Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

5 / 1994

Zagadnienie karności kościelnej należy do tematów drażliwych. Powraca ono jednak od czasu do czasu w naszych dyskusjach – najczęściej zresztą w formie utyskiwań na brak karności i tęsknego spoglądania w przeszłość, w której, jak się wydaje, nieco lepiej radzono sobie z jego rozwiązywaniem. Ostatnio również „Jednota" podjęła ten temat w felietonie redakcyjnym „Co Wy na to?" (nr 3/94). Autor już na wstępie pisze: „Można zaryzykować twierdzenie, że w polskim Kościele Ewangelicko-Reformowanym do przeszłości należą czasy, w których społeczność lokalnego zboru (lub całego Kościoła) nie na żarty przestrzegała zasad karności kościelnej stosując się w tym względzie do jasnych wskazań Nowego Testamentu (np. Mat. 18:15-18; I Kor. 5:11; II Tes. 3:6.14-15), nauki reformatorów oraz wykładu wiary w ujęciu ewangelicko-reformowanych ksiąg wyznaniowych, zwanych symbolicznymi".

Nasz stosunek do zasad karności i dyscypliny wewnętrznej budzi rzeczywiście głęboki niepokój, zwłaszcza że sprawa ma nie tylko wymiar administracyjno-porządkowy. Karność w Kościele ma być bowiem rozpatrywana przede wszystkim z punktu widzenia dochowania wierności wskazaniom Ewangelii przez naszą wspólnotę. Temat to jednak zbyt poważny, aby zamykać go w ramach felietonu. Traktując więc wypowiedź „Jednoty" jedynie jako zasygnalizowanie problemu, chciałbym podzielić się z Czytelnikami paroma refleksjami licząc, podobnie jak autor felietonu „Karność i bezkarność", na dalszą dyskusję.

KOŚCIÓŁ – SPOŁECZNOŚĆ „KULAWYCH PIELGRZYMÓW"

Kościół jest społecznością gromadzącą przed obliczem Bożym ludzi z całym bagażem ich doświadczeń, trosk i ułomności. Nikt, przychodząc do Kościoła, nie pozostawia za drzwiami swych wad, co w sposób oczywisty wywiera wpływ na rzeczywistość Kościoła i jego oblicze. Nie wolno nam jednak zapominać o osobie Jezusa Chrystusa i działaniu Ducha Świętego w społeczności wierzących, dzięki czemu ten daleki od ideału, ułomny i słaby twór doznaje na co dzień Bożego prowadzenia i opieki.

W 13. rozdziale Ewangelii według Mateusza (w. 24-30. 36-43) odnajdujemy przypowieść o pszenicy i kąkolu. Jezus mówi w niej wyraźnie, że to On sam jest siewcą, który „na swojej roli posiał dobre ziarno". Potem jednak nadeszła noc, „a gdy ludzie spali, przyszedł [...] nieprzyjaciel i nasiał kąkolu między pszenicę, i odszedł". Świat, w którym żyjemy, jest rzeczywiście rolą Bożą. Bóg sam dba o to, aby w tej roli znalazło się ziarno najprzedniejszego gatunku. Dlatego wzywa nas do opamiętania i przemiany serc, wskazuje, że musimy się na nowo narodzić (Jn 3), aby wejść do Królestwa Bożego. Nie próbujmy jednak idealizować tego obrazu. Wskutek naszego braku czujności, na dobrej roli znalazł się również kąkol. Co więcej, na obecnym etapie wzrostu trudno jest go oddzielić od pszenicy, dlatego muszą rosnąć razem aż do żniw. Kąkol i pszenica to dwa bieguny rzeczywistości, w której żyjemy, a jednocześnie dwie strony naszej własnej natury – zarazem grzesznej i usprawiedliwionej. „Usprawiedliwieni z wiary, mamy pokój z Bogiem przez Pana naszego, Jezusa Chrystusa" (Rzym. 5:1). „Uwolnieni od grzechu, staliśmy się sługami sprawiedliwości" (Rzym. 6:18). A mimo to odczuwamy, „że nie mieszka w nas dobro; mamy bowiem zawsze dobrą wolę, ale wykonania tego, co dobre, brak" (Rzym. 7:18).

To rozdarcie wciąż nam towarzyszy, chociaż zostaliśmy obdarzeni godnością dzieci Bożych i należymy do nowej rzeczywistości – Królestwa Niebios.

