Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

6 / 1993

I stworzył Bóg człowieka na obraz swój. Na obraz Boga stworzył go, jako mężczyznę i niewiastę stworzył ich.”
[I Mojż. 1:27]

Ilekroć ktokolwiek porusza w naszym środowisku tzw. kwestię kobiecą, spotyka się z reakcjami będącymi mieszaniną lekceważenia, zniecierpliwienia i niechęci. Mamy przecież ważniejsze sprawy na głowie niż zajmowanie się problemami nie istniejącymi w naszym oświeconym i demokratycznym Kościele. Nie pozwolimy, by Kościoły z Zachodu podrzucały nam rozmaite sztucznie rozdmuchane konflikty. Na te poczynania patrzymy z wyższością ludzi, którzy

ZNAJĄ „MIARĘ RZECZY” I NIE DADZĄ SIĘ SPROWOKOWAĆ.

W pewnym stopniu zawinił tu sposób przedstawiania tej problematyki. Wszelkie opracowania, które otrzymujemy z Kościołów zachodnich, opierają się na szczególnie jaskrawych przykładach dyskryminacji kobiet w Afryce czy Azji. Na tym zaś tle jawimy się jako miejsce w bliskim sąsiedztwie raju. Jednakże jeżeli chodzi o poziom życia, to podobne porównanie nam nie wystarcza.

Drugi powód to niewątpliwie następstwa prawie półwiecznej propagandy, w myśl której zarządzone odgórnie równouprawnienie kobiet rozwiązało wszystkie problemy ostatecznie i nie ma o czym mówić.

Powód trzeci to również następstwo realnego socjalizmu. Ubezwłasnowolnienie społeczeństwa i wszelkie formy dyskryminacji były w tym czasie skierowane przeciw wszystkim: byliśmy lekceważeni i upodlani jako ludzie, bez względu na płeć.

Ciekawe, że kobiety i mężczyźni w naszym Kościele w równym stopniu są zdania, iż poruszanie kwestii kobiecej jest zbędne, zwłaszcza że ostatnio ta sprawa jest utożsamiana z kontrowersyjnym problemem ordynacji kobiet. Kiedy jednak rozmawia się z pojedynczymi osobami, to okazuje się, że „coś jest na rzeczy”.

Zanim rozejrzymy się wokół siebie, popatrzmy przez chwilę w górę,

W KIERUNKU „REFORMOWANEGO NIEBA”.

Widzimy tam wyraźnie wszystkie osoby Trójcy Świętej oraz w dalekim tle wyczuwamy obecność świętych, czyli zgodnie z Katechizmem heidelberskim „wszystkich prawdziwie wierzących, wybranych, obmytych krwią Chrystusową i poświęconych przez Ducha Świętego”. Tymczasem „niebo katolickie” jest gęsto zaludnione. Obok wszystkich osób Trójcy Świętej króluje tam Maria, Matka Pana Jezusa, są rzesze błogosławionych i świętych, a wśród nich wiele kobiet. Jest to niebo koedukacyjne w odróżnieniu od naszego. „Niebo katolickie” zaspokaja tęsknoty ludzi do matczynej opieki, do drobiazgowej kobiecej troski o codzienne sprawy, do pomocy w łagodzeniu słusznego gniewu Bożego, wywołanego nieposłuszeństwem grzesznych ludzi. Katolik stając przed Bogiem ze swoimi grzechami musi za nie odpowiadać osobiście, ale gdzie spojrzy, tam jakaś życzliwa twarz świętej czy świętego i matczyna ręka Matki Boskiej wspiera go, pomaga i wyjednuje mu przebaczenie. Dla nas nasze „reformowane niebo” jest jedynym do zaakceptowania, jest tym, pod którym żyjemy. W naszym kontakcie z Bogiem tylko Jezus Chrystus może być pośrednikiem, ale jest On też Bogiem. Być może ta nieobecność kobiet w „naszym niebie” sprawia, że to właśnie w łonie Kościołów protestanckich rodzą się rozmaite nurty filozofii feministycznej.

