Drukuj

2 / 1993

WCZORAJ

Pstrążna, niewielka wioska położona w malowniczej dolinie w zachodniej części Gór Stołowych, siedem kilometrów od Kudowy, dwa i pół od czeskiego Machowa. Zagubiona wśród lasów, przycupnięta nad potokiem, na wysokości ponad 500 m n.p.m., przetrwała wieki. Początkowo jako mała placówka husytów, którzy tu się schronili przed prześladowaniami po śmierci Jana Husa, potem jako ostoja braci czeskich i ewangelików reformowanych. Wiara spajała ich silniej niż przynależność narodowa, która – jak wszędzie na pograniczach – nie była dokładnie określona.

Ziemia Kłodzka (jak zresztą cały Śląsk) była od początku terenem wpływów czeskich, polskich i niemieckich, miejscem rywalizacji tworzących się w średniowieczu organizmów państwowych, a prowadzący z Polski przez Kraków i Kłodzko do Pragi szlak handlowy był najważniejszą europejską drogą z północy na południe. Pierwsze wzmianki o Pstrążnej (w jej czeskiej nazwie Stroužny słyszymy pokrewieństwo z nazwą tatrzańskiej Doliny Strążyskiej) pochodzą z 1477 r. Opierając się na ustnych przekazach, Kroniki Bergmana (Bergmanový letopisý) potwierdzają, ze mieszkali tu husyci. Wtedy to, wraz z większą i położoną niżej wsią Czermną, Pstrążna weszła w skład hrabstwa kłodzkiego, a następnie powiększyła zasób dóbr nahodzkich (Nahod jest równie stary jak Kłodzko), należących do rodziny Trćków. Po klęsce braci czeskich pod Białą Górą w 1620 r. wraz z całym terytorium ówczesnych Czech znalazła się pod panowaniem Habsburgów. Po straceniu pana Nahodu – Trčki – właścicielem jego dóbr, w tym i Pstrążnej, stał się „zasłużony” austriacki oficer von Leslie.

Z przekazów historycznych dowiadujemy się, że w 1747 r. mieszkało tu czterech kmieci i dziesięciu zagrodników, a w 1765 r. – pięciu kmieci i dwudziestu jeden zagrodników. Było wśród nich dziesięciu płócienników (na trudnym do uprawy górskim gruncie nie wszyscy mogli wyżyć z rolnictwa, dlatego obok uprawy roli aż do 1945 r. tkactwo było drugim głównym zajęciem mieszkańców Pstrążnej).

Tak niewielka liczba mieszkańców to skutek prześladowań religijnych, które nie ominęły nawet tak pozornie trudno dostępnej wioski. W 1760 r., jak pisze pastor Bergman, „odebrano im wszystkie pisma i spalono przy kościele w Czermnej, a niektórych mieszkańców zakuto w kajdany i pognano do Wiednia i Siedmiogrodu”.

W następstwie tzw. wojny siedmioletniej w 1763 r. katolicka Austria utraciła tę część ziem na rzecz protestanckich Prus. Z Czech ruszyła na północ potężna fala emigracji religijnej i m. in. zasiliła Pstrążna – w 1787 r. było tu już 135 mieszkańców. Wraz z położoną jeszcze wyżej Bukowiną i pobliską Czermną Pstrążna stanowiła jedną parafię. Silne więzy połączyły ją też z nowo powstałym zborem czeskobraterskim w Husyńcu k. Strzelina.

Odrębną parafialną jednostką administracyjną Pstrążna i Bukowina stały się w początkach XIX w. W 1825 r. żyło w Pstrążnej 252 mieszkańców, w 1840 – 349. Mała kapliczka w cieniu wiekowych lip i okalający ją niewielki cmentarzyk nie wystarczały już na potrzeby rosnącego zboru. Koniecznie należało wybudować nowy kościół. Akt erekcyjny, sporządzony na pergaminie w języku czeskim, został wmurowany w fundament kościoła w 1848 r. Wkrótce na wzgórzu, naprzeciwko starej kaplicy, stanął piękny budynek z miejscowego piaskowca, a z jego kwadratowej wieży popłynął dźwięk dzwonów, zwołujących na modlitwy, i zegara, precyzyjniej niż pianie kogutów wyznaczającego czas. Kościół został wzniesiony ze składek miejscowych wiernych, ale przy poważnym wsparciu ze strony organizacji pomocy międzykościelnej Gustav Adolf Werk. Ofiarodawcy nie rościli sobie z tego tytułu żadnych praw i gwarantowali miejscowym ewangelikom nabożeństwa w języku czeskim.

