Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

6 / 1994

WRAŻENIA Z MIĘDZYNARODOWEGO KONGRESU RODZINY

Rodzina odgrywa ogromną rolę w życiu każdego z nas, w życiu społeczeństw i narodów całego świata. Dlatego rok 1994 został przez Organizację Narodów Zjednoczonych ogłoszony Rokiem Rodziny. Inicjatywę ONZ gorąco poparł również papież, który w Kościele rzymskokatolickim zalecił zwrócenie uwagi na tę problematykę. Sam zresztą opublikował osobny dokument na ten temat – „List do rodzin”. W Warszawie zaś zorganizowano od 14 do 17 kwietnia br. XVIII Międzynarodowy Kongres Rodziny. Tu dygresja z własnego ogródka. Kierując się chęcią uczestniczenia w Międzynarodowym Roku Rodziny, ewangelicko-reformowana parafia warszawska urządziła „święto rodziny”, na które złożyło się specjalne nabożeństwo z udziałem dzieci i rodziców oraz referaty i dyskusje w grupach do późnego popołudnia (zob. sprawozdanie na s. 23).

Przez cztery dni sala kongresowa Pałacu Kultury i Nauki gościła łącznie ponad 10 tysięcy uczestników z kraju i zagranicy, wśród których dużą część stanowiła młodzież. Od rana do wieczora słuchano wykładów na sesjach plenarnych, wieczorem zaś odbywały się półtoragodzinne seminaria w licznych salach konferencyjnych.

Rodzina to rzecz poważna, więc w Kongresie uczestniczyły różne poważne osobistości. Z Rzymu przyjechał przewodniczący papieskiej Rady ds. Rodziny, kard. Alfonso Lopez Trujillo; przygotowaniom i przebiegowi obrad patronował przewodniczący Rady Episkopatu Polski ds. Rodziny, ks. bp Stanisław Stefanek, a honorowy patronat nad imprezą roztoczyła pani Danuta Wałęsowa.

Problematyka rodzinna jest w dzisiejszych czasach niezwykle złożona. Egzystencji rodziny i jej prawidłowemu rozwojowi grożą różne niebezpieczeństwa, stanowiące w gruncie rzeczy zagrożenie dla przyszłości człowieka na Ziemi. Stosownie do wagi, powagi i złożoności tej problematyki zaplanowano: 39 referatów przygotowanych przez przybyłych z różnych stron świata specjalistów z wielu dziedzin, trzy dyskusje panelowe, dwa wieczory seminaryjne dla 32 grup dyskusyjnych i jeden wieczór dla forum młodzieży. Odbyło się również kilka muzycznych imprez towarzyszących. Nie zabrakło też świadectwa bohatera skandali erotycznych, alkoholowych czy narkotykowych, Paula Lauera, który przeżył nawrócenie i miał w związku z tym coś do powiedzenia zgromadzonej młodzieży, podatnej na głos opromienionych sławą „gwiazd”. Każdego ranka odprawiano w kaplicy mszę, a na zakończenie ks. prymas Józef Glemp celebrował w sali kongresowej uroczystą mszę dziękczynną.

Już z tego krótkiego zestawienia wynika, że cały materiał Kongresu, trudny do przetrawienia dla pojedynczego odbiorcy, będzie wymagał opracowania i rozpowszechnienia, co oczywiście musi potrwać. Miejmy nadzieję, że pewne treści znajdą pozytywny oddźwięk w społeczeństwie i wywrą wpływ na kształtowanie się zdrowego modelu rodziny. Rola Kościoła – nie tylko rzymskokatolickiego – w tej dziedzinie jest ogromna, ponieważ ze swej natury powinien on kształtować odpowiednie postawy ludzi i udzielać rodzinom, zwłaszcza zagrożonym i niepełnym, koniecznej pomocy. Ale czy uczestnicy Kongresu, zwłaszcza młodzież, uznają to, co usłyszeli, za dostatecznie przekonujące?

Staram się najpierw podkreślić pozytywne strony Kongresu, ponieważ uważam, że wartościowe jest wszystko, co wzmacnia pozycję rodziny w społeczeństwie. Niestety, mam jednak – i to sporo – istotnych zastrzeżeń, o których trzeba otwarcie powiedzieć. Nie chciałbym, żeby te krytyczne uwagi zostały potraktowane jako atak na środowiska katolickie czy Kościół rzymski. Wszystkim nam zależy na wzmocnieniu, ochronie i rozwoju rodziny. Sprawa jest poważna, więc zastrzeżenia wynikają z troski o realizację wspólnych celów.

