Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

10 / 1995

LUDZIE BIBLII

Na kartach ksiąg biblijnych przewija się – na pierwszym planie i w epizodach – mnóstwo intrygujących postaci: wielkich mężów Bożych i niepospolitych kobiet. Ich pogmatwane nieraz ścieżki życiowe i kręta droga za Bogiem sprawiają, że ludzie ci są nam bliscy, choć dzielą nas od nich w najlepszym razie prawie dwa tysiąclecia. Niezależnie jednak od wszelkich różnic: kulturowych i geograficznych, innej mentalności, odrębnych warunków życia, archaicznych dziś zajęć czy kostiumu – ich motywy postępowania, uczucia, obawy, porażki i zwycięstwa oraz zachowane w Biblii świadectwa ich zmagań ze złem, z sobą, a czasem i z samym Bogiem nie są obce naszym własnym duchowym przeżyciom i rozterkom.

Żadna z biblijnych postaci, która w odpowiedzi na Boże powołanie odegrała swoją rolę w wielkim planie zbawienia i stała się wzorcem dla potomnych, nie była jednak ideałem. Wszyscy ci ludzie mieli własne rysy – zarówno w postaci wyrazistych i niepowtarzalnych cech indywidualnych, jak i głębokich nieraz skaz na swym charakterze. Łaska Boża oraz posłuszeństwo wiary sprawiły jednak, że zostali tak zmienieni pod wpływem spotkania i obcowania z żywym Bogiem oraz tak ociosani Bożą ręką, iż zdołali wypełnić wyznaczone im przez Stwórcę zadanie.

Zajęli swoje, mniej lub bardziej eksponowane, miejsce w historii zbawienia, ale ich rola się na tym nie kończy. Mając więc wokół siebie – jak powiada List do Hebrajczyków – „tak wielki obłok świadków”, na podstawie kilku studiów biblijnych przekonajmy się, czy mogą nam oni dziś jeszcze coś przekazać, przed czymś ostrzec lub do czegoś zachęcić.

Redakcja

Niechlubna przeszłość

„Chrystus Jezus przyszedł na świat, aby zbawić grzeszników, z których ja jestem pierwszy” (I Tym. 1:15b).

Każdy z nas na pewno zrobił w życiu coś, o czym wolałby zapomnieć, ale Pawłowi trudno doprawdy dorównać. U zarania Kościoła bezlitośnie i bez wytchnienia polował na jego członków, prześladując ich, upokarzając na rozmaite sposoby, bijąc, a nawet doprowadzając do śmierci. Podczas swojej późniejszej służby wielokrotnie wyrażał życzenie, by nigdy więcej nie usłyszeć swego dawnego imienia. Pamiętał bowiem o tym, jaką krzywdę wyrządził jako Saul Kościołowi Chrystusowemu swoją zawziętością i okrucieństwem (zob. np. Gal. 1:13-14).

Początkowo Paweł nie uświadamiał sobie jednak zła, jakie czynił. Tak gorliwie przestrzegał religijnej ortodoksji i tak wielkim gniewem pałał na tych, którzy ośmielali się głosić, iż Jezus z Nazaretu jest przyobiecanym Izraelowi Mesjaszem, że zignorował słowa swego szacownego nauczyciela, rabbiego Gamaliela, który mitygował zapaleńców i doradzał współbraciom tolerancję wobec nowej sekty w łonie judaizmu, gdyż – jak mądrze argumentował- „jeśli [...] ta sprawa jest z ludzi, wniwecz się obróci; jeśli jednak jest z Boga, [...] mogłoby się okazać, że walczycie z Bogiem” (por. Dz. 5:34-39).

Ale zelota (dziś powiedzielibyśmy – wojujący fundamentalista religijny), jakim był wówczas Saul, niezbyt się tym przejął. Powodowała nim bowiem wielka nienawiść do chrześcijaństwa i to ona była motywem jego bezlitosnego postępowania. Bez wyrzutów sumienia patrzył na śmierć Szczepana, głosował za karą śmierci dla innych, wtrącał do więzień zarówno mężczyzn, jak i kobiety, a chrześcijan tępił nie tylko w Jerozolimie (zob. np. Dz. 7:54--60,22:2-5,26:9-11).