W XIX wieku zbór posiadał też swoją szkołę, ale nacisk germanizacyjny ze strony pruskiej administracji nasilał się i był nie do odparcia. W 1866 r. zakazano nauczania w języku czeskim. (Trzeba tu dodać, że w 1765 r. pruskie władze nadały Pstrążnej nazwę Strausseney, ale funkcjonowała ona tylko w oficjalnych dokumentach administracji.) Poza tym, ogólnie biorąc, wiek XIX był czasem rozwoju i gospodarczej pomyślności Pstrążnej. Pracowała tu duża tkalnia ręczna na 156 krosien, był kamieniołom, a w latach 1843 -1875 eksploatowano w dwóch kopalniach złoże węgla kamiennego. Niektórzy mieszkańcy znajdowali też zatrudnienie w szybko rozwijającym się modnym uzdrowisku – Kudowie. W 1910 r. Pstrążna miała największą w swych dziejach liczbę mieszkańców – 744 osoby.

Po 1918 r., jako graniczna wieś z Czechosłowacją, pozostała w obrębie Niemiec. Dawniej trudno było do niej dotrzeć, teraz władze niemieckie wybudowały nową, krótszą i malowniczą drogę z Kudowy przez Czermną i Pstrążna aż do najwyżej położonej (700 m n.p.m.) Bukowiny. Mieszkańcy nadal zajmowali się rolnictwem (część płodów rolnych sprzedając pensjonatom w Kudowie), pracowali także jako chałupnicy dla zakładów włókienniczych w Raciborzu i Dzierżoniowie i byli chętnie widzianymi pracownikami różnych specjalności w uzdrowisku. W 1932 r. władze niemieckie ostatecznie zabroniły nabożeństw w języku czeskim, a w rok później znów przemianowały Pstrążna, tym razem na Straussdörfel. W przededniu II wojny światowej wieś liczyła 555 osób i 60 gospodarstw, działały dwie szkoły: ewangelicka i katolicka oraz piekarnia, masarnia i poczta.

II wojna ominęła wieś. Życie toczyło się jak dawniej, z tym że bez mężczyzn – wszyscy zostali wcieleni do Wehrmachtu. Burzliwą zmianę przyniósł dopiero rok 1945. Nie wszyscy mężowie, bracia i synowie powrócili z wojny, niektórzy wracali z syberyjskiej niewoli aż po lata 50. Za to napłynęła ludność polska z Centrum, a przede wszystkim – przesiedleńcy z dawnych polskich ziem wschodnich. Bez pardonu wyrzucano „Niemców” z ich odwiecznych siedzib. Wybierano te najlepsze, najbogatsze gospodarstwa. Sytuacja stała się krytyczna. W każdej rodzinie pytano się, co robić – wyjechać? zostać?

Bergmanový Letopisý z początku XIX wieku odnotowują nazwiska rodów mieszkających tu od stuleci: Houštków, Kubečków, Cvikyŕów (zniemczona później forma – Zwikirsch) oraz Kolaćnych, Śirlów i Duchaćów, którzy gospodarzyli także w sąsiedniej Bukowinie. Na cmentarnych nagrobkach możemy odczytać jeszcze inne nazwiska: Bryčów, Lelków, Benešów i Machów. Teraz dla potomków tych ludzi nie było w Pstrążnej miejsca. Zaczęli więc wyjeżdżać do Czech, do Niemiec. Proces ten szczególnie się nasilił w latach 50. Mimo napływu nowych mieszkańców Pstrążna wyludniała się. Spis z 1970 r. wykazywał jeszcze 109 mieszkańców. Dziś jest ich 36, ale tych, którzy mogą się pochwalić wielosetletnim tutejszym rodowodem – zaledwie piętnastu.

