mówić wtedy, gdy Kościół zostaje zredukowany do wizytówki, mającej świadczyć przed światem, że tu istnieje wolność sumienia? Czy można wyznawać wiarę w sytuacji, gdy całe otoczenie odbiera takie wyznanie jako przejaw ciemnoty i nieuctwa? Jaka wiara może przetrwać tam, gdzie od kilku pokoleń ludzie pozbawieni są opieki duszpasterskiej? Dzisiaj znamy już wiele świadectw, że jednak może przetrwać! Co więcej – z takiego „ognia” wychodzi oczyszczona i odnowiona. Dowodem są nie tylko prośby o rejestrację wspólnot religijnych różnych wyznań, działających dotąd w ukryciu, nie tylko publiczna debata o wartościach światopoglądu religijnego, Biblii i sztuki kościelnej. Istnieje wiele świadectw przetrwania żywej wiary w jej najczystszej, ewangelicznej postaci. Podam tylko jeden, ale za to bardzo wymowny, przykład. Mieliśmy ostatnio okazję obejrzenia w kinach i telewizji filmu „Pokuta”. Został on nakręcony w Gruzji zanim jeszcze rozpoczął się oficjalny proces „pieriestrojki”. Można odczytać przesłanie tego dzieła jako ujawnienie mechanizmów i grozy ustroju totalitarnego, jakim był stalinizm. W takiej perspektywie „Pokuta” byłaby filmem „rozliczeniowym”, oddającym sprawiedliwość wszystkim tym, którzy nie zaprzedali się reżimowi i z tego powodu narazili się na cierpienia. Mogliśmy jednak przekonać się, że nie tylko i nie przede wszystkim o takie przesłanie chodziło twórcom dzieła. Film jest protestem przeciwko wszelkiej podłości, przeciwko aroganckiej manipulacji „ubogimi duchem”, zwykłymi ludźmi, przeciwko roszczeniom władzy do panowania nad duszą. Znamienny jest dialog z ostatniej sceny filmu: „– Czy ta droga prowadzi do świątyni Bogurodzicy?” „– Nie, ta droga donikąd nie prowadzi. To jest droga imienia Warłama1”. ,,– Po co ludziom droga, która nie wiedzie do świątyni?” Ostateczne przesłanie filmu jest więc optymistyczne: wszystko można zniszczyć, ale wiary nie da się wyrwać z ludzkiego serca. W tej sprawie człowiek sam podejmuje decyzję przed Bogiem, nie bacząc na zewnętrzną presję. Wolność decyzji wiary konstytuuje człowieka; nie może jej odebrać żaden kacyk, żadna ideologia, żaden mistrz zniewalania dusz. Mimo upodlenia, bohaterowie „Pokuty” pozostali ludźmi. Jako skutek brutalnej ateizacji pozostała czysta, niejako pozbawiona możliwości błądzenia, wiara. Nie można zresztą się temu zbytnio dziwić. Przecież światło jawi się przede wszystkim jako blask pośród mroków.

Spotykamy różne oceny tzw. wschodniej polityki papieża Jana Pawła II. Na Zachodzie jest ona często nie rozumiana. Polacy sądzą, że papieżowi chodzi o odbudowę Kościoła katolickiego na dawnych wschodnich ziemiach Rzeczypospolitej. Nie zdziwiłbym się jednak, gdyby „polski papież” myślał przede wszystkim o tych ogniskach żywej i czystej, odartej z różnych naleciałości wiary chrześcijańskiej, które z eksperymentu zwanego „ateizmem naukowym” wyszły wzmocnione i mogą się stać zaczynem promieniującym na oikumene – na całą zamieszkałą ziemię.

1 Warłam to imię występującego w filmie dyktatora.