Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

9 / 1995

PETER STRATENWERTH ROLNIK Z GRZYBOWA

Gdy podczas koncertu Chóru Kameralnego warszawskiej parafii ewangelicko-reformowanej zaobserwujemy wśród chórzystów młodego, jasnowłosego człowieka o opalonej twarzy, przekonamy się, że śpiew jest dla niego w tym momencie rzeczą najważniejszą, przeżyciem artystycznym i religijnym. Kto go nie zna, nie wie, że na ten koncert, jak i na każdą próbę chóru, jechał prawie sto kilometrów i tyle samo będzie wracał do domu. Nikt też nie zauważy, że jego ręce, trzymające nuty, to popękane dłonie ciężko pracującego człowieka.

Ten chórzysta to Peter Stratenwerth, 34-letni Szwajcar, ewangelik reformowany z wyznania, rolnik z zamiłowania, gospodarz na polskiej wsi – z wyboru.

NA ZIELONEJ GÓRZE

Peter urodził się w 1961 r. w Erlangen, w Niemczech, ale kiedy miał parę miesięcy, rodzice przenieśli się do Bazylei. To stare, piękne szwajcarskie miasto wznosi się amfiteatralnie na wysokim brzegu Renu i w tle ma jeszcze wyższą, porośniętą lasem górę. Na tej górze stał dom z ogrodem, w którym wychowywał się mały Peter. Starsze rodzeństwo miało swoje sprawy, więc towarzyszami jego zabaw w o-grodzie stały się rośliny i zwierzęta, szczególnie ukochane króliki. Spokojny, refleksyjny chłopiec lubił obserwować przyrodę, a do jego ulubionych lektur należały książki noblisty Konrada Lorenza o gęsiach gęgawach i srebrzystookich kawkach...

Szkoły Peter nie polubił, tak jak nigdy nie lubił uczyć się tego, co dorośli uznawali za pożyteczne dla niego. Do szkoły podstawowej chodził bez entuzjazmu. Tyle, że była blisko, na jego zielonej górze.

Ale góra szybko się zmieniała. Na niekorzyść. Koniunktura gospodarcza lat 60. i 70. sprawiła, że na okoliczne tereny wdarło się rosnące szybko miasto. Krajobraz uprawnych pól pocięto działkami budowlanymi, wycinano las, poprowadzono betonowe ulice i puszczono autostradę. Tutejsi starzy ludzie, którzy pamiętali dobre, sielskie czasy, ze smutkiem przyjmowali tę gwałtowną zmianę. Ich smutek podzielał też Peter.

W domu dużo się rozmawiało o tych sprawach. Atmosfera była intelektualna -ojciec prawnik, matka psycholog, starsze rodzeństwo zaangażowane w ruch ekologiczny. Ten ruch zainteresował także Petera. To był jedyny chyba pozytyw jego przejścia do gimnazjum w centrum miasta, gdzie spotkał młodzież bardzo ideową i aktywną. Sama szkoła nie przypadła mu do gustu i nauka mu nie szła, więc rodzice przenieśli go do szkoły prywatnej.

Niechęć do nauki była spowodowana także faktem, że kiedy Peter miał 13 lat, jego rodzice się rozwiedli. Brat i siostra już wtedy studiowali i przebywali poza domem, więc samotnie przeżywał tę katastrofę. Po uzyskaniu w gimnazjum stopnia niższego (czegoś w rodzaju przedwojennej polskiej „małej matury”) poszedł do dwuletniej szkoły wyrównawczej. Ukończył ją z trudem. O maturze nie chciał słyszeć. Wybrał roczny kurs plastyczny, od dzieciństwa bowiem miał zamiłowania i zdolności artystyczne.