Kościół chrześcijański jest społecznością pielgrzymów zgromadzonych Bożą ręką i przez Boga prowadzonych aż do ostatecznego wypełnienia się danych im obietnic. Każdy z tych pielgrzymów znajduje się jednak w paradoksalnej dla człowieka wiary sytuacji: uwolniony spod jarzma grzechu, wciąż na nowo dostaje się pod jego wpływ i wciąż na nowo musi przyjmować darowaną mu przez Boga wolność. Nie wszyscy też, którzy dołączyli do społeczności Kościoła na ziemi, mają za sobą rzeczywistą przemianę serc. Upadamy więc i mylimy drogę. Ks. dr Emil Jelinek napisał przed laty o Kościele jako o społeczności „pielgrzymów kulawych", z wielkim trudem podążających za swoim Panem i Przewodnikiem.

W tej sytuacji pytanie o karność jest więc, po pierwsze, pytaniem o czujność i gorliwość w służbie, po wtóre – o granice tolerancji dla „kąkolu", ale również o możliwości jego rozpoznania pośród szlachetnych pędów, które wyrosły z ziaren zasianych Bożą ręką.

GODNE ŻYCIE I ZDROWA NAUKA

Analizując sytuację pierwszych zborów chrześcijańskich, opisaną w Dziejach Apostolskich i na kartach Listów apostołów, zauważamy występowanie sprzężenia zwrotnego między głoszeniem Słowa a praktyką życia w tych społecznościach. Zwiastowane w sposób nieskażony poselstwo o Jezusie Chrystusie przynosiło wymierne owoce w postaci godnego zachowania członków wspólnoty i z niego czerpało. Żywa wiara rodziła dobre uczynki. Odstępstwo zaś od czynnej nauki i głoszenie nauk błędnych pozostawało w bezpośrednim związku ze stylem życia i postępowaniem zboru oraz odbijało się negatywnie na praktyce dnia codziennego całej wspólnoty (por. I List ap. Pawła do Koryntian). Apostoł Jakub wyraził tę podwójną zależność lapidarnie – „wiara bez uczynków jest martwa". Nie ma uczynków – nie ma wiary, nie ma wiary – nie ma uczynków. Dla pierwotnego Kościoła problem stanowiło zarówno postępowanie Ananiasza i Safiry (Dz. 5:1 -11), jak i niewiasty Izebel, która podając się za prorokinię zwodziła błędną nauką chrześcijan w Tiatyrze (Obj. 2:20).

Do obowiązków Kościoła należy więc roztoczenie opieki zarówno nad nauczaniem i zwiastowaniem, jak i nad przestrzeganiem w praktyce prawd zwiastowanych. Jan Kalwin próbował obydwie te funkcje realizować za pośrednictwem właściwych urzędów kościelnych. Były to: urząd pastorski, urząd seniora (starszego zboru), urząd diakona oraz doktora (nauczyciela). Pastorom przypadała przede wszystkim rola głosicieli Słowa („ministri Verbi Divini"), diakonom – opieka nad ubogimi i potrzebującymi pomocy, starszym zboru – „opieka nad czystością obyczaju", zaś doktorom – „czuwanie nad czystością doktryn y".

U źródeł mechanizmów karności kościelnej, o których wspomina „Katechizm heidelberski" w pyt. 83-85, legła więc troska o wierność Słowu Bożemu, tak w czynach, jak i w treści zwiastowania. „Władza kluczy" (Mat. 18:15-18) została powiązana przede wszystkim z urzędem pastorskim, gdyż należy ją sprawować w połączeniu ze zwiastowaniem. Z uwagi jednak na jej zasięg obejmujący obydwie sfery, o których wspomniałem („obyczaj" i „doktrynę"), należy ją sprawować w łączności ze starszymi zboru oraz nauczycielami. Każda próba oddzielenia zdrowej doktryny od tzw. praktycznego chrześcijaństwa oznacza zatem sprzeniewierzenie się zarówno Biblii, jak i doświadczeniom wiary przodków. Odnosi się to w tym samym stopniu do sytuacji, w której wykazując dbałość o treść i formę zwiastowania, jednocześnie przymykalibyśmy oczy na styl życia głosiciela, jak i do postawy tolerancji wobec błędnych w świetle Pisma Św. poglądów wypowiadanych przy różnych okazjach przez członków zboru, nawet skądinąd bardzo zaangażowanych w różne formy naszej wspólnej służby.

