Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

2 / 1993

NIGDY ZA WIELE O EKUMENII

Powiedziano i napisano o ekumenizmie wiele, ale nie na tyle dużo, by same hasła: ekumenizm, ekumenia, ekumeniczne postawy były dla chrześcijan już oczywiste, przez nich rozumiane albo odpowiednio kojarzone. Warto więc wszelkimi sposobami propagować tę ideę wynikającą z samej istoty chrześcijańskiego zwiastowania. Przejęcie się ekumenizmem wpływa nie tylko na mój stosunek do inaczej wierzącego bliźniego, ale oddziałuje na mnie samego – udoskonalając wewnętrznie, poszerzając horyzonty, wzbogacając duchowo. Nikt z członków Kościoła nie powinien zatem przechodzić obojętnie obok sposobności darowanej przez Boga, a zawartej w pełnym zachwytu wołaniu Psalmisty: „O, jak dobrze i miło, gdy bracia w zgodzie mieszkają!... Tam bowiem Pan zsyła błogosławieństwo...” (Ps. 133:1.3b).

Tymczasem oczekiwaną zgodę rujnują codzienne zatargi, pokój niweczony jest przez wyolbrzymione roszczenia, zbyt wysokie mniemanie o sobie zraża inaczej myślących, a cierpliwość wystawiana bywa na ciężką próbę, gdy ekumeniczne cele zbliżają się, jak sądzimy, zbyt wolno. A przecież postęp jest i o nim trzeba mówić głośno.

PŁASZCZYZNY EKUMENIZMU

Ekumeniczne myślenie i działanie rozwija się na różnych płaszczyznach i to coraz liczniejszych. Toczą się na przykład rozmowy między wielkimi światowymi związkami wyznaniowymi (żeby wymienić tylko dialogi pod auspicjami Światowej Federacji Luterańskiej, Światowego Aliansu Kościołów Reformowanych, Światowej Rady Metodystycznej), między różnymi Kościołami – również na szczeblu światowym (zaangażowana jest tu wielokierunkowo watykańska Papieska Rada ds. Jedności Chrześcijan), między Kościołami w regionach i poszczególnych krajach, w czym celują Kościoły ewangelickie. Widomym skutkiem takich działań jest Konkordia leuenberska tycząca wspólnoty Stołu Pańskiego i ambony między luteranami, reformowanymi i ewangelikami unijnymi w Europie. W Niemczech i Szwecji podobnie pozytywnym rezultatem uwieńczone zostały rozmowy luteranów i metodystów, w Belgii od lat prezbiterianie i metodyści tworzą jeden Protestancki Kościół Belgii, we Włoszech doszło do unii metodystów i waldensów. W Polsce Ugoda sandomierska z 1570 r. znajdowała swe uaktualnienie w kolejnych stuleciach aż po rozmowy starszych historycznie Kościołów Reformacji polskiej z najmłodszym na naszym gruncie Kościołem Ewangelicko-Metodystycznym. Pod koniec kwietnia 1990 r. najwyższe synodalne gremia Kościołów Ewangelicko-Reformowanego i Ewangelicko-Metodystycznego przyjęły deklarację, w której postanawiają od tej chwili rozwijać i pogłębiać braterską współpracę we wszystkich możliwych zakresach, a po wyszczególnieniu wspólnych dla obu tych Kościołów podstaw wiary i życia chrześcijańskiego, stwierdzają: Wzajemnie uznajemy prawomocność ordynacji duchownych, a więc będziemy usługiwali jedni drugim darami Ducha w Słowie Bożym, sakramentach i bratniej miłości. Trwają rozmowy wyznaczonych przez zwierzchnictwa kościelne członków Komisji luterańskiej i metodystycznej. Celem rozpoczętego w ubiegłym roku dialogu jest zbliżenie i współpraca obu tych nurtów ewangelicyzmu w Polsce, tak jak to ma już miejsce na zachodzie Europy.