KONTESTACJA

Peter mieszkał teraz z matką. W tym czasie trwał zaostrzony etap siedmioletniej walki mieszkańców Bazylei przeciw budowie elektrowni atomowej w pobliżu miasta. Powstał ruch bardzo dobrze oddolnie zorganizowany. Kiedy nadszedł ostateczny termin rozpoczęcia budowy, 30 tysięcy ludzi z namiotami, śpiworami i kocherami zablokowało teren przeznaczony pod fundamenty elektrowni. To było imponujące. I ci ludzie wygrali!

Peter poznał w tym ruchu wiele interesujących osób, zorientował się jednak po jakimś czasie, że „zielonym” brak programu pozytywnego: tylko przeciw czemuś protestowali i z czymś walczyli, podczas gdy on nie chciał być tylko „przeciw”. Chciał być „za” – za przyrodą, za Bożym stworzeniem.

Miał szesnaście lat, skończył kurs plastyczny, ale praca grafika czy kreślarza zupełnie go nie pociągała. Jedna z kobiet, z którą zaprzyjaźnił się u „zielonych”, dostrzegła, że chłopak znajduje się na rozdrożu i jest nieszczęśliwy.

– Wydaje mi się – powiedziała – że dobrze byś się poczuł na wsi. W ekologicznym gospodarstwie, gdzie się nie walczy, tylko hoduje warzywa, owoce, krowy, gdzie nikt się nie spieszy, ale robotę trzeba wykonać, bo jest czas siewu i czas zbierania.

I pokazała mu w piśmie ekologicznym ogłoszenie rolnika, który chciał przyjąć praktykanta. Peter o rolnictwie miał mgliste pojęcie, a o zwierzętach wiedział tyle, co z książek i ze swoich doświadczeń w hodowli królików. Zapisał się więc do dwuletniej szkoły rolniczej i jednocześnie odpowiedział na ofertę rolnika,

W NOWEJ ROLI

System szkolnictwa zawodowego w Szwajcarii jest odmienny niż w Polsce. Główny nacisk kładzie się na praktykę.

Uczniowie od początku nauki pracują w zakładzie czy przedsiębiorstwie o wybranej przez siebie specjalności. Ich szefowie, a zarazem nauczyciele, posiadają odpowiednie kwalifikacje i uprawnienia. Nie wolno im przeciążać praktykanta pracą, muszą natomiast wyznaczać mu program codziennych zajęć i kontrolować ich przebieg. Peter na przykład prowadził dziennik swoich prac, a gospodarz co miesiąc sprawdzał ich wykonanie.

Peter znalazł się w dość trudnej sytuacji. Kiedy przyjechał na wieś, nie tylko nie wiedział, jak pracuje ciągnik i czym naprawdę jest krowa, ale w dodatku trafił do gospodarstwa „biodynamicznego”, czy li pozostającego w opozycji do innych, zwyczajnych gospodarstw.

Gospodarstwo biodynamiczne... Przez biodynamikę rozumie się siły wzrostu zawarte w ziemi, siły życiowe, dynamikę przenikającą cały kosmos, siły istniejące niezależnie od człowieka, które człowiek może i powinien poznać, by móc je wykorzystać zgodnie z dobrem całego stworzenia i własnym. Terminu tego użył po raz pierwszy Rudolf Steiner na seminarium o rolnictwie biodynamicznym Kobierzycach k. Wrocławia w 1924 r. W1980 r. nie tylko rolnicy „konwencjonalni”, ale i czynniki urzędowe w Szwajcarii odnosiły się z niechęcią do gospodarstw biodynamicznych. Uważano je za rolnictwo nienowoczesne, za które biorą się ludzie znający wieś tylko z książek. Gdyby wszyscy chcieli zrezygnować z nawozów sztucznych, środków ochrony roślin i nowoczesnych metod w agrotechnice, kraj nie mógłby się wyżywić. (Argumenty te słychać dzisiaj w Polsce.) Ze względu na – swoje miejskie pochodzenie oraz entuzjazm dla ekologii, w szkole rolniczej Peter spotkał się z agresją. Ukończył ją jednak i miał okazję swoje kwalifikacje podnosić.

