Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

5 / 1993

Maciej Vorbek-Lettow i jego „Skarbnica pamięci...”

Maciej Vorbek-Lettow – autor wydanego przed kilkudziesięciu laty1, ale mato znanego, pamiętnika i bohater poniższego szkicu – był człowiekiem pogranicza. Nie tylko dosłownie, ale i w przenośni – poruszał się bowiem swobodnie w wielu wymiarach ludzkiego żywota i łatwo przekraczał granice: językowe, społeczne, narodowe i wyznaniowe. Należał do tej grupy ludzi, którzy swą egzystencją zadają kłam wszelkim sztywnym klasyfikacjom, tak chętnie konstruowanym przez historyków i socjologów. Koleje życia pamiętnikarza dowodzą, że polsko-litewskie społeczeństwo w XVII wieku nie stało się jeszcze zamknięte i skostniałe pod względem społecznym, narodowym ani nawet religijnym, choć była to epoka zwycięskiej kontrreformacji i początków ksenofobii.

Rodzina autora pamiętnika, Vorbekowie, należeć miała do szlachty pomorskiej z dobrami w ziemi słupskiej, bytowskiej i lęborskiej. W pierwszej połowie XIV wieku jeden z Vorbeków przebywał czas dłuższy na Litwie i stąd rodzinny przydomek – Lettow. Służący w wojsku polskim w latach wojny trzynastoletniej Ernest Vorbek-Lettow otrzymał od Kazimierza Jagiellończyka posiadłość pod Elblągiem i stamtąd ponoć wywodzili się bezpośredni przodkowie naszego pamiętnikarza. Jego ojciec – Mateusz – był człowiekiem ubogim, daleko mu było do szlacheckich splendorów, a i w mieszczańskim środowisku, w którym się obracał, nie zaliczał się do elity. Dopiero jego małżeństwo z wdową po chlebodawcy Erarcie Katerli, synu lekarza Zygmunta Augusta, wprowadziło polską gałąź rodziny Lettowów w zamożniejsze środowisko mieszczaństwa wileńskiego.

Maciej Vorbek-Lettow urodził się w Wilnie 12 lutego 1593 roku i wychowywał w środowisku o mieszanej przynależności konfesyjnej, narodowej i językowej. Rodzina Lettowów była wyznania ewangelicko-augsburskiego, pochodziła z kulturowo niemieckiego Pomorza, ale w ich domu w Wilnie mówiło się po polsku. Lettowowie, którzy pamiętali o swym szlacheckim pochodzeniu i pomorskich korzeniach, byli bardzo przywiązani do wyznania luterańskiego, co w żaden sposób nie przeszkadzało im uważać się za Polaków.

Ambicją ojca pamiętnikarza było zapewnienie synowi jak najlepszego wykształcenia, a przede wszystkim umożliwienie mu ukończenia studiów medycznych. W wieku 7 lat oddano Macieja do szkoły przy zborze luterańskim w Wilnie, potem posłano do Królewca i Elbląga dla nauki niemieckiego, wreszcie zapisano do Gimnazjum Akademickiego w Gdańsku. Po kilku latach późniejszy lekarz osobisty króla Władysława IV Wazy powrócił do Wilna i w szkole prowadzonej przez zbór reformowany uzupełniał swoją edukację pod kierunkiem doktora teologii Baltazara Krośniewicza, a potem – zaskakująca zmiana – w jezuickiej Akademii Wileńskiej.

Karty pamiętnika poświęcone czasom młodzieńczej edukacji są niezastąpionym źródłem do poznania praktycznej strony ówczesnych systemów szkolnych wszystkich trzech wyznań (obu ewangelickich i katolickiego), takie bowiem szkoły zwiedził młody Lettow. Najbardziej chyba odpowiadał mu system edukacji stosowany przez jezuitów, ale ci – choć obiecali to ojcu chłopca – nie potrafili powstrzymać się od prób nawracania go na katolicyzm, w czym celował hiszpański wykładowca Jakub Ortiz. Zapamiętał go Lettow na całe życie, ale obok niego wspominał też, i to z sympatią, jezuitę Gruszewskiego, a także gdańskiego profesora, sławnego Bartłomieja Keckermanna, i swego korepetytora Adama Rassiusza.