Między parafiami i grupami wiernych rozmaitych wyznań istnieją partnerskie, więcej, braterskie kontakty, owocujące wzajemnym poznaniem i bliską współpracą w wielu dziedzinach życia kościelnego. Można zatem powiedzieć, że jest już dobrze, że został osiągnięty wyraźny postęp w ekumenicznym myśleniu, a jego cieszącymi chrześcijańskie serce przejawami są sprawy, o których w najogólniejszym zarysie wspomniałem wyżej dla zilustrowania tezy, że pod względem ekumenicznym nie stoimy w miejscu ani w kraju, ani na świecie. Na pytanie, czy żyjemy w czasach ekumenicznych, musi zatem paść odpowiedź: tak, przy czym zaraz należy zastrzec, co się rozumie pod pojęciem ekumenizmu jako sposobu myślenia i działania oraz ekumenii jako pewnej idei zmierzającej ku określonemu celowi. A rozumie się nie zawsze to samo.

JEDNOŚĆ A ZJEDNOCZENIE

Dla nas, ewangelików, podstawową trudność w uprawianiu ekumenizmu z Kościołami innych tradycji wyznaniowych stwarza, jakże często występujące, pomieszanie obu pojęć umieszczonych w tytule tego rozdziału. Czyż bowiem zjednoczenie – rozumie się: organiczne – może być celem dążeń ekumenicznych? Czy tym ideałem, który musimy realizować, jest organizacyjne połączenie już istniejących i samodzielnie funkcjonujących kościelnych organizmów, nie mówiąc już o włączeniu ich czy wchłonięciu przez jeden Kościół?

Jak świadczą nowotestamentowe źródła, próżno by szukać w Kościele pierwotnym formalnej łączności, przejawiającej się w postaci jednej, widzialnej struktury o wszechogarniającym i unifikującym charakterze. Powszechność w znaczeniu ekumenicznym polega bowiem przede wszystkim na łączności z Głową Kościoła, a jest nią Chrystus Pan, i na zachowywaniu nauki apostolskiej. Takie widzenie Kościoła obecne jest w księgach symbolicznych Kościołów ewangelickich; jako niezbędne cechy eklezjalności wymienia się w nich: wierne nauczanie Ewangelii oraz należyte udzielanie sakramentów (Konfesja augsburska, 1530), gromadzenie, chronienie i utrzymywanie w jedności prawdziwej wiary przez Ducha i Słowo (Katechizm heidelberski. 1562), głoszenie czystego Słowa Bożego i prawowite udzielanie sakramentów zgodnie z nakazami Chrystusa (Wesleyańskie Artykuły wiary, 1784). Warunek sine qua non istnienia Kościoła to nie jego forma czy struktura organizacyjna, lecz wierność Chrystusowi i Jego Ewangelii. Jest to również jedyna i wystarczająca podstawa jedności. W sposób wyraźny naucza Augustana: Dla prawdziwej [...] jedności Kościoła wystarczy zgodność w nauce Ewangelii i udzielaniu sakramentów. Nie jest konieczne, aby wszędzie były jednakowe tradycje ludzkie albo obrzędy czy ceremonie ustanowione przez ludzi, wedle słów Pawła: Jedna wiara, jeden chrzest, jeden Bóg i Ojciec wszystkich (art. VII). Podobnie rzecz ujmują ewangelicko - metodystyczne Artykuły wiary: Obrządki i ceremonie nie muszą być wszędzie takie same bądź maksymalnie ujednolicone, zawsze bowiem bywały one odmienne i mogą ulegać zmianom w rozmaitych krajach i okresach [...]. Zastrzega się jednak, by nie było w nich sprzeczności ze Słowem Bożym (art. XXII – O obrządkach i ceremoniach kościelnych).