W1982 r. szwajcarscy rolnicy „biodynamiczni”, skupieni wokół wspomnianego wyżej czasopisma, zorganizowali program szkolenia aplikantów. Inicjatywa narodziła się w związku z bardzo żywym ruchem młodych ludzi, którzy porzucali miasta i kupowali gospodarstwa, by prowadzić je ekologicznie, ale nie wszyscy sobie z tym radzili. Czteroletnia szkoła rolnictwa biodynamicznego nie miała swojej siedziby-zaistniała dzięki idei, stworzyła własny program, a funkcjonowała za pośrednictwem lektur oraz comiesięcznych dwudniowych seminariów odbywających się w kolejno zgłaszanych gospodarstwach. Szwajcaria ma rolnictwo głęboko zróżnicowane glebowo, klimatycznie i powierzchniowo, co powoduje także zróżnicowanie upraw, hodowli i przetwórstwa. Młodzi rolnicy korzystali z tak pomyślanej nauki bardzo dużo. Na III i IV roku seminaria trwały już przez tydzień. Temat „żywienie” kursanci przerabiali gotując, piekąc chleb, robiąc przetwory.

W tym czasie Peter pierwszy rok pracował w gospodarstwie, gdzie było 40 krów i ponad tysiąc drzew owocowych. Na II i III roku pracował w Alpach, na wysokości ponad dwóch tysięcy metrów. Tam nauczył się serowarstwa. Później, przez trzy lata, w gospodarstwie biodynamicznym w Jurze Szwajcarskiej zaopatrywał w żywność niezwykłą wieś, w której wśród dwustu mieszkańców połowę stanowili niepełnosprawni. Było to Renan w kantonie Bern.

Peter uznał, że podstawowy etap poznawania zawodu ma wprawdzie za sobą, ale brakuje mu jeszcze wiedzy fachowej. Jesienią 1987 r. wstąpił do Dyplomowej Szkoły Rolniczej i ukończył ją w rok.

POLSKA – KRAJ FASCYNUJĄCY

Wcześniej, w nagrodę za bardzo dobrą pracę dyplomową, wieńczącą studia w szkole rolnictwa biodynamicznego, ojciec Petera, z którym rzadko się widywał, zaproponował synowi 10-dniową wspólną podróż do wybranego kraju w Europie. Peter wybrał Polskę. Z dwóch powodów: żeby na własne oczy zobaczyć miejsce znane z lektury – słynny majątek niemieckiego grafa w Kobierzycach k. Wrocławia, gdzie Rudolf Steiner uczył rolnictwa biodynamicznego – i ze względu na legendę „Solidarności”.

Po zdobyciu z wielkimi trudnościami wiz (był rok 1986) panowie Stratenwerth podróżowali do Polski samochodem. W Kobierzycach okazało się, że liczący 7 tysięcy hektarów majątek został po wojnie rozdzielony między kilka PGR-ów, a w samym ośrodku upraw biodynamicznych założono Stację Hodowli Kukurydzy. W tej sytuacji resztę czasu postanowili spędzić w Krakowie. Ojciec Petera, jako pracownik Uniwersytetu w Bazylei, miał kontakty z Uniwersytetem Jagiellońskim, chciał więc pokazać synowi to piękne miasto.

Jednak nie zabytki Krakowa, które Peter rysował, ani atmosfera miasta zrobiły na nim największe wrażenie, lecz podróż samochodem przez Polskę. Był sierpień, kończyły się żniwa. Na polach schło zboże w kopkach, chłopi orali ścierniska idąc za pługiem... Peterowi wydawało się, żeogląda obrazki z XIX wieku. Był zachwycony! Jako dziecko widział niszczenie wiejskiego krajobrazu, a tu ten krajobraz trwał! Peter dostrzegł w tym szansę dla gospodarki nie skażonej pozorną nowoczesnością, szansę i przyszłość dla upraw ekologicznych. Niestety, bariera językowa uniemożliwiła mu prowadzenie rozmów na ten temat z polskimi rolnikami. Dopiero w kawiarni na Rynku w Krakowie spotkał osobę, z którą mógł porozmawiać – dziewczynę po pięciu latach germanistyki w Lipsku. Ta znajomość okazała się bardzo ważna dla jego dalszych losów.

