Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

11 / 1994

Rzucony przez „Jednotę” pomysł stworzenia wspólnej konfesji ewangelików polskich należy do kategorii idei, które, bez względu na to, czy kiedykolwiek zostaną zrealizowane, warto przemyśleć i przedyskutować. Wiąże się z nim bowiem cały szereg problemów, pytań i wątpliwości, które od dawna oczekują na podjęcie w poważnej dyskusji. Kilka z nich postaram się naświetlić w swojej wypowiedzi.

Wierzymy i wyznajemy...”

Czym jest konfesja? W sensie semantycznym termin ten oznacza „wyznanie”, w domyśle – „wyznanie wiary”, publiczne lub prywatne, które człowiek albo grupa ludzi formułuje, chcąc dać świadectwo określonym poglądom, na tyle istotnym, że wydają się godne upowszechnienia.

Konfesje spełniają kilka zadań. Są formą deklaracji poglądów kierowaną na zewnątrz – ku ludziom wierzącym inaczej lub poszukującym własnej drogi. Pełnią jednak również ważną funkcję wewnętrzną, bowiem, wraz z księgami kultowymi, spajają grupy religijne dając obowiązujący wykład doktryny wiary i form kultu. Jest już w tym wypadku rzeczą o znaczeniu drugorzędnym, czy bywają potem otaczane pietyzmem tak wielkim, że wynosi się je nieomalże do rangi ksiąg objawionych, czy też zachowuje się wobec nich dystans, mając świadomość ich ludzkiego pochodzenia, przemijalności itp.

W chrześcijaństwie bardzo wcześnie zaczęto odczuwać potrzebę wyrażania głęboko przeżywanej przez wierzących w Dobrą Nowinę treści za pomocą krótkich, syntetycznych formuł. Dziś z pewną trudnością przychodzi nam rozpoznanie w lapidarnym stwierdzeniu: „Jezus jest Panem” (I Kor. 12:3) poprzednika naszych rozbudowanych wyznań wiary i ksiąg konfesyjnych. Dzieje się tak być może dlatego, że nie przemawia już do nas z dawną mocą głęboka teologiczna treść tego sformułowania. Jednak to właśnie ono rozpoczęło historię chrześcijańskich konfesji. Jest rzeczą charakterystyczną, że szczególnie obfitującymi w pisma wyznaniowe były momenty zwrotne w życiu Kościoła, epoki przesileń, przeróżne „zakręty dziejowe” – od sporów chrystologicznych i trynitarnych w pierwszych wiekach począwszy, poprzez Reformację, aż po współczesne próby odnalezienia przez chrześcijaństwo własnego oblicza w zmieniającym się świecie.

Formuły wyznaniowe powstawały więc w momentach szczególnych, częstokroć trudnych dla Kościoła, i stanowiły próbę mniej lub bardziej twórczego „przepracowania” problemów, z którymi borykała się wspólnota. Konfesje podejmowały więc dialog, a częściej polemikę, z panującymi w danej epoce prądami intelektualnymi i duchowymi, uznawanymi za obce chrześcijaństwu, a nawet za niebezpieczne. Zarazem jednak – szeroko korzystały z duchowego dorobku swej epoki, oddychały jej intelektualną atmosferą. Im mocniej zaś osadzone były w „tu i teraz” czasów, w których powstały, im liczniejsze nici wzajemnych powiązań łączyły je z otoczeniem, tym łatwiej ulegały procesowi starzenia się i dezaktualizacji, powoli (chyba jednak znacznie wolniej aniżeli nam się wydaje) stając się jedynie świadectwami własnych epok. Stąd wynika potrzeba aktualizowania katalogu ksiąg konfesyjnych, wzbogacania ich o nowe pozycje zawierające nowe treści.