Współczesne próby zdefiniowania jedności przez kościelne środowiska ewangelickie mówią o pojednanej różnorodności, w której dany Kościół zachowuje swoisty koloryt i własny styl, potrafi żyć w świadomości, że nie jest jedynym czy wyjątkowym tworem eklezjalnym na tej ziemi, i takiego samego stanowiska oczekuje od innych Kościołów. Innymi słowy chodzi o jedność w różnorodności lub jeszcze inaczej – o wielość w jedności. Tak więc nie wola i praktyka narzucania innym swego (chociażby we własnej opinii najsłuszniejszego) zdania, ale znane z apostolskich czasów znoszenie się w miłości (por. Ef. 4:2) ma być cechą tak lokalnego zboru, jak i większej społeczności kościelnej, określającą ich nastawienie do inaczej przeżywających swą wiarę chrześcijan.

Ponieważ nigdy jedność Kościoła chrześcijańskiego całkowicie nie uległa zniszczeniu i w jakimś stopniu zawsze istniała, przeto raczej należy mówić o zdążaniu do pełnej jedności.

POWRÓT? WCHŁONIĘCIE?

Jeśli powrót, to do Zbawiciela, do źródła chrystianizmu, nie zaś do innej organizacji kościelnej, choćby legitymowała się ona długotrwałą tradycją. Chcemy rozumieć międzykościelne więzi tak, jak w końcu XVIII wieku postrzegali swą nową sytuację społeczną Francuzi, dając temu wyraz w znanym haśle. Liberte, Egalite, Fraternitś. I choć te dwie sprawy bezpośrednio do siebie nie przystają, to jednak potrzeba wolności i jej respektowania, uznanie równości chrześcijan i Kościołów, bez wynoszenia się jednych nad drugich, wreszcie szczerość braterskiego obcowania – to są znamiona wszystkich, którzy szukają bliskości Chrystusa i zarazem siebie. Bez tego ekumenia jest ułomna i dopuszcza fałszywe, jednostronne rozwiązania, lansowane na przykład w naszym kraju przez niektóre kręgi rzymskokatolickie, i to wbrew nauczaniu obowiązującemu w tym Kościele od czasu Vaticanum II, że prawda jest przechowywana i w innych Kościołach. I tak oto Jacek Bartyzel, niedoszły redaktor ogólnopolskiego dziennika katolickiego, stwierdza bez ogródek: Ekumenizm często rozumie się jako dążenie do rozumianej na świecki sposób jedności, dla osiągnięcia której Kościół katolicki miałby wyrzec się swego posłannictwa. Tymczasem ekumenizm powinien polegać na tym, że to inne wyznania wrócą do Kościoła katolickiego, do apostolskiej jedności („Życie Warszawy” z 19 X 1992, nr 249), jeden zaś z przedstawicieli często cytowanej z wiadomych powodów rodziny Giertychów, tym razem Roman, w odezwie programowej Młodzieży Wszechpolskiej (cyt. za „Wprost” nr 25/92) sadzi taki oto kwiatek: Bierzemy za wzór naszej działalności ks. P. Skargę, człowieka, który był jednym z głównych twórców polskiej kontrreformacji XVI w. Tak jak wtedy oczyszczono Polskę ze zgubnych wpływów protestantyzmu [...], tak i dzisiaj możemy się zmobilizować, ażeby pod sztandarami Królowej Polski przeprowadzić kontrrewolucję.

Jakże daleko to antyekumeniczne myślenie odbiega od znanych nam nad Wisłą, otwartych i szczerych postaw licznych ludzi Kościoła katolickiego w osobach na przykład biskupów Nossola czy Dembowskiego, księży profesorów Napiórkowskiego, Skowronka czy Czajkowskiego, proboszczów zarówno niektórych wielkomiejskich parafii (przykładem ks. Indrzejczyk z warszawskiego Żoliborza), jak i tych zagubionych na dalekiej prowincji, a także sióstr z wielu zgromadzeń zakonnych, zwłaszcza Franciszkanek Służebnic Krzyża (z nieocenioną s. Joanną Lossow) czy Misjonarek Świętej Rodziny, sporej grupy oddanych sprawie ekumenii katolików świeckich, czy to starszego pokolenia, jak Jan Turnau, czy młodszego, jak Iwona Łoźna i Grzegorz Polak, środowisk dzielnej młodzieży, jak ta z Raszyna k. Warszawy. Wiele mógłbym jeszcze wymienić nazwisk przyjaciół z ekumenicznych pól współpracy, za którymi stoją zespoły ludzi, którzy dla braci innych wyznań mają szeroko otwarte swe głęboko chrześcijańskie serca. Szkoda tylko, że ich głos bywa przekrzykiwany przez osoby formatu Bartyzela lub Giertycha.