JAK TO DRZEWIEJ BYWAŁO

W powracającej co jakiś czas dyskusji o fenomenie polskiej tolerancji w XVI stuleciu pojawia się wątek upatrujący przyczyn tolerancyjnej postawy naszych przodków w ich obojętności dla zagadnień wiary. W istocie, wiele wskazuje na to (choć jak od każdej reguły, tak i od tej bywają wyjątki), że idee reformacyjne znalazły w naszym kraju grunt tak podatny nie tyle wskutek szczególnego rozbudzenia religijnego, ile w związku z dążeniami szlachty do emancypacji spod wpływów Kościoła rzymskokatolickiego. Reformę Kościoła w Rzeczypospolitej głównie przeprowadzali więc nie uczeni teologowie czy płomienni głosiciele Prawdy Bożej, lecz przedstawiciele rodów szlacheckich, dążący przede wszystkim do realizacji swych celów politycznych. Już w połowie XVI stulecia bracia czescy, reprezentujący nieco inny model pobożności, wątpili w możliwość zjednoczenia z kalwinistami z Jednoty Małopolskiej, a to ze względu na „swawolność i swomyślność" polskich partnerów. Rządzący Jednota karmazynowie nie po to pozbywali się przecież biskupiego jarzma, aby teraz podporządkować się ustanawianym przez siebie „ministrom" – niekiedy w dodatku ludziom „podlejszego stanu". Z kolei sami „ministrowie" – początkowo głównie dawni księża katoliccy – równie niechętnie odnosili się do próby dyktowania im, co mają głosić i jak postępować.

Stan początkowego zachłyśnięcia się wolnością przerwało dopiero pojawienie się w Kościele nurtu ariańskiego. W obliczu zagrożenia zarówno doktryny, jak i ogólnie uznawanych w tamtym czasie reguł współżycia społecznego zaktualizowała się sprawa zachowania karności wśród członków Kościoła. Warto przy tej okazji przypomnieć, że w postępującym przez kilka dziesięcioleci procesie rozłamu w polskim Kościele ewangelicko-reformowanym na tle sporów o autorytet Biblii, Trójcę Świętą, chrzest i zagadnienia etyki społecznej, na pozycje ariańskie przeszła elita intelektualna ewangelików reformowanych. Ariańska akademia w Rakowie stała się ośrodkiem o niezwykłej sile oddziaływania, której kalwiniści niewiele mogli przeciwstawić. Próbowali więc rozwiązać ten problem za pomocą mechanizmów prawa państwowego (skąd my to znamy?). Mówiąc dziś o wypędzeniu arian na mocy sejmowej konstytucji z 1658 r. nie należy więc zapominać, że takie właśnie rozwiązanie „kwestii ariańskiej" postulowali polscy ewangelicy reformowani już znacznie wcześniej.

W stosunku do duchownych i świeckich członków zborów, którzy ujawniali swoje poglądy ariańskie, stosowano, oczywiście, przepisy karności kościelnej. Jeden z takich przypadków dotyczy zboru w Sielcu k. Staszowa. Około roku 1625 odbyła się tam instalacja pastora Pawła z Żarnowca, który swoją działalnością duszpasterską objął także grupy ewangelików reformowanych zamieszkałe w okolicach Rakowa. Wskutek bezpośrednich kontaktów z arianami, duchowny ten począł głosić wątpliwości co do dogmatu o Trójcy Świętej. 22 lipca 1635 r. małopolscy księża, zgromadzeni w Sielcu pod kierownictwem superintendenta Jednoty – ks. Tomasza Węgierskiego, skazali Pawła z Żarnowca na trzyletnie wygnanie i pozbawili urzędu. Pastor odstępca opuścił wprawdzie Sielec, ale schronienie znalazł w Nurcu, w parafii należącej do bardziej „liberalnej" doktrynalnie Jednoty Litewskiej, i tam z powodzeniem kontynuował karierę kościelną1.

Rozmaicie też bywało z egzekwowaniem zasad karności kościelnej w dziedzinie obyczajowości. Ok. 1612 r. protektor Jednoty Litewskiej – hetman i wojewoda wileński – książę Krzysztof II Radziwiłł (1585-1640) – ukarał śmiercią swego sługę. Dowiedziawszy się o tym, kaznodzieja ks. Zygrowiusz nakazał księciu pokutę. Przez dłuższy czas magnat miał przebywać jedynie w przedsionku ufundowanego przez siebie kościoła i na znak skruchy leżeć tam krzyżem. Został też, oczywiście, pozbawiony prawa przystępowania do sakramentu Stołu Pańskiego. Radziwiłł poddał się surowej karze, odbył ją publicznie i uzyskał przebaczenie2.

Inaczej potoczyły się sprawy w Żychlinie, gdy duchowi przewodnicy zboru próbowali (ok. 1633 r.) zdyscyplinować dziedzica Żychlina i opiekuna tamtejszej parafii – Stefana Żychlińskiego, znanego z okrucieństwa wobec poddanych. Krewki szlachcic zagroził wtedy, że odda kościół luteranom, i miejscowy duszpasterz, ks. Maciej Ambroski, musiał ustąpić3.

