Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

4 / 1995

Z dotychczasowych wypowiedzi opublikowanych w „Jednocie” na temat wspólnej konfesji ewangelików wynika, że cześć osób zareagowała wręcz entuzjastycznie na inicjatywę redakcji i zdecydowanie ją poparła, część zaś jest jej zdecydowanie przeciwna. Przeciwnicy uważają, że taka konfesja nie jest potrzebna, że nikogo nie zainteresuje, że ludzie dziś żyją innymi sprawami.

Moim zdaniem inicjatywa „Jednoty” jest godna uwagi i głębokiego rozważenia wszelkich „za i przeciw”. W pierwszym odruchu i ja sam sobie zadałem pytanie, czy stać nas na takie przedsięwzięcie? Czy dysponujemy wystarczającymi siłami do przygotowania takiego dzieła? I dopiero potem przyszła refleksja: może jednak warto podjąć ten trud? W związku z tym nasunęły mi się następujące uwagi.

Czym konfesja być nie może?

Po pierwsze – dokumentem skierowanym przeciwko komukolwiek. W przeszłości konfesje często miały charakter polemiczny, a w niektórych swych partiach nawet potępiający inaczej nauczających. Takie były potrzeby chwili. Dziś jest inaczej! Nie mogłaby więc konfesja nasza zasadzać się na idei wspólnej negacji i na wspólnym budowaniu muru, choćbyśmy nawet to działanie ubrali w piękne słowa. A takie właśnie wywołałaby skutki, gdyby za cel stawiała sobie zwrócenie się przeciw innym.

Po drugie – nie mogłaby być dokumentem prowadzącym do wyizolowania ewangelików spośród innych wyznań. Prof. Ewa Chojecka w swojej wypowiedzi (zob. „Jednota” 2/95) pisze o „katakumbowej jedności przetrwania, barykadującej się przed innymi, naznaczonej izolacjonizmem”. (Autorka rozważa sprawę jedności zapewne z tego względu, że konfesja miałaby stać się manifestacją jedności ewangelików.) Jestem podobnego zdania: taktyka „oblężonej twierdzy”, z jej hasłem: „bronić się, bronić i jeszcze raz bronić!”, to nie jest program Kościołów ewangelickich na dziś i na przyszłość. Istnieje w nas wystarczająco dużo kompleksów i poczucia zagrożenia, żebyśmy jeszcze utwierdzali je w nowej i nowoczesnej konfesji, bo taka powinna ona być.

Gdyby konfesja miała nosić taki właśnie charakter, odpowiedziałbym zdecydowanie: nie! Nie podejmować się tej pracy! Szkoda na nią czasu.

Czym konfesja miałaby być?

Przede wszystkim powinna służyć chrześcijanom, którzy chcą znaleźć lub potwierdzić i pogłębić uzasadnienie swej przynależności wyznaniowej, a także osobom, które szukają sposobu wyznawania wiary zapewniającego wewnętrzny rozwój. Niepotrzebne są więc zastrzeżenia Pawła Wolskiego (zob. „Jednota” 3/95), bo konfesja to nie będzie książka, którą czyta się jedynie w chwilach wolnych lub „do poduszki”. To raczej rodzaj podręcznika, po który sięga się dla zdobycia istotnej informacji i poszerzenia wiedzy.

Konfesja „musiałaby mieć charakter zdecydowanie pozytywnej prezentacji depozytu wiary” (ks. Bogdan Tranda, zob. „Jednota” 3/95). Moim zdaniem, nie tylko depozytu! Pozytywną prezentację można osiągnąć zarówno dzięki spojrzeniu w przeszłość na to, co jest od wieków ustalone i uznane, jak też dzięki krytycznemu spojrzeniu na teraźniejszość, pozwalającemu na „umocnienie wśród ewangelików poczucia już istniejącej wspólnoty oraz umocnienie ich świadectwa wobec społeczeństwa” (Henryk Dominik, zob. „Jednota” 1/95). Konfesja miałaby zatem spełniać funkcję nie tylko wspólnego wyznania wiary – w sensie prezentacji wspólnego rozumienia prawd wiary – lecz także pełnić rolę przewodnika pomocnego ludziom w rozwiązywaniu ich osobistych problemów i uświadamiającego konsekwencje wynikające z wyznawanych prawd wiary w postaci określonego stosunku do różnych problemów współczesnego świata.

Konfesja powinna, moim zdaniem, wybiegać ku przyszłości i mieć na względzie zadania jednego Kościoła ewangelickiego oraz pomagać w tworzeniu jego wizji. Powinna też ukazywać, co w ewangelickiej doktrynie odnajdujemy wspólnego oraz które spośród zasad doktrynalnych wspierają wizję jednego Kościoła i pomagają w sformułowaniu jego zadań na bliższą i dalszą przyszłość.

W tym sensie konfesja powinna być źródłem wyzwolenia i uruchomienia nowej energii, nowych inicjatyw polskich ewangelików, a co za tym idzie – siłą napędową, zdolną wywrzeć wpływ na kształt współczesnego ewangelicyzmu. W tym rozumieniu mogłaby się ona stać także swego rodzaju programem przyszłych wspólnych działań Kościołów ewangelickich.

Przez swoją nie deklaratywną, lecz programową formułę konfesja powinna ukazywać piękno i wartość wiary oraz stanowić pomoc w kształtowaniu duchowej formacji ewangelików.

Dla tak pojmowanej konfesji mam zrozumienie i pracę nad nią gotów jestem zaakceptować.