Większość ludzi zdaje sobie sprawę z tego, że różnica płci wywołuje wiele innych różnic. Problem powstaje w momencie interpretowania ogólnie znanych faktów. Aby sformułować zasadnicze różnice w fizycznej i psychicznej strukturze mężczyzn i kobiet, należy najpierw określić ich cechy szczególne. Takie działanie ma charakter statystyczny i prowadzi do „uśrednionych” przedstawicieli obu płci, a tacy w przyrodzie nie występują. Poza tym w określeniu danej cechy osobowości kobiety czy mężczyzny bardzo trudno jest czasami stwierdzić ponad wszelką wątpliwość, w jakim stopniu odpowiada za nią płeć, a w jakim stopniu stereotyp reakcji zaszczepiony przez wychowanie. Bogactwo natury ludzkiej sprawia, że poszczególni przedstawiciele ludzkiego rodu są dalecy od statystycznego egzemplarza homo sapiens. To bogactwo sprawia też, że wciąż nie znane są wszystkie dane do tego rodzaju badań. Od czasu do czasu dowiadujemy się o wydarzeniach w świecie sportu wskazujących na to, że nawet ustalenie płci człowieka może okazać się problematyczne. Nauka o człowieku stale rozwija się i doskonali. Sto lat temu uważano, że mniejsza waga mózgu kobiety w stosunku do mózgu mężczyzny decyduje o mniejszych możliwościach umysłowych kobiet. Późniejsze badania wykazały, że ta różnica w wadze nie stanowi o różnicy w inteligencji i uzdolnieniach.

Niekwestionowanym zadaniem wynikającym z biologii jest

MACIERZYŃSTWO KOBIETY I OJCOSTWO MĘŻCZYZNY.

Na ogół jednak wymienia się tylko to zadanie, które dotyczy kobiety. W wielu wypowiedziach przedstawicieli rozmaitych partii politycznych pobrzmiewa opinia, że jest to wręcz jedyne życiowe zadanie kobiety. Wspominam o tym dlatego, że nie są to wystąpienia marginalne. Paradoks polega na tym, że takie sądy formułuje mała grupa polityków, ale robi to tak nachalnie i dzięki ułomnościom naszego życia politycznego tak skutecznie, że bardzo znacznie wpływa na los społeczeństwa. Wystarczy w tym miejscu wspomnieć o przyjętej niedawno przez sejm ustawie antyaborcyjnej.

Zacznijmy więc od początku. Kobieta jest, podobnie jak mężczyzna, człowiekiem stworzonym na obraz i podobieństwo Boga. Poza biologicznym zaprogramowaniem na dawanie życia jest ona wyposażona przez Stwórcę, podobnie jak mężczyzna, w umysł i duchowość. Obdarowana talentami (a wszyscy otrzymaliśmy jakiś dar) ma obowiązek te talenty rozwijać, podobnie jak mężczyzna. Sprowadzenie roli kobiety wyłącznie do macierzyństwa jest niezgodne z wolą Boga.

Jednocześnie pragnę podkreślić, że macierzyństwo to wielkie zadanie, które musi być wsparte przez aktywne i „pełnowymiarowe” ojcostwo. Te dwie funkcje kobiety i mężczyzny w rodzinie muszą być rozumiane i doceniane przez obie strony. Niestety, praktyka w tym zakresie jest inna: mężczyźni są skłonni deprecjonować codzienny trud kobiety w wychowywaniu dzieci, kobiety zaś często nie doceniają roli ojca w kształtowaniu osobowości dziecka i monopolizują proces wychowania ze szkodą dla całej rodziny.

Wspominając o tak chętnie formułowanych powinnościach kobiet warto podkreślić ten składnik naszego działania, który jest podstawowy, nawet w relacji z Bogiem, a mianowicie wolną wolę. Część kobiet i mężczyzn z rozmaitych powodów nie podejmuje życia rodzinnego. W wielu przypadkach kobieta nie może mieć dzieci lub nie czuje się na siłach podjąć trudów macierzyństwa, podobnie jak mężczyzna, który nie może być ojcem lub nie widzi siebie w roli ojca. Każdy stale dokonuje wyborów, kształtując swoje relacje z Bogiem i innymi ludźmi. Godzące w suwerenność i godność człowieka jest wymuszanie na nim zachowań, których on nie akceptuje. Nie można narzucić kobiecie macierzyństwa z powodu „jedynie słusznych” zasad. Cała ta czarno-biała filozofia nie dopuszczająca bogatej gamy innych barw jest po prostu kłamstwem, na które powinniśmy być szczególnie wyczuleni.

Zastanówmy się chwilę

NAD KSZTAŁTEM POLSKIEJ RODZINY.

