2 / 1993
Nawiązując do wypowiedzi Jacka Bartyzela na temat ekumenii („Życie Warszawy” z 19 października 1992, nr 249) należałoby najpierw powiedzieć, że dość dawno minął czas, kiedy jedność Kościoła utożsamiano z „powrotem” do Kościoła większości, do „jedynego, prawdziwego Rzymskokatolickiego Kościoła”. Tak mi się przynajmniej dotąd wydawało. Muszę zatem stwierdzić, że sposób myślenia zaprezentowany przez Jacka Bartyzela jest anachroniczny i sądzę, że nikt poważny tak sprawy ekumenii traktować nie może.
Obraz jedności jawi się ludziom w różny sposób. Niewątpliwie istnieje pragnienie, aby Kościół, który jest Ciałem Chrystusa, przezwyciężył okres rozbicia i rozdarcia, i zaczął radować się widzialną jednością. Cóż jednak o tej widzialnej jedności miałoby stanowić? Uniformizm we wszelkich dziedzinach życia kościelnego? Jednakowa formuła nabożeństwa? Jednorodna doktryna? Jeden zwierzchnik na ziemi? Byłaby to jedność zewnętrzna, powierzchowna. Czy można by zatem o niej powiedzieć, że jest tą właśnie widzialną jednością? Nie sądzę.
Wydaje mi się, że jedność Kościoła musi polegać na jedności duchowej – jednakowych dążeniach, wzajemnym zrozumieniu, współpracy, współżyciu, wspieraniu się i uznawaniu, okazywaniu szacunku i respektowaniu wzajemnym. A wszystkie te sfery muszą być poddane działaniu Chrystusa i wyrażane w naśladowaniu Go, co musiałoby się uzewnętrznić także we wzajemnych stosunkach ludzi różnych wyznań. Ta jedność ma polegać na oczekiwaniu działania Ducha Świętego. Jakieś 20-30 lat temu ks. dr Andrzej Bardecki na łamach „Tygodnika Powszechnego” napisał, że jedność nie może polegać na jakimś nieokreślonym kompromisie, który zostałby ukształtowany w ten sposób, że jedna strona zrezygnuje z czegoś w swej doktrynie, druga zaś dołoży, by w ten sposób tę jedność jakoś sklecić. Nie o to chodzi. Ks. Andrzej Bardecki napisał także, że owa prawdziwa jedność to nie ludzkie, lecz Boże działanie, to dzieło Ducha Świętego. Tego właśnie mamy oczekiwać, tego pragnąć i o to się modlić.
Ja już dawno dostrzegłem, że droga do jedności jest odległa, trudna i skomplikowana – po setkach lat rozbicia, kształtowania odmiennych dróg, budowania odmiennych doktryn, życia i działania w rozłączeniu. Daleko łatwiejsza i prostsza jest natomiast droga do braterstwa i ona właśnie może tę odległą przyszłość przybliżyć.
Chcę teraz w kilku punktach przedstawić to, co w moim rozumieniu jest istotne w ruchu ekumenicznym.
- Ekumenizm jest dla mnie partnerstwem – także wtedy, gdy partnerami są Kościoły bardzo zróżnicowane pod względem wielkości. Partnerzy nie krzywdzą się, partnerzy mają sobie wiele do powiedzenia, partnerzy są względem siebie szczerzy. Chcą się wzajemnie w swoje głosy wsłuchiwać.
- Ekumenizm jest dążeniem do braterstwa i życzliwości (aby nie nadużywać tu tak wielkiego pojęcia, jak życie w miłości ludzi różnych wyznań).
- Ekumenizm oznacza współpracę Kościołów – zarówno praktyczną w wielu dziedzinach, jak i teoretyczną w formie dialogu międzywyznaniowego.
- Ekumenizm rozumiem jako wspólne rozwiązywanie problemów, pomaganie sobie i wspieranie się, wzajemne służenie tym, co mamy najlepszego.
- Ekumenizm jest takim współistnieniem i współżyciem ludzi różnych wyznań, w którym respektuje się cudzą tożsamość i szanuje siebie nawzajem.
- Ekumenizm to wzajemne uczenie się. A mamy się czego uczyć.
- Żyć ekumenicznie oznacza przeciwdziałać mentalności, którą można by określić jako życie w „cieniu zakrystii”.
- Istnieje przysłowie: „każdy sobie rzepkę skrobie”, czyli każdy zajmuje się swoimi własnymi, błahymi, drobnymi sprawami małego kalibru. W odniesieniu do ekumenii „każdy sobie” – oznacza zaściankowość, a „rzepkę skrobie” – małostkowość. Ekumenizm jest przeciwstawianiem się zaściankowości i małostkowości.
- Na tle tego wszystkiego ekumenizm jest przeciwstawianiem się ekskluzywizmowi wyznaniowemu, fanatyzmowi i wywyższaniu się nad innych.
W ruchu ekumenicznym wyróżniam kilka okresów: pierwszy to wzajemne poznawanie się, ale po pewnym czasie ono już nie wystarcza i zaczyna się etap następny, czyli wzajemne uczenie się. To bardzo ważny okres, który wiele wnosi we współżycie Kościołów, ale też im nie wystarcza. Dlatego musi rozpocząć się okres trzeci – wzajemne służenie. Już wielokrotnie byliśmy świadkami i uczestnikami tego procesu, jakże bardzo potrzebnego i owocnego. Nie oznacza to jednak, że okres pierwszy i drugi zakończyły się i ustąpiły miejsca trzeciemu. Raczej nastąpiło rozszerzenie platformy i oferty ekumenicznej. Nigdy bowiem nie zakończyliśmy i nie zakończymy procesu poznawania się i uczenia od siebie. Być może w przyszłości współistnienie ekumeniczne rozszerzy się jeszcze o jakiś nowy element.
Przy tej okazji przypomnę pewne paradoksalne zjawisko: otóż rozwój ekumenizmu spowodował większe zainteresowanie własną tożsamością wyznaniową w Kościołach, a ono z kolei osłabiło więzi ekumeniczne. Sądzę jednak, że w przyszłości nastąpi nowe ożywienie ekumenizmu opartego na trwałych podstawach i bardziej świadomych dążeniach.
Ks. bp Zdzisław Tranda