Realia

Konfesja nie może ukazać się szybko! Marzeniem ściętej głowy jest myśl, aby przygotować ją w związku z 425. rocznicą Ugody sandomierskiej – ta rocznica może jedynie stać się bodźcem do podjęcia pracy.

Podczas prac nad konfesją zapewne wynikną problemy, które nawet w ramach jednego wyznania są różnie postrzegane, oceniane i traktowane. Przykładowo mógłbym wymienić: podejście do ewangelizacji (niemoc w przezwyciężaniu przeciwności, nieumiejętność lub nawet niechęć do konstruktywnej debaty i rozwiązywania kontrowersji), stosunek do trudnych kwestii moralnych (np. do odmienności seksualnych, granicy eksperymentów genetycznych ftp.). Te i podobne zagadnienia powinny się pojawić, a jeśli tak, to czy nie staną się one czynnikiem tworzącym nowe podziały i wywołującym nowe spory?

Czy mamy dość ludzi, którzy byliby zdolni do podjęcia się takiej pracy? Moim zdaniem – tak, ale czy osoby te miałyby możliwość oderwania się od wielu innych zadań, jakimi są obarczone? Wykładowcy ChAT w większości pracują nie tylko w Akademii, lecz także jako duchowni parafialni. Podjęcie się przez nich opracowania konfesji wydaje się więc problematyczne. Inni pastorzy, zdolni do sprostania temu zadaniu, też są na ogół tak ponad miarę obciążeni różnymi zadaniami, że już teraz nie są w stanie wywiązywać się należycie np. z obowiązków duszpasterskich (por. wypowiedź Pawła Wolskiego).

Prof. Ewa Chojecka pisze także: „Sytuacja dzisiejsza jest z tamtą [z XVI w.] nieporównywalna. (...) znikoma mniejszość, (...) niedobre zbiorowe samopoczucie, (...) świadomość zepchnięcia na margines, (...) objawy wyjałowienia i to jest najbardziej niepokojące”. To wszystko prawda, ale prawdą jest także, że mamy wiele nie wykorzystanego potencjału intelektualnego i duchowego ewangelików, którzy bądź z własnego wyboru stoją na uboczu, bądź zostali na margines Kościoła zepchnięci. Warto by zastanowić się, jak ten potencjał odzyskać i wykorzystać.

I jeszcze jeden cytat z wypowiedzi prof. Chojeckiej: „Dodam do tego zjawisko, jakiego nie znał wiek XIX i nie doświadczył wiek XVI: pogłębiający się rozziew między mentalnością środowisk ewangelickich a resztą społeczeństwa”. Zastanawiam się, czy nie ma w tym stwierdzeniu pewnej przesady. Gdyby jednak tak właśnie wyglądała prawda, to może należałoby ją uznać za czynnik sprzyjający i zachęcający do pracy nad konfesją!

My czy świat?

Pozostaje pytanie, czy podjęcie wyzwania i przystąpienie do pracy nad przygotowaniem w Polsce takiej konfesji nie okazałoby się działaniem zastępczym, o znamionach pozornej aktywności. Czy zatem nie lepiej zająć się realizowaniem konkretnej współpracy w różnych dziedzinach, jak proponuje to ks. Bogdan Tranda?

A może powinniśmy zainteresować tą sprawą światowe organizacje międzywyznaniowe – Federację Luterańską, Alians Kościołów Reformowanych i Konferencję Kościołów Metodystycznych? Można by wtedy uzyskać bardziej uniwersalny wymiar tej pracy. Ponadto w gremiach tych są ludzie, którzy mogliby się temu zadaniu poświęcić bez reszty. Gdyby tak się stało, to partnerstwo w tym działaniu powinno także objąć Kościoły unijne.

Czynniki sprzyjające

W Europie i poza jej granicami wykonano już wiele prac, które niejako stanowią grunt pod opracowanie wspólnej ewangelickiej konfesji (pisali o tym m.in. ks. Tadeusz Wojak w „Jednocie” nr 11/94 oraz ks. Marcin Undas w „Jednocie” 2/95). W pierwszym rzędzie – w ramach wspólnoty Kościołów ewangelickich, które sygnowały Konkordię leuenberska. Dotyczy ona wprawdzie Kościołów luterańskich, reformowanych i unijnych, niemniej jednak od pewnego czasu trwają uzgodnienia z przedstawicielami metodyzmu i daleko, moim zdaniem, jest posunięta sprawa podpisania Konkordii przez Kościoły tej tradycji.

Innym ważnym dokumentem – w skali światowej – którego nie należy pominąć, jest tzw. dokument z Limy, czyli BEM (Baptism, Eucharist, Ministry), na temat Chrztu, Komunii św. i posługi duchownych. Mamy do dyspozycji także dokument z Akry w sprawie Chrztu. Niewątpliwie jego znaczenie dla pracy nad konfesją może być istotne. Mamy wreszcie polskie doświadczenia, zrodzone w Podkomisji ds. Dialogu PRE i Episkopatu oraz w dialogach na temat wzajemnego uznania sakramentu Chrztu świętego.

Gdyby polskie Kościoły ewangelickie zaakceptowały ideę wspólnej konfesji, należałoby podjąć następujące kroki:

  1. opracować samą koncepcję (czym konfesja miałaby być, czemu i komu służyć);
  2. sporządzić katalog zagadnień i tematów do opracowania;
  3. przygotowywać (równocześnie) żyzną glebę pod tę nową uprawę (Witold Bender, zob. „Jednota” 12/94).

Ks. Zdzisław Tranda
[Biskup Kościoła Ewangelicko-Reformowanego]