Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

11 / 1993

Co to znaczy być ewangelikiem reformowanym? W czasach mego dzieciństwa oznaczało to życie w holenderskiej enklawie w zachodniej części stanu Michigan oraz uczęszczanie na poranne i wieczorne nabożeństwa, do szkoły niedzielnej i na lekcje katechizmu w środowe wieczory. Znaczyło także, że nie wolno mi było w niedzielę iść na plażę, ale mogłam pływać w basenie naszych przyjaciół. Oznaczało zarówno teologię Przymierza, jak i spodziewane przeżycie nawrócenia, zwłaszcza na tzw. nabożeństwie konsekracyjnym podczas letnich obozów. Oznaczało wyznawanie Kanonów z Dort oraz śpiewanie pieśni Postanowiłem iść za Jezusem i hymnów gospel. Oznaczało utwierdzenie w chrześcijańskim zaangażowaniu i przekonanie o zdolności do myślenia o sprawach religii, ale jednocześnie słuchanie nauczyciela ze szkoły niedzielnej, który mówił, że kobiety nie mogą być starszymi zboru, bo będą plotkować.

W Princeton1 bycie ewangelikiem reformowanym oznaczało, że ceni się bogactwo myśli Jana Kalwina i zauważa sprzeczności we własnym ewangelicko-reformowanym doświadczeniu. Lektura Hendrikusa Berkhofa nauczyła mnie wiele o paradoksach i niejednoznaczności i dostarczyła mi bardziej złożonego, pełnego niuansów spojrzenia na teologię ewangelicko-reformowaną. Nauczyłam się cenić krytykę biblijną, ale także odkryłam bogactwa Biblii i potencjalną siłę narracyjnego zwiastowania. Studiując historię Kościoła Ewangelicko-Reformowanego w Ameryce Płn. pod kątem warunków ordynacji stwierdziłam, że pełna jest zakrętów i zwrotów, które dostarczyły mi tematu do dysertacji. Princeton był więc miejscem intelektualnego rozwoju w dziedzinie ewangelicko-reformowanej teologii i tradycji.

Trzy lata studiów były również okresem poszukiwań w kwestii powołania. Co to znaczy być kobietą powołaną do służby pastorskiej? Kiedy w 1981 r. rozpoczęłam studia, Kościół Ewangelicko-Reformowany w Ameryce Płn. dopiero od dwóch lat ordynował kobiety na pastorów i na początku nie zdawałam sobie sprawy z głębi konfliktu ani z charakteru poczynionych kompromisów. Wszystko to, włącznie z językiem, wydawało mi się trywialne, niespecjalnie też interesowałam się sprawami kobiet czy ich stowarzyszeniami. Kiedy księża nie zawracali sobie głowy nawet na tyle, by odpowiedzieć na moje prośby o służbę pod ich nadzorem, zaczęłam rozumieć problem seksizmu [dyskryminacji na tle płci].

Niemniej jednak miałam szczęście. Moje doświadczenia związane z okresem stażu pastorskiego były bliskie doskonałości, pracowałam w dwóch zborach jako zastępca pastora i miałam sposobność pracować w różnych komisjach kościelnych. Nie jest to więc typowy przypadek, jeśli chodzi o kobietę, a debata na temat słuszności ordynowania kobiet wciąż trwa w Kościele Ewangelicko-Reformowanym w Ameryce Płn.

W czasie studiów dziekan jednego z naszych kościelnych seminariów zaprosił mnie do prowadzenia wykładów. Zaproponował mi wykładanie teologii feministycznej, do czego nie miałam żadnego przygotowania z wyjątkiem tego, że sama jestem kobietą. Feministyczna krytyka i rekonstrukcja tradycji wydała mi się sensowna. Feminizm podważył wiele moich wyobrażeń o teologii reformowanej, ale jednocześnie pomógł mi zrozumieć i zinterpretować własne doświadczenia.

Wspominam o faktach z własnej biografii nie dlatego, że są szczególnie interesujące czy wyjątkowe, ale dlatego, że ukształtowały mnie i sposób, w jaki postrzegam Kościół Ewangelicko-Reformowany w Ameryce Płn. i całą rodzinę Kościołów reformowanych. Moje doświadczenie w nieunikniony sposób wpływa na refleksje o naszej tożsamości i powołaniu.