Kongres ogłaszano jako forum otwarte i ekumeniczne. Otóż nie było ono ani otwarte, ani ekumeniczne. Przedstawiciele Kościołów – z wyjątkiem rzymskokatolickiego – uczestniczyli w obradach jak gdyby przypadkowo albo tylko po to, aby można było gdzieś pokazać program zawierający słowo ekumenizm Polska Rada Ekumeniczna otrzymała wprawdzie zaproszenie na imprezę już przed rokiem, ale potem ze strony organizatorów zapadło głębokie milczenie i przypomniano sobie o tej sprawie dopiero niedługo przed terminem inauguracji. Mówiono o udziale duchowych ewangelickich i prawosławnych w porannych rozmyślaniach, ale żaden z nich nie dostąpił zaszczytu wystąpienia przed kongresowym audytorium. Ogłoszono „uroczystą mszę świętą dziękczynną” jako ekumeniczną, w oficjalnym programie zamieszczono nawet informację, że „w tej wspólnej dziękczynnej modlitwie wszystkich chrześcijan [podkr. moje – B. T.] uczestniczą zwierzchnicy i przedstawiciele Kościołów zrzeszonych w Polskiej Radzie Ekumenicznej”. Wbrew tym zapowiedziom nie zaproszono jednak ani jej prezesa – ks. bp. Jana Szarka, ani żadnego innego duchownego niekatolickiego do udziału w tym nabożeństwie. Prezes Rady Ekumenicznej zasiadał jedynie w loży honorowej i był obecny na uroczystym otwarciu Kongresu. Możliwe, że takie postępowanie wynika z posłuszeństwa nowemu rzymskokatolickiemu „Dyrektorium ekumenicznemu”, o czym w poprzednim numerze „Jednoty” pisał prof. Karol Karski. Nawet chór śpiewający podczas uroczystości, który reklamowano jako „prawosławny”, był chórem warszawskiej Opery Kameralnej pod dyrekcją ks. Szurbaka, prawosławnego duchownego.

Ekumeniczny akcent umieszczono w programie jednego z seminariów pierwszego wieczoru, którego temat brzmiał: „Ekumeniczne wychowanie przez rodzinę i dla rodziny”. Na miejsce spotkania wyznaczono prawdopodobnie największe pomieszczenie – salę koncertową na VI piętrze, ale audytorium było chyba najmniejsze. Zainteresowanie okazało zaledwie około 30 osób, w połowie ze środowisk ewangelickich, których przedstawiciele przybyli zresztą na specjalne zaproszenie ks. bp. Szarka, aby wziąć udział w dyskusji i odpowiadać na pytania. Niestety, nie zjawił się nikt z organizatorów, nie wyznaczono nawet moderatora (prowadzącego) seminarium. Po długim oczekiwaniu ks. bp Jan Szarek uratował sytuację i sam poprowadził to, bardzo zresztą ciekawe, spotkanie.

Interesującego wprowadzenia do dyskusji dokonał socjolog, dr Juliusz Gardawski, luteranin z parafii Św. Trójcy w Warszawie. Podkreślił, że ekumenizm w wychowaniu rodzinnym polega na zwróceniu uwagi dziecka na otaczający świat, na zainteresowaniu go ludźmi i kształtowaniu gotowości do służenia społeczeństwu. Otwartość, próba zrozumienia sytuacji i poglądów innych ludzi, szacunek dla ich odmienności i prawo każdego człowieka (bliźniego) do własnych wierzeń i przekonań – oto jak należy rozumieć wychowanie ekumeniczne. Takie przedstawienie sprawy ostro kontrastowało z panującą na Kongresie atmosferą. Na sali, gdzie rozmawiano o ekumenicznych aspektach wychowania, nie pojawił się żaden duchowny katolicki ani siostra zakonna. Ekumenizm widać nikogo nie zainteresował a organizatorzy zapomnieli chyba poinformować uczestników Kongresu, czego dotyczy to seminarium. Prawdopodobnie posłużono się tym hasłem jako swoistym listkiem figowym dla przykrycia wstydliwego braku zainteresowania jednym z najważniejszych problemów współczesnego chrześcijaństwa, jakim jest ekumenizm.

Cała ta niemiła historia nie wydarzyła się, jak się okazało w dniach następnych, przypadkowo. Na Kongresie nie uznawano bowiem innego punktu widzenia jak tylko rzymskokatolicki, i to mocno konserwatywny, sprzed II Soboru Watykańskiego. Mówcy występujący na sesjach plenarnych pochodzili wprawdzie z różnych stron świata, ale łączyło ich jedno – ściśle zachowawcze poglądy. Można to było obserwować od samego początku, kiedy to kard. Trujillo wyznaczył kierunek obradom, trzymając się ściśle konserwatywnej linii w tonie nie znoszącym sprzeciwu. Na jednej płaszczyźnie umieścił antykoncepcję, sterylizację i aborcję, i właśnie te trzy sprawy zdominowały Kongres. Warto przy tej okazji zauważyć, że niedawno opublikowany papieski „List do rodzin” nieco inaczej rozkłada akcenty. Podsumowaniem ogólnego ducha panującego na Kongresie była odpowiedź kard. Trujillo na pytanie, czy można się spodziewać, że Kościół rzymskokatolicki kiedykolwiek wyrazi zgodę na stosowanie takich środków antykoncepcyjnych, które nie powodują śmierci nie narodzonych, a jedynie zabezpieczają przed zapłodnieniem. Kardynał odpowiedział krótko i kategorycznie: – Nigdy!