Władze kościelne starały się utrzymywać dyscyplinę w zborach stosując na mocy „władzy kluczy" mechanizmy karności kościelnej, ale członkowie parafii, zwłaszcza możni, nie zawsze im się poddawali. W odpowiedzi na decyzję o wyłączeniu ze społeczności (co w praktyce oznaczało zakaz przystępowania do Stołu Pańskiego), jeśli nawet nie posuwali się do usunięcia pastorów i starszych zborów, to zmieniali wyznanie, przechodząc na luteranizm lub, co było najprostsze – na katolicyzm.

Przemiany, dokonujące się w XVIII i XIX stuleciu w sferze idei i obyczajowości, jeszcze to zjawisko pogłębiły. Kościół podlegał bowiem wpływom z zewnątrz a jednocześnie nie nadążał za tempem zmian. Warunki życia w mniejszości wymuszały konieczność skupiania się wokół ludzi zamożnych i wpływowych, od których zależały losy zborów. Nie zawsze wtedy chciano wiedzieć, jakie patroni wiodą życie i jakie wyznają zasady.

A mimo to, jeszcze w okresie II Rzeczypospolitej, w wielu ewangelicko-reformowanych parafiach utrzymywała się stała praktyka wcześniejszego zgłaszania duchownemu chęci przystąpienia do sakramentu Komunii świętej, aby miał on czas na podjęcie decyzji o dopuszczeniu lub niedopuszczeniu do Stołu Pańskiego. Okupacja niemiecka, a potem okres władzy komunistycznej postawiły przed Kościołem zupełnie nowe wyzwania i problemy. Zagadnienie karności kościelnej zostało usunięte na plan dalszy. Kościołowi – ostoi, Kościołowi – przystani skołatanych dusz coraz niezręczniej było praktykować zasady karności.

NASZE POSTAWY

Zabójca Kain, pytany przez Boga o los Abla, odpowiada: „Czyż jestem stróżem brata mego?". Różnie można odczytywać sens tak postawionego pytania. Czy jesteśmy stróżami swoich braci? Na pewno nie, jeżeli to stróżowanie miałoby oznaczać brutalne wkraczanie w sferę czyjejś intymności. Na pewno nie, gdyby postawa taka miała się sprowadzać do faryzejskiego wytykania bratu źdźbła w oku, podczas gdy w naszym własnym tkwiłaby belka. Ale czy przywołując takie argumenty, gdy rozważamy kwestię karności kościelnej, nie ukrywamy za nimi własnej obojętności i braku zainteresowania losem braci? A może kieruje nami zwykły strach, że osoba skrytykowana nie omieszka odpłacić nam pięknym za nadobne?

Ktoś napisał: „Kościół w pierwszych wiekach swego istnienia, gdy był najbardziej rygorystyczny, był najobfitszym zdrojem miłości; gdy wyzbył się karności, wyschło źródło miłości". Miłość Boga wobec ludzi, objawiona w Jezusie Chrystusie (Jn 3:16), jest miłością bez warunków wstępnych, co żadną miarą nie oznacza przyzwolenia na wszystko. Bóg akceptuje każdego z nas (Rzym. 5:6-8), ale zarazem żąda posłuszeństwa i wzywa do nieustannego trwania w Nim (Jn 15:5-6). Bóg udziela łaski, dzięki której możemy być Mu posłuszni (Ef. 2:10). Kościół, naśladujący swego Pana w Jego stosunku do ludzi, jest Kościołem karności i dyscypliny praktykowanej z miłością, jest społecznością miłującą grzesznika, lecz zarazem nienawidzącą grzechu.

Jak przełożyć te gładko brzmiące deklaracje na język praktyczny?

Przed przystąpieniem do Stołu Pańskiego wyznajemy wspólnie, że jesteśmy ludźmi grzesznymi, ale co właściwie mamy wówczas na myśli? Czy nie bagatelizujemy wagi grzechu traktując go jak powierzchowną skazę na naszej, w gruncie rzeczy dobrej i szlachetnej, naturze (por. Rzym. 3:9-20)? A może – przeciwnie – wciąż żyjemy pod jego tyranią, przerażeni własną niemocą, nie dopuszczając do siebie myśli, że zostaliśmy uwolnieni?

