Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

8 / 1994

Banalne stwierdzenie o istnieniu momentów przełomowych w życiu jest o tyle nieprawdziwe, że najczęściej „moment” taki trwa bardzo długo, a fakty tylko go okalają i porządkują zewnętrznie. Tak więc podjęcie decyzji o zmianie wyznania, a potem przystąpienie do konfirmacji, to tylko fakty, sam proces trwa, jak sądzę, nadal, a jego rozmiary i moja postawa są dla mnie źródłem nieustających odkryć, porażek i sukcesów.

Katolicyzm, w którym tkwiłam tyle mocno, co tradycyjnie, podawał dość szczelne odpowiedzi na wszystkie pytania osoby młodej i – stosownie do swoich dwudziestu dwu lat – zbuntowanej. Do dzisiaj jestem świadoma, że wielu moich rówieśników przeżywało równie „oryginalny” bunt. Był to normalny etap rozwoju, poszukiwań.

Wielu młodym ludziom przeszkadzają istotne elementy obrządku rzymskokatolickiego, upolitycznienie duchowieństwa, świadomość bycia bardziej jednostką dla potrzeb statystyki niż członkiem społeczności kościelnej. Ponieważ niewiele mogą zdziałać jako pojedynczy ludzie, wycofują się, zamykają w sobie, obojętnieją religijnie albo zaczynają wierzyć w boga wymyślonego na wzór i podobieństwo swoje.

Jeśli ktoś decyduje się szukać dalej, to wkracza w etap, gdzie oprócz własnych poszukiwań intelektualnych i religijnych dużą rolę odgrywają kontakty osobiste, znajomość z ludźmi innych wyznań, aktywność własna, nawet ta „topograficzna”.

Bo co począć z zamkniętym kościołem, na którego drzwiach nie ma nawet wypisanych godzin nabożeństw, a nie jest się jeszcze gotowym do zawierania nowych, oficjalnych znajomości w nowych społecznościach? W moim wypadku konkretną rolę odegrała znajomość wcześniejsza – koleżanka, która, jak się okazało, podobną drogę przeszła kilka lat wcześniej. Teraz to ona służyła informacjami, była obok mnie na pierwszych (dla mnie) nabożeństwach, wreszcie, kiedy czułam się przygotowana, umówiła mnie na rozmowy z odpowiednimi osobami.

Z perspektywy czasu widzę różnicę w podejściu do osób spoza zboru w Kościele rzymskokatolickim i reformowanym. Życzliwość reformowanych jest bardzo uprzejma, chciałoby się powiedzieć – dystyngowana i zdystansowana. Byłam tym nieco zaskoczona. Myślałam, że w małym liczebnie Kościele jego członkowie powinni być aktywniejsi w celu tworzenia korzystnego obrazu zboru i przyciągnięcia wahających się. Teraz ja sama staram się postępować tak, jak zachowywano się wobec mnie. Teraz widzę, że to, co odczuwałam jako obojętność, jest nie przekraczaniem osobistej przestrzeni każdego człowieka, respektowaniem granic, w których wahająca się osoba być może miota się i walczy sama ze sobą, ale ostatecznie podejmuje decyzję samodzielną, bez świadomości wywartej presji.

Sądzę, ze nie ma sensu dokładne opisywanie wszystkich szczegółów, jakie wiązały się z konfirmacją. Ważne jednak było to, iż przez prawie rok wraz z grupą innych osób zainteresowanych Kościołem ewangelicko-reformowanym uczestniczyłam w cyklu wykładów prowadzonych przez ks. Bogdana. Dzięki właściwemu ustawieniu ich charakteru – celem ich nie było ścisłe przygotowanie nas do konfirmacji, ale przekazanie wiedzy – znalazłam w tym czasie okazję do wyrobienia sobie poglądu na wiele spraw, o które wcześniej bezskutecznie, jak uważam, pytałam. Dzięki temu był to również czas na przemyślenie problemu – dlaczego właśnie Kościół ewangelicko-reformowany?

Bardzo trudno jest, zwłaszcza pisząc te słowa na prośbę kościelnego czasopisma poświęconego ewangelicyzmowi i ekumenii, mówić, co zadecydowało o zmianie wyznania, co w tym innym Kościele jest „lepszego”, co sprawia, że trzeba od nowa pokierować swoim życiem i świadomie zaznaczyć swoją odrębność od rodziny, od większości znajomych i przyjaciół.

Jestem jednak zdania – i nie jest to strach przed odpowiedzialnością – że mój wybór nie rości sobie praw do kategorycznej oceny. Dziękuję Bogu, że sposoby wyznawania wiary w Niego uczynił tak różnorodne.

Dziękuję za to, że poszukiwanie odpowiedzi na pytania nie wyklucza takich jak ja poza nawias wspólnoty chrześcijańskiej, ale pozwala im znaleźć swoją drogę.

Chyba każdy, przynajmniej raz w życiu, chce być odkrywcą, twórcą, tym jedynym, który myśli inaczej. Jednak bycie innym zaczyna ciążyć i wielką ulgę przyniosło mi, po okresie buntu i niewiary, odkrycie, że ktoś kiedyś myślał podobnie, wprowadził swoje myśli w czyn, a dzisiaj podobnych mu jest więcej.

Na koniec należałoby powiedzieć, co czuję dzisiaj...

Osobę wychowaną w innej tradycji, i ciągle uczącą się nowego, nadal często dziwi fakt, jak bardzo przeciętny człowiek – członek zboru – jest angażowany we współdecydowanie o sprawach zboru lub też całego Kościoła.

Źródłem nieustannych przemyśleń są dla mnie skutki odkrycia, iż w życiu religijnym tego samego przeciętnego, ale myślącego, ewangelika reformowanego nie obrządek kościelny odgrywa znaczącą rolę. Na jego miejsce wchodzi, wydawałoby się przynależna duchownym i naukowcom, teologia. Rozważanie zalet i wad takiej sytuacji jest zalążkiem długiej dysertacji i nie miejsce na nią tutaj. Mnie zalecenie poznawania Słowa Bożego, realizowane w ten sposób w Kościele ewangelicko-reformowanym, dyscyplinuje bardziej niż uczestniczenie w obrządku, rytuale. Tu mogę zadawać pytania, chociaż odpowiedzi czasami mnie zaskakują i weryfikują wiele moich poglądów.

Klaudia Zagórowicz