Słuchając wystąpień kolejnych mówców można było odnieść wrażenie, że głównym problemem rodziny jest antykoncepcja, sterylizacja i aborcja – traktowane jednakowo. Antykoncepcję usiłowano wbrew logice przedstawić jako przyczynę przerywania ciąży, podczas gdy właśnie umiejętne i skuteczne zapobieganie ciąży praktycznie wyklucza jej przerwanie. Karmiono słuchaczy wzruszającymi opowieściami o radosnych rodzinach, o dzieciach, które wciągając rodziców do swej modlitwy zapobiegły ich rozwodowi, o ludziach szczęśliwie narodzonych mimo planowanych zamachów na ich życie w okresie płodowym itp., co samo w sobie oczywiście jest pozytywne, ale też bardzo tendencyjne i w rezultacie mało przekonujące. Pomijano bowiem tak istotne problemy rodziny, jak wychowywanie odpowiedzialnego człowieka, jak dramaty rozgrywające się w czterech ścianach, jak ciężka, czasem ponad siły praca kobiety – żony i matki, jak wreszcie sposoby niesienia pomocy przez Kościół, możliwości organizowania wspólnot rodzinnych przy każdej parafii w celu udzielania rodzinom w trudnej sytuacji wszechstronnej pomocy i wiele jeszcze innych spraw tak ważnych dla dobra rodziny.

Jednostronny dobór wykładowców wyeliminował możność zaprezentowania różnorodnych poglądów i praktycznie uniemożliwił wszelką dyskusję. Nie chodziło chyba zresztą o debatę, lecz o narzucenie jednego punktu widzenia, tego „właściwego”. Mówcy dowolnie wybierali sobie przeciwne tezy, aby je atakować, nie dostrzegając pozytywnych elementów w nich zawartych. Wyciągnięto nawet z lamusa teorię Thomasa Malthusa (1766-1834), ekonomisty i duchownego anglikańskiego, który głosił, że liczba ludności świata powiększa się w postępie geometrycznym, produkcja środków konsumpcyjnych zaś w postępie arytmetycznym, co grozi przeludnieniem i głodem, oraz że wojny są pożyteczne, bo eliminują nadmiar ludności. Wypowiadano też jednoznacznie optymistyczne opinie na temat pomyślnego stanu polskiej rodziny – rodziny dobrej, bo katolickiej, która może służyć całemu światu za wzór.

Nad czterodniowymi obradami zaciążył niepodzielnie punkt widzenia duchowieństwa katolickiego, które z oczywistych względów ma jednostronne poglądy w kwestii życia rodzinnego. Poza wspomnieniami z domu rodziców i doświadczeniami duszpasterskimi nie mają oni własnych przeżyć uczestniczenia w przekazywaniu życia ani odpowiedzialnego rodzicielstwa, akt seksualny sprowadzają często do sfery grzechu, zakazanego owocu, a w konfesjonale wysłuchują raczej zwierzeń dotyczących ciemnej strony ludzkiej doli.

Oto przykład. Program drugiego dnia przewidywał wystąpienie o atrakcyjnym tytule: „Twoje ciało stworzone, aby kochać”. Referent Daniel Ange okazał się dominikaninem i znakomitym mówcą, który retorykę opanował perfekcyjnie. Mówił wiele na temat rodziny, problemu rozwodów, zabijania nie narodzonych i antykoncepcji, co w jakimś stopniu było związane z tematem ciała, danego nam przez Boga, aby kochać. Jednak tak ważny temat aż się prosił, aby z biblijnego punktu widzenia poruszyć chociażby problem powszechnej eksploatacji ludzkiego ciała dla celów komercyjnych.

Należy żałować, że na Kongresie nie została właściwie wykorzystana szansa poważnej debaty. Debaty ogromnie potrzebnej, która mogłaby wywrzeć twórczy wpływ na ocenę rzeczywistego stanu współczesnej rodziny i wzmocnić rolę rodziny w wychowaniu nowego pokolenia. Narzekano na brak rezonansu w mediach, co nazywano „zmową milczenia”, bo zdaniem organizatorów telewizja, radio i prasa codzienna poświęcały temu wydarzeniu zbyt mało uwagi. Trudno się wszakże tej powściągliwości dziwić. Wywołały ją, jak sądzę, monotematyczność i jeden punkt widzenia uczestników Kongresu. Kto nie chciał się narażać, ten wolał już raczej nic nie mówić, niż mówić krytycznie. A szkoda! Wszak biskup warmiński Ignacy Krasicki pisał, że prawdziwa cnota krytyk się nie boi.

To niewątpliwie ważne wydarzenie, jakim był warszawski Kongres, pokazało, jak bardzo niezadowalający – a przede wszystkim jak odległy od rzeczywistości – jest życzeniowy model rodziny. A przecież rzeczywistość wciąż tak bardzo skrzeczy... Zamiast więc ekscytować się rzekomo wzorowym stanem polskiej rodziny, trzeba właśnie w to skrzeczenie bardzo uważnie się wsłuchiwać, aby znaleźć sposób skutecznego rozwiązania przyczyn istniejącego kryzysu i łagodzić jego skutki.

Ks. Bogdan Tranda