DZIŚ

Wyjeżdżali ewangelicy, a osiedlali się katolicy. Zbór, do którego przez długie lata stromą drogą pod górę wspinał się niestrudzony ks. Władysław Paschalis, topniał w oczach Dojeżdżali doń także inni duszpasterze – od 1954 r. najpierw młody ks. Zdzisław Tranda, potem ks. Paweł Fibich, a po jego śmierci znów ks. Zdzisław Tranda. W latach 1975-1978 regularnie odwiedza) Pstrążna ks. Mirosław Danysz i od początku lat 80. student teologii Władysław Scholl, a od 1991 r. ks Mirosław Jelinek, którego główną placówką parafialną pozostaje jednak Zelów. Nabożeństwa w liczącym sobie prawie 150 lat pięknym kościele odbywają się teraz już tylko latem, gdy jest ciepło, a zwłaszcza gdy grono miejscowych wiernych powiększa się o młodzież uczestniczącą w kościelnych kursach katechetycznych i obozach. Zimą spotkania modlitewne mają miejsce w domach prywatnych – tak bardziej odczuwa się wspólnotę i mniej razi, że jest ona tak nieliczna.

Dla większości mieszkańców Pstrążna stanowi głównie sypialnię – nie ma tu możliwości dodatkowego, obok uprawy ziemi, zarobkowania. Nie ma ani szkoły, ani żadnej instytucji użyteczności publicznej oprócz sklepiku spożywczego. Z Kudową łączy Pstrążna autobus – dwa kursy dziennie: rano do szkoły i pracy, po południu – do domu. W niedzielę nie ma żadnej komunikacji, chyba że ktoś jeździ własnym samochodem. Nic więc dziwnego, że nawet sołtys Pstrążnej, Elżbieta Stolarska, z d. Zwikirsch, pracuje w sanatorium dziecięcym w Czermnej.

Pstrążna ożywia się latem wraz z przyjazdem młodzieży, która wnosi tu ruch i dużo pożytecznych inicjatyw (zwłaszcza młodzież ewangelicko-reformowana z Holandii, uczestnicząca w specjalnie organizowanych obozach roboczych). Uporządkowano już cmentarz okalający kościół, odczyszczono nagrobki tych, których krewni są daleko, wybudowano płot wokół cmentarza, pięknie odnowiono ławki w kościele. Stara, piękna plebania, która przez kilka powojennych lat służyła naszemu Kościołowi jako dom kolonijny i obozowy, została odebrana przez państwo w latach sześćdziesiątych i niedługo potem spłonęła. Zakupiony przez Konsystorz inny budynek, który mógłby służyć jako ośrodek katechetyczny, był bardzo zniszczony. Obecnie jest to ruina, której chałupniczym sposobem, nawet przy największym entuzjazmie, odbudować się nie da. Wymaga to wysiłku całego naszego Kościoła.

Po kilku letnich tygodniach zwija się rozbite na łące namioty i młodzież opuszcza Pstrążna. Z gromadki młodych pozostaje tu tylko Wiola. Wiola (z zasłużonej rodziny Zwikirschów), jej niedawno poślubiony, przywieziony aż z Grudziądza, mąż Grzegorz i ich mały Fabianek.

JUTRO

Wbrew pesymistycznym poglądom, szans na pomyślną przyszłość ma Pstrążna sporo. Pierwszą są właśnie ludzie – i ci „tutejsi”, którzy przetrwali wszystkie dziejowe burze, i ci, którzy przybyli później, lecz znaleźli tu swoją „małą ojczyznę”, i wreszcie ci, którzy odwiedzając te strony poznali i pokochali Pstrążna za jej piękno.

Szansą i atutem wsi jest bowiem jej położenie. I niech nie martwi nas fakt, że zanika tu rolnictwo jako nieopłacalne – tak dzieje się wszędzie na świecie w górskich miejscowościach, ale co tracą one na rolnictwie, to zyskują na turystyce, a nawet zyskują więcej.

Szansą turystyczną Pstrążnej jest, oprócz przyrody, także położenie „geopolityczne” na styku granicy polsko-czeskiej i w pobliżu granicy ze zjednoczonymi Niemcami. Ta bliskość i zniesienie wiz w Europie sprawia, że niewątpliwie napłyną tu liczni turyści, gdy tylko powstanie odpowiednia baza. Atrakcją tego miejsca będzie na pewno Muzeum Ziemi Kłodzkiej ze skansenem budownictwa regionu Gór Stołowych, otwarte w 1991 r., oraz właśnie zakładane wielkie stawy rybne. Turystów zainteresuje zapewne i nasz kościół, i cmentarzyk.