CZY TO WSZYSTKO?

Bliskość, choć z pewnym dystansem. Uścisk, ale nie za mocny. Znak pokoju – tak, jednak przy niezbyt częstych okazjach. Wspólna modlitwa – oczywiście, lecz niełatwo ją zorganizować. Wspólne świadectwo chrześcijańskiego powołania – czasem i to nam się udaje.

Czy to już wszystko? Pod egidą Polskiej Rady Ekumenicznej i Komisji Episkopatu ds. Ekumenizmu nadal toczą się obrady Komisji Mieszanej i owocne rozmowy w Podkomisji ds. Dialogu Ekumenicznego. W wyniku dwustronnych dialogów na temat chrztu nie kwestionuje się już ważności tego sakramentu udzielanego w którymś z wymienionych wyżej Kościołów. Potrafimy też dzielić się radościami i bolączkami życia (do tej drugiej kategorii należy sprawa małżeństw o różnej przynależności wyznaniowej), a najważniejsze, że chcemy i potrafimy się razem modlić. Niestety nie tak często i nie w tylu miejscach, jak by tego można oczekiwać.

Ogromne dysproporcje w wielkości Kościołów, lata panującej między nimi wrogości, potem ostrożności względnie obojętności – wszystko to zrobiło swoje i nadal, tu i ówdzie, przynosi zatrute owoce. Czy jednak z tego powodu, my, chrześcijanie, mamy rezygnować ze wspólnej służby Bogu, wspólnego świadectwa dla świata, współdziałania na rzecz bliźnich? Nie bacząc tedy na dyplomatyczne nieraz milczenie, wymijające odpowiedzi lub otwartą niechęć, próbujemy przezwyciężać je otwartością wobec braci i chęcią zrozumienia ich stanowiska, choć nasze w wielu kwestiach jest odmienne.

Chcemy iść ku przyszłości razem z innymi chrześcijanami, ale szanując własną przeszłość i nie zaprzepaszczając reformacyjnego dziedzictwa. Przeciwnie – dzieląc się nim jako darowanym skarbem, którego nie powinniśmy zachowywać wyłącznie dla siebie. Bo czyż nie z samej Łaski żyjemy? Czy nie sama wiara usprawiedliwia? Czyż nie sam Chrystus jest jedynym Pośrednikiem i Zbawicielem? Czy nie słowo Bożego Objawienia zawarte w Piśmie Świętym o Nim świadczy? Czyż nie samemu Bogu należy się chwała? Zasady te nie przeczą jedności Kościoła, przeciwnie, one są jej biblijnym fundamentem. Na takim pewnym, bo Bożym, gruncie budować pragniemy ekumeniczny gmach przyszłości i pełnię pojednanej chrześcijańskiej różnorodności. Jakiej i kiedy? Odpowiedź zna tylko Bóg. Jeśli w jej realizowaniu nie pomagamy, to przynajmniej nie przeszkadzajmy. Jest to program minimum, ale przecież nie wszystkich i na taki stać.

Czas nieubłaganie mija, a chrześcijanie poruszają się w nim jak po równoległych torach, które – jak nas uczono – zbiegną się gdzieś i kiedyś. Czy nastąpi to wcześniej niż w Królestwie Bożym?

Ks. Adam Kleszczyński