Drukuj

3 / 1994

KOŚCIÓŁ XXI WIEKU. NASZA WIZJA

Ubiegłoroczny Synod Kościoła Ewangelicko-Reformowanego w Polsce uchwalił, że tematem swej następnej sesji w roku 1994 i przedmiotem szczególnej refleksji uczyni naszą wizję Kościoła XXI wieku. Obrady Synodu odbędą się w maju, dlatego „Jednota" już w tym numerze publikuje wstępne uwagi na ten temat ks. bp. Zdzisława Trandy. Za miesiąc – kolejne materiały.

REDAKCJA

Dlaczego w ogóle mamy się zastanawiać nad wizją Kościoła XXI wieku? Czyżby rok 2001, jako początek nowego tysiąclecia, wyznaczał istotną cezurę w życiu i działaniu Kościoła? Czyżbyśmy przypisywali tej dacie jakieś magiczne znaczenie? Oczywiście nie. Chodzi po prostu o to, że pewne „okrągłe" daty, które przywykliśmy uważać za wyznaczniki kolejnych etapów w historii świata, stwarzają szczególną okazję do refleksji nad przeszłością i pobudzają do wybiegania myślą w przyszłość, przypominają, że z każdą chwilą przybliżamy się do dnia, w którym nastąpią wydarzenia ostateczne.

Tak więc nadchodzący wiek XXI może, jak katalizator, wyzwolić i pobudzić nasze myślenie o Kościele i skierować je ku jego przyszłości. Musimy jednak pamiętać, że mamy bardzo ograniczone możliwości przewidywania, a nasza wizja może w ogóle nie przystawać do tego, co nastąpi. Dobrze ilustruje to anegdota o dwóch uczonych teologach, którzy spekulowali, jak to będzie w Królestwie Bożym. Wymyślali coraz to nowe koncepcje, ostro się przy tym spierając. W końcu umówili się, że ten, który umrze wcześniej, powiadomi w jakiś sposób przyjaciela, jak tam naprawdę jest. I rzeczywiście. Ten, który odszedł pierwszy, ukazał się we śnie drugiemu i wypowiedział tylko dwa słowa: zupełnie inaczej!

Synod, stawiając przed nami temat „Wizja Kościoła XXI wieku", nie oczekiwał, że nakreślimy futurologiczny obraz Kościoła Powszechnego ani nawet nie wizerunek światowej rodziny Kościołów reformowanych, ale że spróbujemy sobie wyobrazić, jaki kształt może – choć nie musi – przyjąć Kościół Ewangelicko-Reformowany w Polsce. To ograniczenie wcale jednak nie ułatwia zadania.

Nie będę snuł fantazji. Uważam, że powinniśmy zacząć od tego, by pilniej niż dotychczas wsłuchiwać się w to, co ma nam do powiedzenia nasz Pan, i tak otworzyć się na działanie Ducha Świętego, aby dzięki Jego prowadzeniu podążać – jako społeczność Kościoła – właściwą drogą.

Jest kilka spraw, które powinny być wzięte pod uwagę przy rozważaniach nad przyszłością naszego Kościoła. Jedną z nich jest jego struktura. Poświęcę jej nieco uwagi w tym artykule. Na wstępie trzeba podkreślić, że jej rola w Kościele nie jest najważniejsza lecz jedynie służebna, ale właśnie dlatego należy tak kształtować strukturę organizacyjną i sposób zarządzania, aby stanowiły pomoc a nie utrudnienie w działaniu Kościoła. Jeśli zatem do-szlibyśmy do wniosku, że obecna struktura dobrze spełnia swoje zadanie, powinniśmy ją zachować i umacniać. Jeśli natomiast stwierdzilibyśmy coś przeciwnego, powinniśmy określić jej mankamenty – braki lub przerosty – powodujące niewydolność Kościoła.

W związku z powyższym nasuwają się konkretne pytania. Czy ranga Synodu jest wystarczająca? Czy wzajemne relacje między Synodem i Konsystorzem są właściwe i zapewniają maksymalną skuteczność działania? Czy w Kościele rzeczywiście jest respektowany ustrój synodalno-prezbiterialny? Czy wszystkie jego zasady są przestrzegane? Czy rola i miejsce świeckich w Kościele są takie, jak być powinny?

Porównując sytuację obecną z okresem powojennym dostrzegamy bez trudu, że rola i ranga Synodu znacznie wzrosły. Ale czy nie odczuwamy braku takiego gremium, którego zadaniem byłoby wypracowanie koncepcji pracy całego Kościoła i wytyczanie jego zadań w określonym czasie? Czy taką rolę mógłby wziąć na siebie Synod, a w okresie między sesjami – jego Prezydium? Czy przy takim rozwiązaniu obecny skład Prezydium (prezes, biskup, sekretarz, notariusz oraz ich zastępcy) byłby wystarczający? A może należałoby go rozszerzyć o członkostwo prezesów Kolegiów Kościelnych, którzy już z tytułu swego urzędu są członkami Synodu z głosem stanowiącym? Jeśli odpowiedź na to pytanie byłaby twierdząca, musielibyśmy się zastanowić, jak w nowej sytuacji miałyby się kształtować relacje pomiędzy Synodem i jego Prezydium a Konsystorzem. Jak rozgraniczyć ich funkcje, kompetencje i zakresy działań oraz jakie ustanowić płaszczyzny zależności?

