Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

5 / 1994

Wy jesteście światłością świata; nie może się ukryć miasto położone na wzgórzu. 
Mat. 5:14


Wizja mojego Kościoła... Temat kuszący, bo trudny. Ale czy nie za trudny? I czy „wizja" to nie nazbyt wielkie i zbyt wiele ważące słowo, aby mógł je udźwignąć zwykły człowiek? Zgoda, że używa się dziś tego wyrazu również w stosunku do spraw doczesnych i zupełnie przyziemnych. Ale dla mnie wizja nierozerwalnie jest złączona z postaciami proroków biblijnych i ze sprawami najwyższej rangi. Wizję miał święty Jan, gdy w dzień Pański popadł w zachwycenie i usłyszał głos, i obrócił się, aby zobaczyć, co to za głos, i ujrzał „kogoś podobnego do Syna Człowieczego..." (Obj. 1:13). Wizje miał też apostoł Paweł, a nazwał je „widzeniami" i „objawieniami", mówiąc, że został „uniesiony w zachwyceniu aż do trzeciego nieba..." (II Kor. 12:2). Jednemu i drugiemu ukazane zostały rzeczy przyszłe. Jan wyjawił nam to, co zobaczył i usłyszał, Paweł stwierdził, że „słyszał niewypowiedziane słowa, których człowiekowi nie godzi się powtarzać" (II Kor. 12:4).

Natomiast moja „wizja" miałaby dotyczyć mojego Kościoła w wieku przyszłym tu, na ziemi, i to widzianego oczami osoby tak bardzo niekompetentnej. I chociaż wiem, że Bóg do swoich celów używa najbardziej niegodnych narzędzi, to jednak nie śmiem nawet przypuszczać, że cokolwiek z tego, co może mi się wydawać, że widzę – mogłoby być inspirowane z góry. Umówmy się więc lepiej, że po prostu opowiem, co widzę w marzeniu...

Ale najpierw parę słów o tytule tego tekstu. Jest to, jak można się domyślić, trawestacja słów Stanisława Wyspiańskiego z wiersza wysłanego jako list do Adama Chmielą: „Teatr mój widzę ogromny...".

Otóż, niech to nikogo nie zmyli: Wyspiański, tak jak Mickiewicz, myślał o teatrze monumentalnym. Monumentalny, to znaczy olbrzymi, potężny, zakrojony na wielką skalę, trwały. A ja z tych wszystkich przymiotników dla mojego Kościoła zostawiłabym bez zastrzeżeń tylko jeden: „trwały". Trwanie, trwałość, wytrwałość – piękne to pojęcia, dziś niedoceniane, a często spotykane w Biblii, gdzie odnoszone są zarówno do Boga, jak i do ludzi: „Łaska Boża trwa wiecznie" (Ps. 52:3), „Słowo Pana trwa na wieki" (I Ptr. 1:25), „I trwali w nauce apostolskiej i we wspólnocie" (Dz. 2:42), „Za błogosławionych uważamy tych, którzy wytrwali" (Jb 5:11). Jest to więc cecha o doniosłym znaczeniu i dla jednostki, i dla całej społeczności wiernych. Dlatego wybrałam dla mojego Kościoła ten, tak wobec pozostałych skromny, przymiotnik. Skoro jednak nawet w marzeniach nie pragnę widzieć mojego Kościoła „ogromnym", czemuż dałam tym rozważaniom tak przewrotny tytuł? Ano dlatego, że „chodził" za mną od początku, a dałam się mu skusić, ponieważ ogrom niekoniecznie kojarzy mi się z wielkością materialną i liczebną. Można przecież mieć, na przykład, „ogromną siłę ducha".

Patrząc „oddolnie" na przyszłość mojego Kościoła, widzę ją oczywiście w zupełnie innej perspektywie niż ludzie zajmujący ważne stanowiska w kościelnych gremiach kierowniczych. I może dlatego niektóre wypowiedzi drukowane w „Jednocie" na temat naszej wizji Kościoła XXI wieku pozostawiły mi pewien niedosyt, a inne wręcz obudziły sprzeciw. Niedosyt, bo jeżeli, na przykład, jest w tych refleksjach mowa o strukturze Kościoła, o relacjach pomiędzy poszczególnymi gremiami kościelnymi, o konieczności większego zaangażowania się ludzi młodych w gremiach kierowniczych albo o priorytetach tych czy innych prac prowadzonych przez różne nasze komisje – to ja tu nie widzę wizji Kościoła, lecz program działalności. Niezmiernie, rzecz prosta, potrzebny, wręcz konieczny, ale w moim odczuciu nie będący wizją Kościoła przyszłości. Nawet, jeżeli wypowiedzi te poparte są obficie cytatami z Pisma Świętego.