Kolejnym etapem edukacji były studia zagraniczne. W 1610 roku, po wielkim pożarze Wilna, rodzice wysłali Macieja do zachodniej Europy, by zdobył dyplom doktora medycyny. Młody człowiek zaczął edukację w Bazylei, a potem w towarzystwie innych polskich ewangelików – Bolestraszyckich – przeniósł się do Paryża. Próbował też studiować w zastrzeżonym dla katolików Lowanium. Wreszcie wylądował w szacownej Padwie, gdzie doznał wielu przygód: brał udział w wojnie, potem w staraniach mających umożliwić ewangelikom otrzymywanie doktoratów na padewskim uniwersytecie, nagrodzono go w Wenecji zaszczytnym tytułem kawalera św. Marka i wybrano syndykiem uniwersytetu. Wreszcie 16 grudnia 1614 roku spełniły się marzenia Mateusza Vorbek-Lettowa i jego syn został doktorem filozofii i medycyny uniwersytetu w Padwie.

Uroczyście promowany doktor padewski przeniósł się na uniwersytet w Bolonii, a stamtąd wrócił w 1616 roku do Wilna po to, by już w styczniu roku następnego wziąć ślub z ewangeliczką z polsko-niemieckiej rodziny, Elżbietą Isfeltówną, oraz rozpocząć praktykę lekarską. Pierwsze kuracje okazały się udane i przyniosły Lettowowi powodzenie wśród szlacheckiej i magnackiej, a więc dobrze płacącej, klienteli. Gdy w maju 1617 roku młody lekarz zgłosił się do dyspozycji Krzysztofa Radziwiłła, hetmana polnego litewskiego i politycznego przywódcy ewangelików w Wielkim Księstwie Litewskim, wyruszającego właśnie na wojnę ze Szwedami, został przychylnie przyjęty i mianowany medykiem hetmańskim. W ten sposób rozpoczęła się wieloletnia służba Lettowa dla Radziwiłłów birżańskich.

Rozpoczął się też najszczęśliwszy okres w jego życiu – młoda żona rodziła mu zdrowe dzieci: w 1619 roku córkę, ochrzczoną w Wilnie przez księdza Samuela Dambrowskiego, superintendenta zborów luterańskich w Wielkim Księstwie Litewskim, a dwa lata później syna Krzysztofa Wiktoryna, który w przyszłości zrobi karierę urzędniczą i wojskową jako strażnik polny litewski i marszałek starodubowski. Kolejne dzieci z tego związku chrzcili duchowni luterańscy, ewangelicko-reformowani a nawet katoliccy, gdy rodzina przebywała w Warszawie, gdzie zgodnie z prawem nie mogli spełniać żadnych posług duchowni ewangeliccy, a z chrztem w tamtych czasach nie zwlekano z uwagi na wysoką śmiertelność noworodków.

Lettow bywał częstym gościem w stolicy Rzeczypospolitej, jeździł tam jako dworzanin Krzysztofa Radziwiłła. Z racji swych funkcji ocierał się o wielką politykę i właśnie dzięki temu zamieścił w swym pamiętniku interesującą relację z rokowań wokół tzw. sprawy dysydenckiej na sejmie konwokacyjnym po śmierci Zygmunta III Wazy w 1632 roku. Marszałkiem tego sejmu był właśnie Krzysztof Radziwiłł i jego przyboczny lekarz z bliska obserwował starania, jakie protestanci polscy i litewscy prowadzili dla uzyskania przepisów wykonawczych do sławnej konfederacji warszawskiej, która w tej epoce stawała się powoli martwą literą. Był też autor pamiętnika obecny na elekcji 1633 roku i opisał szczegółowo okoliczności, w jakich przyjaciel jego chlebodawcy, królewicz Władysław Waza, wybrany został królem.