Nie ma jednak powodu, aby wstydzić się faktu, że nasze księgi wyznaniowe nie mają przywileju „wiecznej świeżości”. Jeżeli w ogóle mają spełniać swoją rolę, nie mogą być zawieszone w próżni, jedynym zaś sposobem przedłużenia ich aktualności jest coraz mocniejsze osadzanie ich na gruncie objawienia Bożego, spisanego na kartach Biblii. Zawsze jednak powinny pozostać świadectwem wyznawanej przez nas wiary, złożonym nie tylko wobec Boga, ale również przed zmieniającym swe oblicze światem.

Dobra okazja – sposobna pora?

Tekst konfesji nie jest drukiem okolicznościowym ani jubileuszową laurką, nawet jeżeli okazji do jej powstania dostarczają rocznicowe obchody. Specyficzny charakter konfesji sprawia, że, myśląc o potrzebie jej powstania, zadałbym pytanie o to, czy potrzebuje jej Kościół, jego poszczególne zbory, i każdy z nas z osobna? Czy potrzeba wyartykułowania nowego wyznania wiary wynika z duchowego stanu Kościołów ewangelickich w Polsce? Jeżeli tak nie jest, wspólna konfesja – jeżeli w ogóle powstanie – będzie jedną z wielu deklaracji teologicznych. I choćby „stawano na głowie”, aby ją uprzystępnić jak najszerszemu ogółowi członków naszych społeczności, nie spełni swojej roli. Nie wszystkie bowiem słowa, nawet jeżeli nie należą do hermetycznego słownika teologii powstałego w profesorskich gabinetach, dają się głosić w Kościele. Po to, by uzyskać choćby wstępne dane do odpowiedzi na pytanie, czy odczuwa się (choćby tylko wśród ewangelików reformowanych) potrzebę nowej konfesji, może warto zapytać o to, jak szerokie kręgi zatoczyła inna, promowana przez „Jednotę”, dyskusja – na temat „Naszych cech szczególnych”.

Problem ten dodatkowo pogłębi się, jeżeli uświadomimy sobie, że konfesję firmować mają trzy różne, chociaż bratnie, Kościoły, które różni między innymi stosunek do własnego doktrynalnego dziedzictwa. Jeżeli w sposób jasny i wyraźny nie ustali się pozycji i roli nowej konfesji, zwłaszcza zaś tego, jak się ma ona do już istniejących ksiąg symbolicznych, całe przedsięwzięcie może stać się przyczyną dalszych podziałów, nie tylko zresztą międzywyznaniowych.

Trudno zaprzeczyć, że rzeczywistość stawia przed nami cały szereg nowych i trudnych pytań, na które nie zawsze potrafimy odpowiedzieć. Już z bardzo pobieżnego oglądu naszej sytuacji wynika wniosek jasno wskazujący na to, że znajdujemy się na „dziejowym zakręcie”, a więc w czasie skądinąd bardzo sposobnym do tworzenia nowego wyznania wiary. Czy jednak to właśnie konfesja ma być wymarzonym lekarstwem na nasze problemy z tożsamością? Szczerze przyznam, że wątpię. Szukajmy nowych rozwiązań, szukajmy ich wspólnie, ale może w tych poszukiwaniach nie umiejętność płodzenia nowych tekstów wyznaniowych jest rzeczą najważniejszą? Może raczej, miast pokazywać, że potrafimy pisać, warto pogłębić w naszych społecznościach sztukę czytania i wsłuchiwania się w to, co ma nam do powiedzenia Pan w swoim Słowie i przez doświadczenie wiary dawnych pokoleń? Niekiedy bywa to zadaniem trudniejszym i bardziej ambitnym niż tworzenie nowych symboli.

Kolejnym pytaniem, którego trudno nie postawić, jest to, czy rzeczywiście wspólna konfesja przybliży do siebie wyznania ewangelickie w Polsce, czy, bardziej niż cokolwiek innego, pomoże w odczuwaniu duchowego pokrewieństwa pomiędzy nami, w likwidacji przeróżnych barier i przeszkód na wspólnej drodze? Zaryzykowałbym twierdzenie, że dotychczas bynajmniej nie jej brak był najpoważniejszą bolączką naszych wzajemnych stosunków.