Mamy być ludźmi świadomymi możliwości i ograniczeń swego środowiska

Tradycja reformowana często lekceważyła rolę osobistych doświadczeń jako metody teologicznej. Reformowani teolodzy krytykowali teologię feministyczną i inne teologie liberalne za to, że były partykularne, a nie uniwersalne, i za to, że wyrastały z ludzkich potrzeb zamiast „zstępować z góry”. Niektórzy traktowali rygorystyczny i logiczny system teologii Kalwina jako niemal doskonałą replikę tego, co powiedziałby Bóg, gdyby sam napisał łnstitutio Christianae religionis... Pomijano przy tym znaczenie doświadczenia Kalwina, chociaż w każdym zdaniu widać ślady jego prawniczego wykształcenia i osobowości.

Kładę na to nieco przesadny nacisk, aby podkreślić, że szeroko pojęta tradycja ewangelicko-reformowana powinna pilniej rozpoznawać i zgłębiać związki między doświadczeniem i teologią. Jak głosi tytuł jednej z moich ulubionych książek – Słuszne idee nie spadają z nieba – również nasze teologiczne sformułowania nie zstąpiły z myśli ani nie spłynęły z pióra Boga. Wszystkie wysiłki zrozumienia Boga i świata są cząstkowe i niepełne. Ta świadomość powinna hamować naszą pychę. Powinna także otworzyć nasze umysły na nowe sformułowania pochodzące od nowych ludzi. Żaden człowiek nie może napisać teologii, która w pełni objaśni Boga. Wszyscy chrześcijanie razem wzięci nie są w stanie stworzyć teologii, która w pełni objaśni Boga, ale różnorodność spojrzenia daje szerszy obraz zarówno Boga, jak i sytuacji człowieka. Wiem, że inne Kościoły reformowane są w tej mierze daleko przede mną, ale sceptycyzm wobec roli doświadczenia wciąż jest znaczącym teologicznym i praktycznym zagadnieniem dla Kościoła Ewangelicko-Reformowanego w Ameryce Płn.

Naszym zadaniem jest stałe reformowanie naszego sposobu rozumienia i wyobrażania Boga

Teologia reformowana w wydaniu Kalwina i Bartha kładła nacisk na Bożą suwerenność, transcendencję i dystans. Są to cechy podstawowe, ale nie obejmują pełni Bożej objawionej w Piśmie Św.

Wnoszona przez feminizm krytyka tradycyjnego języka, jakim mówiono o Bogu, ma teologii reformowanej wiele do powiedzenia. Nasze nabożeństwa i duchowość zostałyby wzbogacone dzięki większej elastyczności w sposobie wyobrażania sobie Boga. Nie chodzi o proste przydanie Bogu przymiotów tradycyjnie kojarzonych z kobiecością i zredukowanie męskich obrazów, tytułów czy zaimków rodzaju męskiego. Nie musimy zmieniać rodzaju gramatycznego ani rozszerzać sposobów naszego o Bogu myślenia. Zawsze mówiliśmy, że Bóg jest wszechmocny, potężny, wszechwiedzący, wszechobecny, że jest Królem itd. Są to ważne i biblijne obrazy, ale nie obejmują Bożej pełni. Używane pojedynczo mogą prezentować ograniczony czy niezrównoważony obraz Boga. Co dla tradycji ewangelicko-reformowanej oznaczałoby, gdybyśmy zaczęli myśleć o Bogu jak o kimś, kogo można zranić? Albo – jak chce Carter Hayward – o Bogu enigmatycznym? Albo, używając języka Sallie McFague, o Bogu Przyjacielu?

Takie rozszerzenie myślenia o Bogu jest nie tylko zgodne ze świadectwem biblijnym (donośnie wyrażonym w II Mojż. 3), ale ma także istotne skutki społeczne. Jeśli „Bóg jest w niebie, a na ziemi wszystko jest w porządku”, to ludzie nie muszą czuć się odpowiedzialni za rozprawienie się z ubóstwem, konfliktami etnicznymi czy innymi problemami społecznymi. Koncepcja Boga suwerennego i wszechmogącego może wywołać bierność Bożego ludu (chociaż Kalwin nie omieszkał ukształtować moralnych wytycznych dla Genewy według woli suwerennego Boga!). „Zawsze reformujący się” element naszej tradycji zachęca nas do zgłębiania skutków różnorodności wyobrażeń i metaforycznych przedstawień dla obrazu Boga.