Krzysztof Radziwiłł zaraz po elekcji Władysława IV wyruszył na wyprawę przeciw Rosji. W czasie tej wyprawy Lettow osiągnął sukces zawodowy, który dał mu życiową szansę. W końcu 1634 roku w obozie polskim pod Smoleńskiem zachorował na złośliwą febrę Aleksander Radziwiłł, marszałek wielki litewski, a Lettowowi udało się go wyleczyć. Wiadomość o udanej kuracji dotarła do Władysława IV i król, który już wtedy cierpiał na liczne dolegliwości, postanowił zatrudnić przy sobie zdolnego medyka. W ten sposób w 1635 roku Maciej Vorbek-Lettow został na 13 lat osobistym lekarzem króla Władysława IV. Był to nie tylko wielki zaszczyt i, jak dziś powiedzielibyśmy, kariera zawodowa, ale także dochodowe stanowisko. Jako lekarz królewski pamiętnikarz zarabiał aż 3000 złotych rocznie a podobną sumę pobierał w naturze na utrzymanie. Ważne było też ciągłe towarzyszenie królowi, co dawało okazję do uzyskiwania różnych łask i nadań, których cierpiący coraz częściej monarcha nie żałował swemu medykowi.

Rychło więc wileński mieszczanin przypomniał sobie o swym szlacheckim pochodzeniu i uzyskał indygenat polski, a więc potwierdzenie praw szlacheckich. Dla otrzymania go zrezygnować musiał z zaszczytnego członkostwa w wileńskiej radzie miejskiej, do której został wybrany w czasie służby u Radziwiłła. W 1636 roku król mianował Lettowa dworzaninem skarbowym, potem sekretarzem królewskim, a jednocześnie przyznawał mu różne dobra na terenie Wielkiego Księstwa Litewskiego. Właściwie jedyną sprawą, której nie udało się w tym okresie przeforsować „medykowi i fizykowi pokojowemu jego królewskiej mości”, było potwierdzenie fundacji założonej przez jego ojca na rzecz ubogich członków wileńskiego zboru ewangelicko-augsburskiego. Miał to być rodzaj lombardu, zwany „mons pietatis”, instytucja nie obliczona na dochód i udzielająca ubogim pożyczek bezprocentowych pod zastaw ruchomości, które zresztą zwykle zostawiano im w użytkowanie. Władysław IV pochwalił tę inicjatywę, jednak Stefan Pac, podkanclerzy litewski, który – zdaniem Lettowa – kierował się niechęcią do ewangelików, nie dopuścił do wydania przywileju królewskiego dla wileńskiego zboru. Jest to jedna z nielicznych w tym pamiętniku-diariuszu wzmianek o trudnościach, które lekarz miał w związku ze swym wyznaniem.

W 1638 roku królewski lekarz wraz z całym dworem wyruszył do Baden, gdzie Władysław IV leczył kamicę nerkową. Przez następnych 10 lat uczestniczył w życiu dworu królewskiego, podróżował z nim i opisywał uroczystości, rokowania dyplomatyczne, drobne intrygi, rywalizację o łaski królewskie. Wreszcie przyszedł rok 1648, na Ukrainie rozpoczynało się powstanie Chmielnickiego, a ciężko chory król podróżował po Litwie. Vorbek-Lettow był obecny w Mereczu i pozostawił wzruszający opis śmierci królewskiej. Do ostatniej chwili próbował ratować życie Władysława IV, który zmarł niemal na rękach swego lekarza.

Wraz ze śmiercią Władysława IV skończyła się dworska kariera naszego bohatera. Wrócił do rodzinnego Wilna jako bardzo zamożny i utytułowany człowiek. Wydawało się, że w życiu rodziny Lettowów rozpoczął się okres stabilizacji i spokojnego użytkowania bogactw zgromadzonych w latach służby magnatom i królowi. Jednak nie były to czasy sprzyjające korzystaniu z życiowego dorobku. W 1654 roku rozpoczęła się wojna z Rosją, a w rok później Rzeczpospolita zaatakowana została przez Szwecję i niemłodemu już Lettowowi przyszło osobiście dowieść swej przynależności do stanu szlacheckiego w szeregach litewskiego pospolitego ruszenia.