Kryzys, który obecnie dotknął polskie uzdrowiska, widoczny jest i w Kudowie, ale nie powinien on przesłaniać faktu, że wraz z rozwojem przedsiębiorczości i poprawą ekonomiczną kraju i tu „prywatna inicjatywa” dokona tego, czego dawniej dokonała w podobnych miejscowościach górskich Szwajcarii, Austrii, północnych Włoch i południowej Francji.

Nasz dom parafialny w Pstrążnej to idealny obiekt (oczywiście po kapitalnym remoncie i odpowiedniej adaptacji) na hotelik lub ośrodek wczasowo-konferencyjny. Przykładem powinien nam być luterański obiekt w Jaworniku k. Wisły. A przecież Pstrążna naprawdę leży w miejscu o wiele dogodniejszym. Jeśli proces integracyjny Europy będzie postępował w dotychczasowym tempie, to otwarcie w Pstrążnej przejścia granicznego dla pieszych nie będzie niemożliwe. Już teraz na piwo do restauracji po czeskiej stronie nielegalnie chodzą mieszkańcy okolicznych wsi, no bo któż by jechał naokoło przez przejście w Kudowie-Słonem? Restauracja, otwarta na przykład w budynku dawnej szkoły ewangelickiej (obecnie własność Muzeum Ziemi Kłodzkiej), mogłaby przyciągnąć amatorów także okocimskiego i żywieckiego.

Szansą dla Pstrążnej jest dyrektor Bronisław Kamiński. Kim jest ten człowiek? Odpowiem najpierw krótko: postacią niezwykłą. A teraz dokładniej.

Do Kudowy przybył w 1971 r. z ramienia Wydziału Zdrowia Wojewódzkiej Rady Narodowej we Wrocławiu, by uruchomić w Czermnej sanatorium dla dzieci z chorobami górnych dróg oddechowych. Dokonawszy tego, po pięciu latach przekazał je swemu przyjacielowi, dr. Romanowi Brzoskiewiczowi, a sam wrócił do Państwowego Szpitala Klinicznego nr 1 we Wrocławiu. Gdy niespodziewanie w 1985 r. dr Brzoskiewicz zmarł, dr Kamiński ponownie objął dyrekcję sanatorium. Jednocześnie otrzymał zalecenie resortu zdrowia, żeby przywrócić działalność zamkniętemu przed dziesięcioma laty (z powodu kompletnego wyeksploatowania) sanatorium dziecięcemu w Bukowinie.

Sanatorium w Bukowinie, podobnie jak kościół w Pstrążnej, powstało z fundacji Gustav Adolf Werk, tyle że na początku naszego wieku. W 1985 r. było jedną wielką ruiną. Dziś dyr. Kamiński ocenia, że popełnił błąd decydując się na odbudowę, bo kosztowała ona dwa-kroć więcej niż wyburzenie do fundamentów i wzniesienie nowego obiektu. Ale stało się. Nikt, kto odwiedza oddane do użytku w 1990 r. sanatorium rehabilitacyjno - hematologiczne w Bukowinie Kłodzkiej, nie może nie wyrazić zachwytu: piękny, stylowy budynek na górskiej przełęczy, skąd rozciąga się wspaniały, rozległy widok w kierunku Czech. Zharmonizowany stylem i połączony parterowym łącznikiem z budynkiem głównym wznosi się nowy pawilon. Całość tworzy nowoczesny i doskonały pod każdym względem, przede wszystkim medycznym, obiekt, w którym mali pacjenci chorujący na białaczkę znajdują wzorową opiekę i leczenie na światowym poziomie. Dodajmy, że w pełnej serdeczności atmosferze.

Droga z Kudowy do Bukowiny, wybudowana w latach 20. przez Niemców, była od lat zdewastowana. Nie było mowy, żeby mógł nią przejechać transport materiałów budowlanych i ciężki sprzęt. Za sprawą dyr. Kamińskiego dziś pokrywa ją asfalt, po którym kilka razy dziennie kursuje sanatoryjny mikrobus na trasie Czermną-Bukowina. Korzystają z niego i pracownicy, i mieszkańcy Pstrążnej. Samochód z zaopatrzeniem dla Bukowiny mógłby w przyszłości obsługiwać i nasz ośrodek. Linia telefoniczna, jaką przeciągnięto dla sanatorium, już umożliwiła telefonizację Pstrążnej.