DOJRZEWANIE DECYZJI

Czy w życiu człowieka istnieją przypadki, zbiegi okoliczności? A może raczej są one częścią planu, który ma dla nas Bóg? Po powrocie do swego kraju Peter spotkał w pociągu Szwajcarkę, która pracowała w Polsce w gospodarstwie ekologiczym. Dowiedział się od niej o młodych ludziach, którzy z ogromnymi trudnościami założyli takie gospodarstwo, ale brak im doświadczenia i bardzo potrzebują do pomocy kogoś, kto znałby się na rolnictwie ekologicznym. Peter nie miał jeszcze sprecyzowanych planów, co będzie robił po skończeniu Dyplomowej Szkoły Rolniczej. Miał ochotę na jakąś zmianę w swoim życiu, na poznanie czegoś innego. Ta propozycja była więc kusząca, tym bardziej że – co za zbieg okoliczności -wspomniane gospodarstwo znajdowało się pod Nowym Sączem, a poznana w Krakowie dziewczyna mieszkała w Jaśle. Niedaleko.

Zaczął się pilnie uczyć polskiego, sam, bez nauczyciela. Z radością, bez żadnych zahamowań, zupełnie inaczej niż kiedyś w szkole – angielskiego. Ten język otwierał przed nim całkiem nowy, egzotyczny świat, a jednocześnie stanowił jego wyłączną tajemnice – nikt z rodziny ani znajomych nie miał do niej przystępu. Po jakimś czasie posłuchał jednak rady ojca i znalazł nauczycielkę, która dawała mu lekcje raz w tygodniu.

Wiosną 1987 r. przyjechał do Polski tylko na dwa tygodnie. Obejrzał gospodarstwo pod Nowym Sączem i spotkał się z dziewczyną. Przymus wymiany dewiz na każdy dzień pobytu uniemożliwił mu dłuższą wizytę. Także w rok później Polska Ludowa pozwoliła mu być tylko turystą i tylko przez dwa tygodnie, choć przez całą zimę wydeptywał drogę do ambasady w Bemie, cierpliwie gromadził i dostarczał dokumenty, by uzyskać wizę pobytową. Odmówiono bez podania przyczyny. Praca na gospodarstwie pod Nowym Sączem została uniemożliwiona.

Ale jakieś kontakty w Polsce zdążył nawiązać i poznał interesujących i bardzo pomocnych mu ludzi w osobach 80-letniego Juliana Osetka, inicjatora ruchu ekologicznego w polskim rolnictwie, czy Mariana Kłoszewskiego, założyciela Rolniczego Kółka Ekologicznego „Ziarno” w Grzybowie k. Płocka. Podczas wizyty w Grzybowie Peter, nagle i niespodziewanie dla siebie samego, zdecydował się kupić gospodarstwo.

– Jak koszulę... – śmieje się teraz. – Obejrzałem i kupiłem. Nie wchodziłem nawet do środka domu, nie przeprowadziłem ekspertyzy gleby. Zobaczyłem, że jest głęboka studnia, więc mogą być kłopoty z wodą. Potem okazało się, że były, i to poważne.

STAŁOŚĆ I NIESTAŁOŚĆ

Dziewczyna z Jasła była tą decyzją przerażona. Pochodziła ze wsi, znała polskie realia. Była wykształcona i chciała kształcić się dalej, zwłaszcza że miała takie możliwości. W 1989 r. świat otwierał się przed Polakami. Wiosną 1989 r. Peter Stratenwerth przyjechałd o Polski na stałe. Dziewczyna wybrała stypendium w USA.