Piszę te słowa przebywając na miesięcznym zastępstwie w zborze w Żychlinie. Stosunki między tą parafią a sąsiednią luterańską od lat mogą być traktowane jako przykład bardzo owocnej współpracy międzywyznaniowej i przyznam, że trudno mi uniknąć pytania, czy wspólne wyznanie wiary mogłoby coś tutaj zmienić.

Nie da się również przemilczeć problemu, czy apelując o tworzenie nowej konfesji nie jesteśmy na najlepszej drodze do przeliczenia się z własnymi siłami w sensie intelektualnym. W rzeczywistości jest to pytanie o kondycję rodzimej teologii ewangelickiej i pozwolę sobie pozostawić je otwarte.

Wodzu, prowadź nas na... Rzym!

Konfesje tworzono zazwyczaj, niestety, przeciwko komuś lub czemuś. Stąd występuje w nich mnogość oskarżeń i pomówień, za które dziś często przychodzi nam się wstydzić. Mógłby ktoś powiedzieć, że w epoce rozwiniętego dialogu ekumenicznego, nawet jeżeli przeżywa on obecnie nie najlepszy okres, nie będzie rzeczą trudną uniknąć tego niebezpieczeństwa. Otóż muszę przyznać, że nie podzielam tego poglądu. Zbyt wiele jednoznacznie antykatolickich głosów daje się słyszeć w naszych środowiskach, by można było uwierzyć w to, że nowa konfesja nie stanie się orężem w walce wyznaniowej.

Ostatnio zwłaszcza bracia luteranie nie przepuszczają żadnej okazji, aby „podszczypywać” katolickiego brata, a i wśród ewangelików reformowanych, zwłaszcza tych nieco świeższej daty, nie brak postaw zamkniętych, antyekumenicznych. Przyznam, że żal by mi było tej nie narodzonej jeszcze konfesji, gdyby wraz z jej powstaniem wytyczyć miano linię antykatolickiego frontu, miast – pola dialogu. Nie uważam zaś, aby stan naszej ekumenicznej świadomości dostarczał gwarancji, że ogłoszenie nowej konfesji wpłynie dodatnio na stan dialogu z Kościołem rzymskokatolickim. By wykazać, że nie są to obawy bezpodstawne, odwołam się do tekstu „Naszych cech szczególnych”, który przed rokiem zamieściła „Jednota”. Sposób ukazania w nich, pośrednio, Kościoła rzymskokatolickiego przywodzi na pamięć polemiki okresu Reformacji i sprawia wrażenie, jak gdyby autorzy nie znali pojęcia „II Sobór Watykański”, a w Kościele rzymskokatolickim w Polsce dostrzegali tylko jego ludowe i konserwatywne oblicze.

Propozycja dobra – ale przedwczesna?

Wydaje mi się, że najcenniejsze w propozycji stworzenia wspólnej konfesji ewangelików polskich jest to, że w ogóle ją postawiono, a dyskusja nad tym pomysłem może przynieść bodaj więcej owoców niż jego realizacja. Źle by się więc stało, gdyby głos „Jednoty” w tej sprawie pozostał nie zauważony.

Zanim jednak przystąpimy do realizacji tej idei, czeka nas wiele pracy w naszych społecznościach. Musimy najpierw udzielić sobie odpowiedzi na pytanie o to, co każdy z nas może wnieść do wspólnego dziedzictwa, nie tylko zresztą doktrynalnego, polskiego ewangelicyzmu. Spróbujmy też przyjrzeć się raz jeszcze (obchody rocznicowe stanowią znakomitą do tego okazję) wspólnie przebytej drodze i wyciągnąć z niej wnioski na przyszłość. Nie unikniemy w tej refleksji momentów trudnych, punktów spornych. Warto jednak zadbać o to, aby i one zaowocowały czymś cennym nie tylko dla naszej ewangelickiej rodziny. Konfesja, bez względu na to, jak drogi byłby nam pomysł jej powstania, nie jest przecież celem samym w sobie.

Jarosław Kubacki
[Student V roku Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej, ewangelik reformowany]