Mamy być społecznością mężczyzn i kobiet

Mamy być wspólnotą mężczyzn i kobiet, w której kobiety ceni się i wspiera. Miejscem, w którym panuje nie tylko chłodne zaledwie uznanie czy wstrzemięźliwa akceptacja kilku kobiet lub powierzchowna zmiana sposobu wyrażania się. Mamy być wspólnotą, którą cechuje podatność na zmiany i otwartość na różne modele myślenia i życia; tradycją, która jest otwarta na poglądy i doświadczenie długo lekceważonej żeńskiej połowy swych członków. Nie oznacza to, że tradycja reformowana nigdy nie mówi „nie” feministycznym ideom, ale że istnieje przynajmniej chęć akceptacji i szczerość oraz gotowość do wysłuchania i poważnego rozważenia krytyki.

W listopadzie ub. r. tygodnik „Time” w jednym z numerów poświęcił sporo uwagi roli kobiet w Kościołach katolickim i episkopalnym. Materiał nosił wielce obiecujący tytuł Druga Reformacja i zawierał następujący wniosek: „Dopuszczenie do kapłaństwa jest jednym z przykładów gwałtownego ujawniania się feminizmu jako najbardziej dokuczliwego ciernia tkwiącego w chrześcijaństwie”. Wynika stąd, że feminizm jest wyzwaniem rzuconym obecnemu stanowi rzeczy, ale czy istotnie musi być drażniącym cierniem? A może jest darem dla Kościoła, sposobem przemyślenia na nowo starych tradycji, przebudowania patriarchalnych struktur i objęcia większej rzeszy ludzi? Język, globalność i feministyczna metodologia nie są zagadnieniami łatwymi, ale przyszłość Kościoła wymaga stawienia im czoła.

Mamy być ludźmi o głębokim wyczuciu pobożności i duchowości

Kościołowi niełatwo jest konkurować ze współczesną kulturą. Wydaje się, że inne możliwości zapewniają ludziom lepszą rozrywkę, dają pełniejsze zaspokojenie, są ciekawsze i bardziej życiowe. Obawiam się, że Kościół robi wrażenie instytucji, która żąda czasu, pieniędzy i zaangażowania uczuć, a w zamian daje bardzo niewiele. Zabierając głos na temat ludzkich spraw, nie zawsze mówi rzeczy godne uwagi czy głęboko przemyślane. Zakładamy, że religia zna odpowiedzi na wszystko i że ludzie powinni runąć do naszych drzwi po dobre rady. Kiedy tego nie robią, oskarżamy zeświecczoną kulturę, ale nie podajemy w wątpliwość własnej zarozumiałości czy podobnych jej postaw.

Na czym polega istotne znaczenie nabożeństwa? Co przyciąga ludzi do Kościoła i sprawia, że staje się on ważną częścią ich życia? Nie możemy polegać jedynie na tym, co mówiono w minionych dziesięcioleciach, ale możemy uczyć się od siebie nawzajem.

Chrześcijanie tradycji ewangelicko-reformowanej mogliby nauczyć się od swoich katolickich braci i sióstr, że nabożeństwo powinno oddziaływać na nasze wszystkie zmysły, a od charyzmatyków i zielonoświątkowców, że można się bez obaw o wiele bardziej emocjonalnie angażować w nabożeństwo, niż na to zwykle pozwalamy. Nasze nabożeństwa nie muszą być nudne i oderwane od rzeczywistości.

Mamy być ludźmi związanymi ze światem

Pytanie, jak to praktykować, zawsze było trudne. Niektóre grupy chrześcijan robią takie wrażenie, jakby były w stanie ciągłego potępienia, załamywania rąk i rozpaczy. Świat zdąża do piekła, nie ma moralności wartej wzmianki (z wyjątkiem konserwatywnych chrześcijan), a jedynym sposobem zbawienia świata (a przynajmniej Ameryki) jest powrót do tradycyjnych chrześcijańskich wartości rodzinnych. Inne grupy, w tym najliczniejsze denominacje, są o wiele bardziej dystyngowane i ostrożne. Ich ubolewania na temat naszego społeczeństwa przyjmują często formę uprzejmych rezolucji i listów do osobistości politycznych.

