Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

10 / 1994

Z PRASY

Fundamentalizm. Jedno z najbardziej obecnie niefrasobliwie (nad)używanych, nieprecyzyjnych i ambiwalentnych znaczeniowo słów. Określenie kogoś mianem fundamentalisty waha się od obelgi i oznaki pogardy z jednej strony po dumę z bezkompromisowej postawy i wierności swoim przekonaniom – z drugiej. Jest fundamentalizm polityczny i fundamentalizm religijny: chrześcijański, islamski, żydowski; czasem oba występują jednocześnie (widmo nowych totalitaryzmów). Niebezpieczeństwo wynika stąd, że fundamentaliści tworzą wspólnoty zamknięte i wzajemnie się wykluczające – wrogie, sięgające nawet po terroryzm.

Co prawda, część chrześcijan uważających się za fundamentalistów nie sięga po władzę ani po środki przymusu wobec innych (raczej tylko wtedy, gdy się czuje słaba), ale kultywuje własny ekskluzywizm, potępiając w czambuł resztę świata. Mimo zapewnień o miłości bliźniego i trosce o jego dobro, słuchając ich i czytając ich teksty odnosi się jednak wrażenie, jakby polane były jakąś potwornie żrącą substancją.

Problem w tym, że chociaż istotnie musimy – i robimy to, czy nam się podoba, czy nie – dokonywać wyboru między dobrem i złem, to jednak rzadko mamy do czynienia z koniecznością podjęcia decyzji w obliczu skondensowanego zła i stuprocentowego koncentratu dobra. A w takiej skrajnie uproszczonej, i zafałszowanej, rzeczywistości umieszczają człowieka fundamentaliści.

W marcu br. – piszą redaktorzy „Ateneum Kapłańskiego”, które w numerze 511 (maj-czerwiec 1994) podjęło próbę przedstawienia pojęcia i zjawiska fundamentalizmu – odbyło się w Strasburgu zorganizowane przez Radę Europy sympozjum Europa w obliczu nietolerancji. Otworzył je wykładem kardynał Franz König. Podkreśliwszy, że należy się wystrzegać upatrywania niebezpieczeństwa fundamentalizmu w każdej religijnie radykalnej wspólnocie czy też w każdej pełnej przekonania postawie wiary poszczególnych ludzi (cytuję za wstępem redakcyjnym), kard. König wskazał sygnał postawy rzeczywiście fundamentalistycznej. Byłaby nim agresja, zwłaszcza w zachowaniach wobec ludzi inaczej myślących i wierzących. I w takim sensie fundamentalizm byłby zagrożeniem tolerancji, wolności, pluralizmu także religijnego, wolności sumienia.

Prezentacji poszczególnych zagadnień z kręgu fundamentalizmu poświęcono cykl artykułów różnych duchownych autorów. Wynika z nich spectrum tak szerokie, że znalazło się w nim miejsce także dla krytyki Współczesnego neoliberalizmu (ks. S. Kowalczyk). Protestancką genezę chrześcijańskiego fundamentalizmu przedstawia ks. bp Józef Życiński, o wieloznaczności samego terminu i istocie zjawiska natomiast – często w sposób kontrowersyjny – ks. Czesław Bartnik (który z pasją rozprawia się głównie z tym, co nazywa antyfundamentalizmem, tzn. z nurtem współczesnej teologii rzymskokatolickiej, a przede wszystkim krytyki różnych przejawów życia tego Kościoła, balansującym na granicy ortodoksji lub poza nią wykraczającym – Kung, Boff, Drewermann i in.).

Z kolei ks. prof. Alfons Skowronek porusza Problem fundamentalizmu w katolickiej teologii systematycznej dzisiaj. Zastrzegając, że należałoby właściwie mówić o integryzmie, tradycjonalizmie czy ezoteryzmie (fundamentalizm sprawą protestanckiego ruchu ewangelikalnego), omawia pokrótce główne cechy postawy fundamentalistycznej: nieugiętość, izolację wynikającą z poczucia wybraństwa, autorytaryzm (pozycja silnego wodza), redukcjonizm i dualizm, niezdolność do dialogu. W przeciwieństwie zaś do autorów, którzy nie obserwują w katolicyzmie zjawisk funda-mentalistycznych, przedstawia niektóre szczegółowe aspekty fundamentalizmu »katolickiego« (w biblistyce, liturgii oraz nurt abp. Lefebvre’a, przeciwny zmianom wprowadzonym przez II Sobór Watykański), pytając w konkluzji: Czy w owym nazbyt daleko idącym wyjściu naprzeciw grupom tradycjonalistycznie-fundamentalistycznym Kościół w swej praktyce i w swoim nauczaniu sam w swych własnych murach nie zgotował fundamentalizmowi prawa azylu?

Pozostaje jeszcze kwestia sposobu przeciwstawienia się fundamentalizmowi. I tu nasuwa się jedno spostrzeżenie. Nie jest właściwą metodą debata czy polemika, bo wbrew pozorom fundamentalizm żadną miarą nie jest sporem o prawdę. Zresztą dyskusja z człowiekiem nie posiadającym wątpliwości i absolutnie przekonanym o słuszności swoich przekonań to strata czasu.

Fundamentalistę cechuje, w największym skrócie, pewność bycia depozytariuszem pełni jedynej prawdy, związane z tym poczucie osaczenia przez zło oraz agresja jako reakcja. Nerw zagadnienia sprowadza się do jego niezdolności do przeżywania wolności. Fundamentalista potrzebuje osłony autorytetu. Żyje nie tyle własną tożsamością, ile tożsamością zapożyczoną. [...] W epicentrum uwagi figuruje Bóg wyposażony przede wszystkim we władzę. Bóg karzący i rodzący strach. Lekarstwem na to jest tylko miłość, a nie polemika czy indoktrynacja.

Właściwie każdy tekst na temat korzeni fundamentalizmu (nie tylko w „Ateneum") porusza kwestię strachu – lęku istnienia, strachu przed wolnością i koniecznością dokonywania wyboru. Problem braku wiary w siebie i zaufania wobec innych. Braki intelektualne fundamentalistycznej wizji świata są tego wynikiem, a nie źródłem. Bo wulgarność i zło obecne w świecie czy instrumentalne traktowanie Boga i religii nie jest wystarczającym powodem, by wylewać dziecko z kąpielą i wykorzeniając zło wyrzec się trudnego daru ludzkiej wolności.

Oprac, mok