Jaką pozycję zajmuje problem dyscypliny i karności w katechezie i kaznodziejstwie? „Twardą mowę" padającą z ambony na pewno nie jest łatwo przyjąć. Niewiele też satysfakcji sprawia ona kaznodziei. Szczególnie trudno jest głosić konieczność zachowania karności w połączeniu z nauką o wolności chrześcijanina. Częstokroć ucieka się od tego problemu stosując dziwaczne pojęcie „wolności do..." A przecież możemy być jedynie wolni od (przemocy, lęku, zła itd.), ale nie wolni do czegoś (np. do posłuszeństwa Bogu, czynienia dobra, itp.). To drugie sformułowanie pozostaje więc, wbrew najlepszym intencjom, jedynie potworkiem językowym. Jak zatem głosić w sposób spójny i logiczny, że ewangelicyzm jest wyznaniem człowieka wolnego, dodając jednym tchem słowa o konieczności samoograniczenia tej wolności? Jak mówić o wolności, którą obdarza Jezus Chrystus (będącej przede wszystkim wolnością od grzechu, wyrwaniem z błędnego koła zła), w społeczności, w której świadomość grzechu nie jest wysoka, a ludzi uważa się za „w zasadzie dobrych"?

Trudno na koniec pominąć pytanie o to, czy jesteśmy przygotowani do urzeczywistniania karności za pośrednictwem właściwych naszemu Kościołowi urzędów kościelnych. Nie myślę nawet o funkcji doktora, której nasza społeczność po prostu nie ma, ale o tym, jak na przykład widzi swoją rolę w tej sprawie starszy zboru, członek Kolegium Kościelnego, uważający się zazwyczaj za administratora parafii, specjalistę od „dziury w dachu", a nie za człowieka powołanego przez współbraci, aby strzegł czystości obyczaju oraz współuczestniczył w działalności duszpasterskiej i głoszeniu Słowa?

Gdzie mamy poszukiwać punktów odniesienia dla znalezienia właściwych dróg interpretacji prawdy biblijnej, skoro Kościół dystansuje się od własnych ksiąg symbolicznych, nazywając je „świadectwami wiary dawnych pokoleń" i spychając do roli materiału historycznego, a zarazem nie potrafi się zdobyć na sformułowanie własnego, współczesnego wyznania wiary?

Znalezienie drogi środka pomiędzy postawą dążącą do ujęcia całokształtu ludzkich działań w ramy przepisów prawnych (czego słusznie się lękamy, obserwując postępowanie Kościoła rzymskokatolickiego), a etyką „przyzwolenia na wszystko", której tak łatwo ulega człowiek – okazuje się w praktyce niezwykle trudne. Zwłaszcza gdy z płaszczyzny gładko brzmiących ogólników przejść trzeba w obszar rozwiązywania konkretnych problemów, za którymi w naszych małych wspólnotach kryją się konkretni, znani wszystkim, ludzie. Nadal nie-jesteśmy też przygotowani do zmierzenia się z moralnymi rozterkami, które przeżywają członkowie naszego Kościoła w związku z nową rzeczywistością społeczno-ekonomiczną Polski.

Problemu karności kościelnej nie da się ominąć ani zbyć milczeniem. Im dłużej będziemy zwlekać z poważnym jego podjęciem, tym trudniej będzie nam się zdobyć na zmianę zaistniałej sytuacji. Pojawiają się kolejne pokolenia ewangelików reformowanych, którym „władza kluczy" kojarzy się przede wszystkim z funkcją kościelnego. W naszej wspólnocie znajdują swoje miejsce nowi ludzie, nie będący w ogóle świadomi istnienia takiego problemu. Tracimy kolejny wyznacznik naszego chrześcijaństwa, narażając się przy tym na niezrozumienie i bunt, gdy mechanizmom karności zdarzy się, mimo wszystko, od czasu do czasu zadziałać. Uporczywie przymykając oczy na jawne przestę-powanie zasad Prawa Bożego w naszych środowiskach, tracimy wiarygodność jako świadkowie Ewangelii. Jak długo można się pocieszać, że mimo wszystko jesteśmy trochę lepsi od „reszty świata"? Jeżeli to nawet prawda, to przecież bywają tła, na których nie jest trudno zabłysnąć.

Wojciech Kriegseisen: Zbór kalwiński w Sielcu kolo Staszowa, [w] „Odrodzenie i Reformacja w Polsce", XXXV, 1990, s. 159.
Wojciech Kriegseisen: Radziwiłłowie ewangeliccy, cz. II, [w] „Jednota" 1986, nr 5, s. 11.
 Wojciech Kriegseisen: Zbór ewangelicko-reformowany (kalwiński) w Żychlinie kolo Konina, [w] „Odrodzenie i Reformacja w Polsce", XXXVII 1993, s. 106.

Jarosław Kubacki

[Autor jest studentem czwartego roku Wydziału Teologii Ewangelickiej w Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej w Warszawie.]