Sprzeciw mój wzbudziły natomiast niektóre twierdzenia w artykule p. Jarosława Świderskiego. Przedstawiona przez niego nader pesymistyczna wizja przyszłości kraju jest, być może, prawdopodobna, i takie założenie mogę przyjąć. Cały świat zmierza w złym kierunku, a nasz kraj nie jest tu wyjątkiem. Nie zgadzam się jednak z tym, że Kościół musi się zastanawiać nad wyborem swoich działań, aby dostosować je do przewidywanej ogólnej sytuacji w przyszłości; że, gdyby w trakcie proponowanej przez Autora dyskusji za prawdopodobny przyjęto wariant pesymistyczny, to musimy z góry zrezygnować z przedsięwzięć skazanych w takim wypadku na niepowodzenie, a skoncentrować się na takich, które mogą wesprzeć Kościół XXI wieku. Według Autora potrzebne byłoby wspólne wypracowanie takiej wizji Kościoła XXI wieku, która mogłaby się ostać, w razie gdyby nowe warunki okazały się rzeczywiście tak niedobre, i że jeśli pesymistyczny wariant rozwoju wydarzeń wyda się nam prawdopodobny, to wybór naszych działań będzie jednoznaczny.

Cóż, odrzucając wszelkie „jeśli" i „gdyby", zgadzam się, że wybór naszych działań był, jest i będzie jednoznaczny. Bo my nie mamy żadnego wyboru. I ani żadna dyskusja, ani żadna pragmatyczna kalkulacja nic na to nie pomogą. Pan Bóg nie pozostawił nam ani skrawka pola do manewru: to, jak mamy działać, zapisane jest dokładnie w Biblii. Zewnętrzne warunki nic tu nie mają do rzeczy.

I jeszcze jedna sprawa. Pan Świderski uważa, że jeśli mimo wszystko będzie dobrze, to podziękujemy Bogu, a jeśli będzie źle, to powinniśmy ufać, że Pan wskaże nam sposób przystosowania się do nowych warunków. Czy należy przez to rozumieć, że nie Kościół będzie się starał ukształtować świat, ale że dopuścimy, by świat ukształtował nasz Kościół? Od samych początków chrześcijanie działali w niesprzyjających warunkach, ale apostołowie nie zastanawiali się nad tym, czy ich trud przyniesie owoc, ani nad tym, czy dla zachowania zboru Jezusowego przy życiu nie należałoby zmienić sposobu działania. Wierzyli, że Pan wskaże im drogę. Drogę w tym świecie, ale nie sposób przystosowania Kościoła do warunków narzuconych przez świat.

Jaki marzy mi się mój Kościół w wieku przyszłym? Ogromny – siłą ducha; trwały, bo mocno „wkorzeniony i ugruntowany w miłości" (Ef. 3:17); pełen ciepła i dobroci, ale zarazem surowy jak ojciec, który nie waha się karać swoich dzieci, gdy postępują niegodnie; na kształt magnesu przyciągający ludzi z zewnątrz, ale wzrastający liczebnie powoli, jako że ilość nie przechodzi w jakość; otwarty na wszystkich chrześcijan niezależnie od ich wyznania, tak by chronienie tożsamości nie zmieniło się w izolację i skostnienie; gorejący ogniem Słowa Bożego, zażegającym wkoło małe ogniska światłości; prężny, bo umiejący zapalić swoją młodzież do udźwignięcia brzemienia służby i wyniesienia swojego Kościoła na szczyt wzgórza, gdzie nie będzie ukryty.

Takim w marzeniu widzę mój Kościół XXI wieku. I może jeszcze marzy mi się, żeby Św. Paweł mógł napisać do nas to, co napisał do zboru Tesaloniczan: „...i my sami chlubimy się wami w zborach Bożych, waszą wytrwałością i wiarą we wszystkich prześladowaniach waszych i uciskach, jakie znosicie" (II Tes. 1:4).

Wanda Mlicka