W latach 1654-55 brał udział w mobilizacjach szlachty powiatu wileńskiego, stając w szeregach chorągwi jazdy. Nie miał okazji uczestniczyć w żadnej bitwie, bo hetman wielki litewski Janusz Radziwiłł nie zdecydował się wykorzystać w walce tej formacji. Ostatecznie, po zajęciu Wilna przez Rosjan, pospolite ruszenie zostało rozpuszczone, a Lettow z częścią rodziny udał się na emigrację do Królewca, zostawiając na łup wrogów swe dobra, domy a nawet ruchomości.

Opis pobytu emigrantów polskich i litewskich w stolicy Prus Książęcych jest bardzo interesującym i jedynym w naszej literaturze historycznej dokumentem obrazującym stosunki panujące w tym mieście, nastroje ludności wobec wojny toczącej się tuż za granicą, a także nastawienie władz pruskich wobec uchodźców. Lettow zdecydowanie pozytywnie oceniał przyjęcie, z jakim uciekinierzy spotkali się ze strony Prusaków. Jedynym właściwie nieprzyjemnym incydentem był rabunek, jakiego żołnierze elektorscy dopuścili się w królewieckim kościele katolickim. Z satysfakcją, ale i z zaskoczeniem, opisuje pamiętnikarz represje, jakie na tych żołnierzy spadły ze strony władz, które czyniły wszystko, by powetować Polakom straty i zatrzeć w ich pamięci ten nieprzyjemny incydent. Mieszkając w Królewcu Lettow pilnie nasłuchiwał wieści z Litwy i bardzo przeżywał niepomyślne informacje o poddawaniu się kolejnych województw królowi szwedzkiemu i o emigracji Jana Kazimierza na Śląsk. Nie zdradzał też żadnego entuzjazmu dla polityki Janusza Radziwiłła, który dla ratowania Litwy przed Rosjanami przyjął protekcję szwedzką. Autor zapisek, ewangelik i wieloletni klient radziwiłłowski, wyraźnie dystansował się od porozumienia kiejdańskiego, które oprócz Janusza Radziwiłła podpisali też dostojnicy katoliccy, także duchowni.

Już w 1656 roku, na wieść o cofaniu się armii rosyjskiej, Lettow ruszył w okolice Słucka, gdzie miał majątki otrzymane prawem zastawu od księcia Bogusława Radziwiłła. Po ustabilizowaniu się sytuacji na Nowogródczyźnie przywiózł rodzinę z Królewca i razem zamieszkali w obronnym Słucku. Liczący sobie już ponad 60 lat pamiętnikarz wstąpił tam do chorągwi szlacheckiej, która pomagać miała załodze radziwiłłowskiej twierdzy w jej ewentualnej obronie. Był to ostatni okres w życiu Lettowa, pamiętnik – prowadzony już na bieżąco, w formie nieregularnego diariusza – urywa się w lipcu 1660 roku. Jego autor umarł 7 czerwca 1663 roku w Słucku.

Wartość obszernych (w rękopisie 335 kart dużego formatu) zapisków Macieja Vorbek-Lettowa nie leży w warstwie historycznej, rozumianej jako historia wydarzeniowa, polityczna. Główny walor tego tekstu polega na czym innym: jest to źródło do poznania obyczajowości i mentalności ewangelika (co cenniejsze – luteranina, zachowało się bowiem mniej źródeł powstałych w środowiskach ewangelicko-augsburskich), któremu wypadło działać w społeczności wyznaniowo mieszanej w epoce, gdy polska tolerancja powoli przechodziła do przeszłości. Mamy tu też do czynienia z tekstem napisanym przez człowieka, który przyznawał się do pochodzenia ziemiańskiego, ukształtowany został w środowisku mieszczańskim, a osobistą karierą kierował tak, by do społeczności szlacheckiej powrócić. Jest to wreszcie tekst napisany po polsku (z ogromną ilością makaronizmów bardzo już sarmackiego typu) przez człowieka mającego świadomość swych niemieckich korzeni a jednocześnie uważającego się za obywatela Wielkiego Księstwa Litewskiego i kulturowo zupełnie spolonizowanego.