Jest sprawą bezsporną, że dzieciom przez pierwsze lata życia potrzebny jest bliski kontakt z matką, ale – o co dopomina się współczesna psychologia – również kontakt z ojcem. Kobieta wychowująca dzieci może oczywiście wykonywać wiele prac domowych, ale zrzucenie na nią wszystkiego jest nadużyciem jej sytuacji. Na ogół wynika to z powielania stereotypu przekazanego przez rodziców. Młodzi ludzie w Polsce nie wynieśli ze szkoły umiejętności twórczego myślenia, ponieważ edukacja polegała na wyuczaniu się gotowych wzorców. Kiedy stykają się z trudną sytuacją, odwołują się do modelu, który znają, niemal go nie modyfikując. Myślę, że gdyby młodym małżonkom, również w naszym Kościele, zadać pytanie, czy rozmawiali o tym, jak zorganizować życie rodzinne, aby kobieta mimo macierzyństwa mogła rozwijać swoje zainteresowania, to odpowiedź nie napawałaby optymizmem.

Na tle powyższych uwag chciałabym zdziwić się publicznie, że w naszym Kościele nie podejmujemy poważnej dyskusji o modelu rodziny ewangelicko-reformowanej. Jest to problem o zasadniczym znaczeniu dla przyszłości naszego Kościoła. Funkcjonuje w naszej świadomości koncepcja rozwoju naszej społeczności poprzez rozwój minispołeczności. Ale nie zapominajmy, że najważniejsza minispołeczność to rodzina. Uważam, że podjęcie zagadnień związanych bezpośrednio z życiem rodzinnym jest w obecnej chwili koniecznością. W środkach masowego przekazu karmieni jesteśmy rozmaitymi modelami zachowań, które są dla naszego środowiska nie do zaakceptowania. Z drugiej strony pogarszające się warunki egzystencji wielu rodzin stwarzają zagrożenia dla życia rodzinnego i jego jakości. Istnieje więc pilna potrzeba przeciwstawienia się lansowanym wzorcom, a także pomocy rodzinom w trudnościach ze znalezieniem sobie miejsca w zmienionej rzeczywistości.

PYTANIE O POWOŁANIE CZŁOWIEKA

– kobiety i mężczyzny – jest zasadniczym problemem egzystencjalnym. Nie można go zbyć gładkimi frazesami zaczerpniętymi z żargonu kościelnego. Przy bliższej analizie okazuje się na przykład, że rozumienie Dekalogu i jego zakorzenienie w naszej świadomości jest dość powierzchowne. Zrozumienie istoty relacji kobiety i mężczyzny jest osią, wokół której wirują wszystkie problemy z pakietu tzw. kwestii kobiecej, a także wiele innych. W Talmudzie napisane jest bardzo pięknie: „Kobieta nie została stworzona ze stopy mężczyzny, aby być jego niewolnicą, ani z jego głowy, aby nad nim panować, ale z jego boku, aby być jego towarzyszką”. Oznacza to, że kobieta i mężczyzna współtworzą ziemską rzeczywistość, a więc w równym stopniu powinni za nią ponosić odpowiedzialność oraz decydować o jej kształcie. Oboje z racji swej odmienności psychofizycznej przeżywają i postrzegają świat inaczej, ale oboje powinni mieć takie same możliwości samorealizacji. Ten warunek nie jest możliwy do spełnienia w społeczeństwie, w którym kobiety stanowią milczącą większość. Możliwości i potrzeby kobiet w Polsce są nie rozpoznane przez nie same. Zmęczone codziennością nie dostrzegają związku między jakością własnego życia a brakiem aktywności w życiu publicznym. Udział kobiet w gremiach o charakterze decyzyjnym jest znikomy. Jest za to bardzo duży we wszelkich działaniach nie dających splendoru, ale oznaczających ciężką pracę: w rozmaitych pracach społecznikowskich, charytatywnych. Tego stanu rzeczy nie można uznać za prawidłowy. Nie znajduję dostatecznego powodu, dla którego przeszło połowa społeczeństwa jest tak słabo obecna przy ustalaniu reguł współżycia dla wszystkich. Tak jest w skali kraju.

CZŁONKOWIE NASZEGO KOŚCIOŁA SĄ PRZEDE WSZYSTKIM CZŁONKAMI POLSKIEGO SPOŁECZEŃSTWA.

Podlegamy prawom, które nim rządzą, chorobom, którym ono ulega, naszymi są obiegowe stereotypy zakorzenione w polskim sposobie myślenia. Nie stanowimy wyspy szczęśliwości, chociaż mamy – dzięki przynależności do naszego wyznania – szansę uniknięcia pewnych błędów. Tę szansę stanowi demokratyczny ustrój naszego Kościoła. Powstaje pytanie, czy wykorzystujemy go w pełni, czy jest to demokracja realizowana w sposób głęboki, bez ograniczeń wynikających z tradycji, nawyków i uprzedzeń. Czy wszyscy odczuwamy odpowiedzialność za los naszej społeczności i czy właściwie pojmujemy potrzebę współuczestnictwa mężczyzn i kobiet w tej odpowiedzialności?