Plany, jakie obecnie ma dyr. Kamiński, mogą zaowocować dalszymi korzyściami dla Pstrążnej, przede wszystkim – współpracą przy odbudowie naszego domu parafialnego. Dyrektor pragnie bowiem rozbudować sanatorium „Orlik” o dodatkowe dwa budynki, aby liczbę łóżek powiększyć z czterdziestu do siedemdziesięciu. Na widokowej przełęczy zamierza wybudować kemping z prawdziwego zdarzenia, z domkami i wszystkimi urządzeniami – dla rodziców odwiedzających dzieci (krąg rodziców-przyjaciół sanatoriów dziecięcych to obecnie ok. 3 tys. osób), ale i w celach komercyjnych – dla turystów, aby uzyskać poważne źródło dochodu.

– „Wszystkie środki skierowałem na Bukowinę – frasuje się dyr. Kamiński – a zaniedbałem Czermną. Teraz muszę się wziąć za nią.” Więc już rozbudowuje sanatorium chorób górnych dróg oddechowych. Nie miejsce tu, by wchodzić w szczegóły, ale przemyślane i potrzebne dla tego sanatorium inwestycje są już w trakcie realizacji.

Przetarte przez dyr. Kamińskiego drogi „od projektu do obiektu” są otwarte dla Kościoła Ewangelicko-Reformowanego z całą serdecznością i życzliwością. Ale nie tylko jego kontakty czy wskazówki co do sprawdzonych wykonawców mogą być dla nas pomocne – istnieje realna możliwość korzystnej wspólnoty procesu inwestycyjnego (wspólny transport, harmonogram prac angażowanych na spółkę ekip wykonawczych). Jest to dla nas szansa tańszego, szybszego i sprawniejszego przeprowadzenia budowy. Jest to jednocześnie atut dla wszystkich, którzy pragną, aby Pstrążna ożyła – to, co już zrobił dyr. Kamiński, pokazuje, że chcieć to móc. Nawet gdy się wydaje, że panuje kryzys i ogólna niemożność.

Skąd brać na to środki? Jest to pytanie, z którym codziennie budzi się dyr. Kamiński. Na początku były to środki z budżetu resortu zdrowia. Dziś jest z tym dużo gorzej. Dyr. Kamiński mówi o sobie, że jest „wiecznym jałmużnikiem”, puka do wszelkich możliwych drzwi (nie szczędząc czasu i zdrowia). Ponieważ wyniki jego działalności są w pełnym tego słowa znaczeniu budujące (ciągle powstaje coś nowego i np. Wiola mieszka w Pstrążnej w pięknym mieszkaniu służbowym, w wyremontowanym dla pracowników sanatorium w Czermnej domu), znajduje od czasu do czasu wsparcie z zagranicy. Na miedzianej tablicy ofiarodawców, umieszczonej na ścianie sanatorium w Bukowinie, wśród innych nazwisk widnieje nazwisko ks. Pieta van Veldhuizena, holenderskiego pastora, który przez kilka lat pracował w polskim Kościele Ewangelicko-Reformowanym. Nie można jednak bazować na zagranicznej pomocy, więc dyr. Kamiński poza „jałmużnictwem” ma jeszcze mnóstwo innych pomysłów, takich jak krąg rodziców (oraz dzieci) – przyjaciół sanatoriów dziecięcych, którzy niewielkimi składkami miesięcznymi lub rocznymi zasilać będą chudą sanatoryjną kasę, a także wspomniane już przedsięwzięcia komercyjne jak kemping i gospoda (na parterze remontowanego domu administracji) i in.

A skąd nasz Kościół ma wziąć pieniądze na rozpoczęcie remontu? Szczerze odpowiadam – na razie nie wiem. Myślę, że jeśli zorganizuje się grupa osób tak pełna entuzjazmu a jednocześnie uporu, jak dyr. Kamiński, to znajdzie ona środki na choćby tylko dobry początek. Byleby zacząć, gdyż szanse mają to do siebie, że kiedy się pojawiają, należy je chwytać. Teraz akurat są, lecz jeśli zostaną stracone, stracone będą na zawsze. A przecież wzmacnia nas wiara:

Ja wprawdzie jestem ubogi i biedny, Ale Pan myśli o mnie”(Ps. 40:18).

„I poznają narody, które wokoło nas pozostały, że Ja, Pan, odbudowałem to, co było zburzone, zasadziłem to, co było spustoszone; Ja, Pan, powiedziałem to i uczynię” (Ez. 36:36).

Krystyna Lindenberg