Intelektualnie był Lettow dzieckiem swojej epoki. Z wykształcenia medyk, przez całe życie interesował się żywo zagadnieniami prawa i administracji. Na dworze królewskim powierzano mu różne sprawy z tego właśnie zakresu, a do przeciętnej mentalności szlachcica polskiego zbliżała go mania genealogiczna i gotowość do procesowania się w obronie majątków i godności szlacheckiej. Nie był też jednak pozbawiony ambicji intelektualnych na wyższym poziomie. Po śmierci ojca z dumą zapisał w swym notatniku epitafium, jakie dla upamiętnienia starego Lettowa ułożył wybitny poeta Daniel Naborowski. Syn wyraźnie cenił sobie ten dowód szacunku.

Zgodnie z gustem epoki zbierał nasz pamiętnikarz różne „cudowne” osobliwości, a najcenniejszym przedmiotem w jego kolekcji był nóż, który operacyjnie usunięto człowiekowi z żołądka. Operacja ta była szeroko opisywana, a ów nóż na dowód prawdziwości całej historii ofiarowano królowi Władysławowi IV, który obdarzył nim – zapewne według kryterium kompetencji – swego medyka. Prócz ciekawostek ze sfery zainteresowań zawodowych Lettow kolekcjonował prognostyki i przepowiednie, bardzo popularne w tej epoce, tak w środowisku katolickim, jak i wśród ewangelików podatnych ówcześnie na wpływy pietystyczne czy nawet mistycyzujące. Zainteresowanie wróżbami, przepowiedniami politycznymi i cudami nasiliło się w okresie bardzo temu sprzyjającym – w czasie „potopu”. W charakterystyczny sposób interpretowano wtedy, oczywiście post factum, różne zdarzenia jako przepowiednie klęsk i upadku Rzeczypospolitej.

Do środowiska, w którym obracał się Lettow, docierały także informacje o ważnych, ale dość egzotycznych wydarzeniach politycznych. Zagrzebany pod koniec życia na białoruskiej prowincji były dworzanin królewski nie tracił kontaktu z „wielkim światem” i umieścił w swym diariuszu wiadomość o śmierci Oliviera Cromwella i przejęciu protektoratu przez jego syna Richarda we wrześniu 1660 roku. Wieść ta, która poruszyła społeczność protestancką całej Europy, dotarła do Słucka już na początku listopada i także musiała zrobić duże wrażenie, ponieważ zapisana została przez Lettowa pomiędzy najważniejszymi wydarzeniami politycznymi.

Z jedenaściorga potomstwa małżeństwa Vorbek-Lettowów tylko kilkoro dzieci przeżyło ojca. Jednak po zakończeniu wojen w połowie XVII wieku okazało się, że synowie i wnuki wileńskiego pamiętnikarza wrośli kompletnie w warstwę szlachecką w Wielkim Księstwie Litewskim, a więc zrealizowane zostało życiowe dążenie Lettowa, któremu zawsze zależało na przywróceniu rodzinie szlacheckich splendorów. Rozgałęziona rodzina Vorbek-Lettowów zaliczała się w XVII i XVIII wieku do średnio zamożnego ziemiaństwa litewskiego i przez wiele kolejnych dziesięcioleci jej przedstawiciele byli podporami nielicznych w tamtych stronach zborów ewangelicko-

- augsburskich. Miejmy nadzieję, że cieszący się ziemskimi urzędami i godnościami szlacheckimi potomkowie pamiętnikarza dumni byli ze swego przodka, który lecząc królów i magnatów zadbał o to, by Vorbek-Lettowowie nie zatracili swej wyznaniowej tożsamości.

Wojciech Kriegseisen

1 Maciej Vorbek-Lettow: Skarbnica pamięci... Pamiętnik lekarza króla Władysława IV, oprac. Ewa Galos i Franciszek Mincer, pod red. Władysława Czaplińskiego, Wrocław 1968