Od niedawna obowiązuje w naszym Kościele nowe Prawo wewnętrzne. Oprócz niego istnieje jednak w wielu sprawach niepisane prawo zwyczajowe, które ma wpływ na decyzje nawet w sposób przez nas nie uświadomiony. Prawo jest regulatorem życia naszej społeczności, ale nie jedynym. Można zresztą nie wypełniając ducha prawa pozostawać w zgodzie z jego literą. Tak więc chciałabym zapytać: czy jasne jest dla nas przesłanie tego Prawa w kontekście spraw, o których mowa?

Nie popełnię chyba błędu mówiąc, że

CODZIENNE ŻYCIE KOŚCIOŁA WSPIERA SIĘ PRZEDE WSZYSTKIM NA MOZOLNEJ PRACY KOBIET.

Kobiety wykazują więcej aktywności we wszelkich działaniach na rzecz naszej Jednoty, na nich wspiera się diakonia w naszym Kościele. Jednak skład Kolegiów Kościelnych nie ujawnia tego faktu: na 43 członków świeckich we wszystkich Radach Starszych jest 19 kobiet. Nie uważam, że bycie kobietą jest wystarczającym powodem do kandydowania do Kolegium Kościelnego. Sądzę jednak, że wśród aktywnych kobiet w parafiach można z pewnością znaleźć takie, które będą w stanie uczestniczyć w pracach tego gremium. Sądzę, że czasami same kobiety nie bardzo chcą podejmować się takich zadań zostawiając je mężczyznom. Mocno zakorzenione stereotypy powodują, że kobiety same ograniczają swoje możliwości.

Kiedy zbierałam myśli przed przystąpieniem do pisania tego artykułu, uświadomiłam sobie, że na palcach jednej ręki mogę policzyć kazania, które za punkt wyjścia obrały tekst biblijny z kobietą jako bohaterką.

Wielkie postacie kobiece Starego Testamentu są niemal całkowicie nie znane, mimo że odegrały ogromną rolę w dziejach narodu wybranego. Są to osobowości wielkiego formatu, od których bardzo wiele można by się nauczyć. Z nowotestamentowych bohaterek niektóre pojawiają się czasami, ale prezentowane są powierzchownie, bez analizy sytuacji, w jakiej żyły, i dlatego wypadają dość nieprzekonywająco. Najrzadziej pojawia się, zapewne z powodu starego urazu protestanckiego, Maria, Matka Pana Jezusa.

FAKT NIEOBECNOŚCI BIBLIJNYCH POSTACI KOBIECYCH W NAUCZANIU

sprawia, że jeżeli odczuwam potrzebę identyfikacji z bohaterką biblijną, to nasi duchowni oferują mi tylko postacie mężczyzn, a wtedy ta identyfikacja nie jest pełna. Należałoby się może zastanowić nad przywróceniem kobietom biblijnym, z Matką Chrystusa na czele, właściwego miejsca w naszej wyznaniowej świadomości.

KAŻDY CZŁOWIEK INSTYNKTOWNIE DĄŻY DO OSIĄGNIĘCIA HARMONII WEWNĘTRZNEJ

i nie jest to bynajmniej wyraz egoizmu. Ten, kto nie akceptuje siebie, swojego „wyposażenia” fizycznego i duchowego, widzi innych ludzi przez pryzmat swoich frustracji. Taka sytuacja prowadzi do głębokich trudności w dziedzinie stosunków z bliźnimi i z Bogiem, ponieważ nie godząc się na siebie człowiek podważa zamysł Boga Stworzyciela co do własnej osoby. Poczucie wewnętrznego spokoju zdobywa się przez pełne wyrażanie swoich pragnień, przez potwierdzenie, że są one ważne dla innych ludzi. Poczucie to osiąga się również dzięki świadomości, że swoimi słowami i czynami ma się wpływ na kawałek dziejącej się blisko rzeczywistości społecznej. Nasza garstka współwyznawców ma niezwykłą szansę zapewnienia sobie nawzajem takiego psychicznego komfortu. Należy tylko stawiać pytania i szukać na nie wnikliwej odpowiedzi. Uciekanie od problemów nie spowoduje ich zniknięcia. Obyśmy potrafili znaleźć w sobie nawzajem dosyć chęci i odwagi, by spojrzeć na nowo na swoje siostry, na swoich braci w wierze i oczywiście na siebie.

Dorota Niewieczerzał
[Autorka jest adiunktem w Instytucie Matematyki Uniwersytetu Warszawskiego. W Kościele pełni urząd radcy świeckiego Konsystorza – red.]