Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

4 / 1993

Na czwartym piętrze w małym okienku stoi stary wojak Diament. Ma długi karabin pamiętający wojnę rosyjsko-japońską. Diament jest flegmatykiem, rusza się powoli. Chłopcy w pobliżu niecierpliwią się, przynaglają. Ale Diament jest niewzruszony: mierzy w brzuch, a trafia w pierś. Każdy strzał – to jeden Niemiec.

Na drugim piętrze stoi w oknie Dwora. Zawzięcie strzela. Niemcy zauważyli ją: „Schau, Hans, eine Frau schiesst”. Starają się zestrzelić. Ale jakoś kule ją mijają. Za to ona dopiekła im widać dobrze, bo wycofują się dziwnie szybko.

Na pierwszym piętrze na klatce schodowej (pozycja nr 1) stoi Szlamek Szuster z Kazikiem. Wyrzucają jeden granat za drugim. Po chwili braknie już granatów, a na podwórzu miota się jeszcze dwóch Niemców. Szlamek łapie butelkę zapalającą i tak dokładnie trafia w hełm Niemca, że ten staje w płomieniach i ginie w dzikich męczarniach.

Postawa bojowców jest tak zdecydowana, że Niemcy zmuszeni są w końcu zrezygnować ze zgnębienia ich orężem i znajdują nowy, niezawodny zda się, sposób. Podpalają teren szczotkarzy od zewnątrz ze wszystkich stron. W jednej chwili płomień obejmuje cały blok, czarny dym dusi w gardłach, wygryza oczy. Bojowcy nie mają zamiaru ginąć żywcem w płomieniach. Stawiamy wszystko na jedną kartę i postanawiamy za wszelką cenę przedostać się do getta centralnego.

Płomienie czepiają się po drodze ubrań, które zaczynają się tlić. Asfalt topi się pod nogami w czarną maź. Rozsypane wszędzie szkło zamienia się w ciągnącą, lejącą maź, do której przylepiają się nogi idących. Od żaru rozpalonego bruku zapalają się podeszwy. Jeden za drugim brniemy przez płomienie. Z domu do domu, z podwórza na podwórze. Nie ma czym odetchnąć, w głowach wali sto młotów. Palące się belki spadają na głowy. Wreszcie wydostajemy się poza sferę ognia. Szczęściem jest stać w miejscu, gdzie się nie pali.

Pozostaje teraz najtrudniejsze. Do getta centralnego dostać się można jedynie przez mały wyłom w murze z trzech stron obstawiony przez żandarmerię, Ukraińców i policję granatową. Dwumetrowego przejścia pilnuje 12 osób. Tędy to właśnie przebić się ma pięć grup bojowych. Jedne po drugich, w butach obwiązanych szmatami dla stłumienia kroków, pod gęstym obstrzałem, w najwyższym napięciu przedzierają się grupy Gutmana, Berlińskiego, Grynbauma. Przeszli. Grupa Jurka Błonesa kryje od tyłu. W momencie, kiedy pierwsi z tej grupy wychodzą na ulicę, Niemcy oświetlają to miejsce. Wydaje się, że nikt więcej nie przejdzie. Romanowicz jednym strzałem gasi reflektor. Nim Niemcy zdążyli zorientować się, wszyscy byliśmy po drugiej stronie.

Tu połączywszy się z tutejszymi grupami bojowymi – działamy dalej. Poruszanie się po tym terenie jest również prawie niemożliwe. Olbrzymie pożary zamykają często całe ulice. Morze płomieni zalewa domy, podwórza. Z trzaskiem palą się drewniane stropy, sypią się mury. Powietrza nie ma. Jest tylko czarny, gryzący dym i ciężki, parzący żar. Żar bije od rozpalonych murów, od rozgrzanych do czerwoności nie palących się schodów.

To, czego nie mogli zrobić Niemcy, robi teraz wszechmocny ogień. Tysiące ludzi ginie w płomieniach. Swąd palących się ciał dusi oddech. Na balkonach domów, na framugach okiennych, na nie spalonych kamiennych schodach leżą zwęglone trupy. Ogień wypędza ludzi ze schronów, każe im uciekać z od dawna przygotowanych, bezpiecznych skrytek strychów i piwnic. Tysiące wałęsają się po podwórzach, w każdej sekundzie narażając się na złapanie, uwięzienie lub bezpośrednią śmierć z rąk niemieckich. Śmiertelnie zmęczeni, zasypiają w bramach na stojąco, leżą-co, siedząco i tak we śnie trafia ich celna niemiecka kula. Nikt nie spostrzega nawet, że śpiący w bramie na ziemi starzec nie potrafi się już obudzić, że karmiąca niemowlę matka już od trzech dni jest zimnym trupem, a dziecko płacze daremnie w tych trupich ramionach i ssie daremnie trupią, martwą pierś. Setki ludzi kończą życie skacząc z trzeciego czy czwartego piętra. Matki w ten sposób ratują dzieci przed spaleniem żywcem.

Ludność polska widzi to z ulicy Świętojerskiej i placu Krasińskich.

Marek Edelman

Zamieszczony powyżej, za zgodą Autora, fragment wspomnień Marka Edelmana, jednego z ostatnich żyjących członków Żydowskiej Organizacji Bojowej (ŻOB) i uczestników Powstania w Getcie warszawskim, pochodzi z opublikowanej w 1945 r. przez Komitet Centralny Bundu książki „Getto walczy”. W 1983 r. reprint wydała oficyna podziemna CDN. W słowie wstępnym do książki Zofia Nałkowska napisała: „...jego nieliterackie opowiadanie osiąga to, co udaje się nie wszystkim arcydziełom. Daje w słowie poważnym, celnym, powściągliwym, wolny od frazesu protokół zbiorowego męczeństwa, utrwala mechanizm jego przebiegu. Jest także autentycznym dokumentem zbiorowej mocy ducha, ocalonej z największej klęski, jaką znają dzieje narodów”. Tytuł fragmentu pochodzi od redakcji.