Można by sądzić, że skoro mamy swoje reformowane dziedzictwo i wymagającą społeczną etykę Kalwina, powinniśmy zrobić coś więcej2. Czy możliwe jest zabieranie głosu na temat współczesnych problemów społecznych i etycznych w taki sposób, żeby nie było to ani beznadziejnie wsteczne, ani równie beznadziejnie pozbawione sensu i związku z teraźniejszą rzeczywistością? Co tradycja reformowana może zrobić w sprawie rasizmu, konfliktów etnicznych, biedy, seksizmu, korupcji polityków i innych problemów, które są plagą naszego świata? Jak reformowani chrześcijanie mają okazywać swoją odpowiedzialność za świat?

Mamy być ludem Bożym

Reformacja rzuciła wyzwanie tradycyjnemu układowi sił i struktur hierarchicznych. Kościół Ewangelicko-Reformowany w Ameryce Płn. usiłuje określić, co to znaczy być Kościołem tego wyznania. Wygląda na to, że wiele zborów oraz wielu księży i świeckich boi się, nie dowierza albo wręcz gardzi kościelnymi agendami i strukturami wykonawczymi. Nie chcą, by im mówiono, co mają robić, nie chcą być związani kościelną dyscypliną. Chcą natomiast posługiwać się władzą w sposób, który przekracza czy omija tradycyjne kanały. Niekiedy w ten sposób dokonują się twórcze zmiany, ale ostatnio Kościół Ewangelicko-Reformowany w Ameryce Płn. znajduje się w przykrej sytuacji wewnętrznego podziału. Co dla tożsamości ewangelicko-reformowanej oznacza, że mamy być wzajemnie ze sobą powiązani, czy to jako kongregacjonaliści, czy jako prezbiterianie? Co naprawdę oznaczają ekumeniczne stosunki z innymi chrześcijanami?

Nie chcę powrotu do średniowiecznej hierarchii, ale czy więź wyznaniowa nie ma żadnego znaczenia? Czy też jesteśmy po prostu zbiorem zborów i jednostek, które interpretują wiarę chrześcijańską według własnego upodobania? Czy umiemy rozwiązywać konflikty? Kto ma wizję programu dla poszczególnych grup ludzi? Jak się tę wizję sprawdza? Jak się ją uzupełnia? Jakie znaczenie ma w naszej tradycji przywództwo, skoro to, czy człowiek się do tej roli nadaje, tak często bywa mierzone liczbą dni spędzonych poza domem, np. w samolocie? Czy dla Kościoła lepszy jest stanowczy, zdecydowany, rozkazujący szef i urzędnik, czy też wrażliwy, nie narzucający się duszpasterz, który szuka porozumienia? Czy też są inne, bardziej skuteczne modele przywództwa?

Mam więcej pytań niż odpowiedzi w sprawie tożsamości ewangelicko-reformowanej. Dysponujemy bogatym dziedzictwem teologicznym. Często było ono traktowane stereotypowo, ale może dostarczyć wielu materiałów do refleksji i praktyki. Jeśli potrafimy zakwestionować twierdzenia powszechnie przyjęte za oczywiste, jak i docenić osiągnięcia tego spadku, to Kościoły tradycji reformowanej powinny mieć solidny fundament na przyszłość.

Tłum. M.K.

[Pani pastor Lynn M. Japinga wykłada teologię w Hope College w Holland wstanie Michigan (USA) – red.]

1 W Princeton znajduje się jedna z najsłynniejszych ewangelicko-reformowanych uczelni teologicznych – red.

2 Oto jeden z przykładów etyki społecznej Kalwina. Na temat zarządzania i społecznej odpowiedzialności Kalwin pisze: „Każdy człowiek niech rozważy sam w sobie, że w całej swej wielkości jest dłużnikiem swoich bliźnich i że w okazywaniu im uprzejmości nie powinien stawiać sobie żadnych ograniczeń, jak tylko wyczerpanie się własnych możliwości: te zaś, jakkolwiek szeroki zakres by obejmowały, powinny mieć granice ustanowione zgodnie z regułą miłości” (Institutio... III. 7. 7).