Szczycimy się synodalno-prezbiterialnym ustrojem naszego Kościoła, otwierającym przed świeckimi ogromne pole działania. Czy jednak do końca zdajemy sobie sprawę, jakie ten ustrój pociąga za sobą konsekwencje? Czy nie należałoby jego zasad w większym stopniu przełożyć na język praktyki?

Jednym z elementów ustroju synodalno-prezbiterialnego jest istnienie rad parafialnych, zwanych przez nas Kolegiami Kościelnymi. Od 1945 roku zrobiliśmy wiele, aby wzmocnić ich rolę w parafiach. Kolegia są dziś znacznie aktywniejsze niż przed laty, co moim zdaniem wynika z pogłębionego poczucia odpowiedzialności świeckich za Kościół. Wiem, jak niewiarygodnie dużo czasu, wysiłku i serca członkowie Kolegiów, a zwłaszcza ich prezesi, wkładają w działanie dla dobra zboru. Błędem byłoby zatem niedocenianie ich pracy, tak bardzo zasługującej na uznanie.

W każdej niewielkiej społeczności występują czasem kłopoty ze znalezieniem i wybraniem właściwych osób do kierowniczych gremiów parafialnych i ogólnokościelnych. My również tego doświadczamy. Przyczyna tego stanu nie leży wyłącznie w niechęci ludzi do angażowania się w pracy społecznościowej. Często decyduje obawa przed niewywiązaniem się z przyjętych na siebie obowiązków, zwłaszcza że są one bardzo absorbujące, pochłaniają wiele czasu i energii. A wszystko wskazuje na to, że obciążenie zawodowe ludzi młodych i w wieku średnim będzie stale rosło, tak iż nie podołają oni społecznym obowiązkom w Kościele. Co prawda, z tego rodzaju prognozami spotykam się od trzydziestu lat, a – jak dotąd – one się nie sprawdziły. Inna sprawa, że w nowym systemie ekonomicznym wzrost wymagań ze strony pracodawców i zagrożenie utratą pracy wymusi większą wydajność i efektywność, zaś trudne warunki ekonomiczne spowodują, że ludzie będą szukali dodatkowych płatnych zajęć. A mimo to nie sądzę, aby ta sytuacja pozbawiła Kościół pracowników, którzy bezinteresownie zechcą poświęcać swój czas dla dobra Wspólnoty.

Niemniej jednak musimy brać pod uwagę także „czarny scenariusz" i zawczasu rozważyć inne od dotychczasowych rozwiązania praktyczne. Kościół nie może bowiem zrezygnować z udziału ludzi młodych w gremiach kierowniczych i oprzeć się wyłącznie na pracy emerytów. Emeryci są wielkim dobrem Kościoła, są niezastąpieni na wielu kościelnych polach i poletkach, mają swoje zadania do wykonania, a zbory powinnny im to umożliwiać, ale dla dobrego funkcjonowania Kościoła (parafii) konieczne jest zaangażowanie ludzi młodych i w średnim wieku.

Chciałbym jeszcze zwrócić uwagę na jedną istotną sprawę. Ważnym czynnikiem decydującym o tym, że wierni angażują się w działalność parafialną lub ogólnokościelną, jest ich przywiązanie a nawet umiłowanie Kościoła. Ale sam ten czynnik nie wystarczy do prowadzenia skutecznego, chrześcijańskiego, działania, jeśli nie jest poparty głęboką wiarą. Zilustruję to dwoma przykładami.

Otóż w jednym ze zborów reformowanych za granicą spotkałem osobę zajmującą się pracą z dziećmi. I choć była ona do Kościoła bardzo przywiązana, a także blisko związana z rodziną jednego z pastorów, to przecież Kościół postrzegała jako zjawisko kulturowe, mocno osadzone w dziejach jej narodu, oraz jako instytucję, która ma wychowywać w duchu humanistycznym. Nie dostrzegała natomiast, lub nie rozumiała, całej sfery duchowej Kościoła i jego posłannictwa głoszenia światu Ewangelii Chrystusowej ku upamiętaniu i zbawieniu. Uczyła więc dzieci historii Kościoła i jego związków z dziejami narodu, w ogóle nie zajmując się duchowym rozwojem uczniów, przygotowaniem ich do osobistego życia religijnego przez naukę modlitwy, odkrywanie wartości Słowa Bożego, wskazywanie na związek między wiarą w Chrystusa a życiem człowieka.

W tym samym kraju zetknąłem się z grupą osób w parafii, które w Kościele też dostrzegały wyłącznie warstwę kulturową, a jego rolę sprowadzały do nauczania zasad etycznych. Żywy kontakt ze Słowem Bożym, przeżywanie bliskości Chrystusa i podporządkowanie Mu życia uznawały za przejaw sekciarstwa, czyli za coś niegodnego ewangelika reformowanego.

Aby osoby świeckie mogły w sposób naprawdę użyteczny działać w Kościele, nie wystarczy sama struktura, która im to umożliwia. Najważniejsza jest wiara i rozwój duchowy, a także rozeznanie tych spraw, jakie należą do istoty Kościoła i o niej stanowią. A zatem – nie tyle potrzeba nam w polskim Kościele Ewangelicko-Reformowanym dyskusji nad zmianami strukturalnymi i sposobem zarządzania – czy to w skali całego Kościoła, czy zboru lokalnego – ile poszukiwania takich metod oddziaływania, dzięki którym nastąpi rozwój duchowy naszej społeczności. A wtedy na pewno uda nam się znaleźć także najwłaściwszy model organizacyjny, który spełni swą służebną rolę wobec najważniejszej misji Kościoła.

Ks. bp Zdzisław Tranda