Entuzjazmu i sił miał tak dużo, że przezwyciężał wszelkie trudności i rozczarowania. Na szczęście na gospodarstwie nie musiał pracować sam. Rok wcześniej poznał u Mariana Kłoszewskiego chłopaka, który – podobnie jak on kiedyś – szukał własnej drogi w życiu. Darek Lewicki z Torunia służył Peterowi za pomocnika i tłumacza, gdyż chłopi nie bardzo rozumieli polszczyznę Szwajcara, a Darek już się jej nauczył.

Ponad rok gospodarowali wspólnie. Zaczęli od rekultywowania ziemi. Peter siał łubin, seradelę, trawy. Gdy przyszła susza i chłopi nie mieli gdzie wypasać bydła, „wypożyczył” od nich krowy. W ten sposób dostał obornik i mleko. Walczyli też obaj z brakiem wody. Peter starą ciężarówką, którą przyjechał do Polski, co drugi dzień jeździł 2 km z beczkami po wodę z hydranta i przelewał ją do studni, skąd przepompowywana była do instalacji wodociągowej. Jego dom, jako jeden z niewielu we wsi, miał taką instalację. Pozbawiony był natomiast, jak pozostałe domy, kanalizacji.

Jesienią Peter kupił pierwszą krowę z tych, co się na jego polu pasły. Siana na zimę miał dosyć, więc dokupił następną. W1990 r. bardzo obrodziły truskawki, ale obrodziły nie tylko u niego. Sprzedaż szła słabo. Kupili więc z Darkiem trzy tysiące słoików. W dzień zbierali truskawki, w nocy gotowali kompoty, żeby sprzedać je zimą. Niestety, 80 procent przetworów do jesieni spleśniało. Dziś by zbankrutował, ale wtedy miał jeszcze zapas przywiezionych ze Szwajcarii dewiz, więc się nie załamał.

W tym samym roku zaczęły się kontakty Petera Stratenwertha z Warszawą, z prof. Marią Ziemską z Wydziału Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego i Krajowym Towarzystwem Antropozoficznym. Pierwsze produkty Petera – chleb własnego wypieku, ser, mleko – sprzedał Piotr Metera przed Ośrodkiem Ekologicznym EKO-OKO na Ochocie. Główna organizatorka tego Ośrodka, Ewa Smuk, już wcześniej prowadziła tam Klub Zdrowej Żywności, organizowała wykłady na temat odżywiania, masażu, relaksu, ziołolecznictwa, wychowania dzieci itp. Było więc wiadomo, że wyroby Petera znajdą chętnych nabywców.

Peter poznałteż Dorotę Meterę z tygodnika „Gospodyni”, żonę Piotra. Przyjechała ona kiedyś do Grzybowa, zobaczyła jego „biodynamiczne” gospodarstwo, zachwyciła się tym pomysłem i opisała go w reportażu „Szwajcar na Mazowszu”. A później Peter zaprosił do siebie całą wycieczkę swoich klientów z EKO-OKO.

Ewa Smuk była zaskoczona i przerażona prymitywnymi warunkami życia Petera, jego nieprawdopodobnie ciężką pracą, ale zarazem pełna podziwu dla jej efektów. Opowiedziała o tym w telewizji. Popularność Petera wzrosła. Co dwa tygodnie, a nawet co tydzień, w Grzybowie pojawiały się nowe wycieczki.

Okoliczni gospodarze, choć życzliwi, na początku sceptycznie zapatrywali się na stosowane przez Szwajcara metody upraw i niewielkie wówczas plony. Ale obecność ludzi z miasta, eleganckich, z pieniędzmi, wykupujących wiejskie produkty za wyższą niż w punktach skupu cenę, także z ich gospodarstw – była świadectwem, że Peter ma rację. Z obserwatorów kilku sąsiadów-rolników stało się chętnymi uczniami.

Dziś Peter Stratenwerth jest przewodniczącym Kółka Rolniczo-Ekologicznego „Ziarno” w Grzybowie, skupiającego także rolników z okolicznych wsi. Swoje produkty – warzywa, chleb, mleko, pasztety i pasty wegetariańskie, owoce i jajka -sprzedają dwa razy w tygodniu na Rynku Nowego Miasta w Warszawie i dostarczają do kilku sklepów i restauracji (m.in. w hotelu ”Bristol”). Ruch gospodarstw ekologicznych ogarnia coraz to nowe obszary polskiej wsi. Niejednego z byłych „chłoporobotników” uratował od biedy i beznadziei. W Grzybowie w każdym razie już z trzyipółhektarowego gospodarstwa można dzięki gospodarce ekologicznej utrzymać się nawet z czwórką dzieci.

NA ZAGRODZIE RÓWNY WOJEWODZIE

Peter kupił w 1988 r. pięć hektarów, obecnie ma osiem i stado krów. Szwajcarskie pieniądze dawno się skończyły, ale życie Petera się wzbogaciło – założył szczęśliwą rodzinę. Żal, że dziewczyna z Jasła nie poczekała, by się przekonać, jak jego upór i determinacja przynoszą zamierzone owoce – rozpłynął się w trakcie codziennej pracy, w radości z urzeczywistniania zamierzeń, w kontaktach z coraz szerszym kręgiem przyjaciół. Przyszła prawdziwa miłość. Ewa Smuk w pełni doceniła charakter i serce tego miłego, spokojnego, wytrwałego chłopca.

Ślub odbył się wiosną 1993 r. w kościele ewangelicko-reformowanym w Warszawie przy al. Solidarności. W prezencie od rodziców Petera państwo młodzi dostali pieniądze na remont i adaptację domu w Grzybowie, gdyż rodzina gwałtownie się powiększyła – Ewa Smuk zabrała ze sobą na wieś czwórkę swoich dzieci.

Ewa Stratenwerth nie uważa, że zakopała się na wsi. Antropolog i biolog z wykształcenia, jest w swoich dziedzinach znaną postacią. Współpracuje z polskim oddziałem UNICEF, jej inicjatywą jest, podchwycona przez 'Gazetę Wyborczą”, akcja „Rodzić po ludzku”. Czyta i opracowuje listy nadchodzące do redakcji, a w swoim warszawskim mieszkaniu uruchomiła szkołę rodzenia.

Peter jest szczęśliwy i bardzo zapracowany. Jego dzień trwa średnio od szóstej rano do północy. Ostatnio zaczął zaniedbywać chór. W całym swym szczęściu z jednego jest nierad – ma za mało czasu na życie duchowe. Zimą zdołał przeczytać tylko pół książki. Wierzy, że to się zmieni na lepsze. Gdy gospodarstwo będzie już lżej prowadzić, a dochody się powiększą – przybędzie też czasu dla siebie i dla rodziny, która w listopadzie powiększy się o nowe dziecko.

– Jestem wdzięczny Bogu – mówi Peter – że mam życie, które mogę modelować, że nie mam monotonnej pracy, że mogę robić coś wartościowego – udowadniać, że przyroda, która nas otacza, jest czymś wspaniałym, że człowiek nie musi jej poprawiać, aby z niej i z nią żyć. Całym ekosystemem rządzi wielka mądrość i miłość. Jeśli widzi się w przyrodzie wroga, z którym trzeba walczyć, to w poczuciu stałego zagrożenia brnie się w ślepy zaułek i pozostaje w wiecznej defensywie. To diabelska droga. A dzięki ekologii człowiek pracuje z myślą o Bogu.

Krystyna Lindenberg