Starał się nawet skłaniać wierzących, by bluźnili przeciw imieniu Jezusa (Dz.

26:11). Później apostaci (odstępcy od wiary chrześcijańskiej) i poganie musieli wymawiać słowa: „Niech Jezus będzie przeklęty!” (zob. I Kor. 13:3) na dowód, iż nie są kryptochrześcijanami. Formuła ta była znana za dni Pawła i prawdopodobnie on sam posługiwał się podobnym sformułowaniem, aby poddać wierzących próbie.

W końcu jednak, jak dobrze wiemy, Paweł doznał przebaczenia na drodze do Damaszku, ale pamięć o niewłaściwie skierowanej żarliwości i trosce „na zabój” o prawowierność – czyli znamię prześladowcy chrześcijaństwa – wlokła się za nim do końca życia. Nigdy też nie zamazywał ani nie wypierał się swej niechlubnej przeszłości. „Jestem najmniejszym z apostołów – stwierdził wprost – i nie jestem godzien nazywać się apostołem, gdyż prześladowałem Kościół Boży” (I Kor. 15:9).

Trudne początki

'Ten, który niegdyś nas prześladował, teraz szerzy wiarę, którą dawniej zwalczał” (Gal. 1:23).

Jak większość chrześcijan, Paweł przekonał się, że wiara w Chrystusa przynosi pokój i radość, ale nie jest magicznym rozwiązaniem wszelkich problemów. Wprost przeciwnie, podążając dalej damasceńską drogą swego nawrócenia, napotkał nowe trudności. Kiedy próbował zwiastować Ewangelię, natrafił na silny sprzeciw.

Wkrótce po tym, jak za pośrednictwem Ananiasza Bóg przywrócił mu wzrok, zaczął głosić Ewangelię w synagogach. Jego kazania wzbudzały taką wściekłość słuchaczy i władz, np. Aretasa IV, że „apostoł Jezusa Chrystusa” tak wspomina swą ucieczkę stamtąd: „Namiestnik króla Aretasa w Damaszku otoczył strażą miasto Damasceńczyków, aby mnie pojmać, ale spuszczono mnie w koszu przez okienko w murze i uszedłem [z] jego rąk” (II Kor. 11:32-33).

Następnie Paweł udał się do Jerozolimy i starał się przyłączyć do tamtejszej gminy chrześcijańskiej, ale jej członkowie mieli się szczególnie na baczności przed swym nie tak dawnym prześladowcą. Ponieważ zwiastował Ewangelię na ulicach, jego dawni towarzysze, helleniści, uznali go za bluźniercę i zdrajcę, i usiłowali go zgładzić, tak że znów ledwie uszedł z życiem (zob. Dz. 9:26-30).

Nawet wówczas, gdy jerozolimscy chrześcijanie okazali mu w końcu zaufanie i pomoc, wpływy w gminie zyskała grupa przeciwna Pawłowi i „jego zwiastowaniu. Członkowie tego stronnictwa chcieli, by ich współbracia z pogan podporządkowali się żydowskiemu Prawu i poddali obrzezaniu. Paweł jednak nie ugiął się pod tą presją i dochował wierności prawdzie Ewangelii, mówiącej o wolności w Jezusie Chrystusie (por. Gal. 2:21, 3:26, 5:1-5).

Niektórzy chrześcijanie z lubością opisują prześladowania i cierpienia, jakich doznają ze względu na Chrystusa, i dlatego warto byłoby przypomnieć sobie pasmo trudów, jakie spotykały Pawła od chwili nawrócenia: wielokrotne pobyty w więzieniach, pobicia, chłosty, kamienowanie, rozbicie okrętu, głód, niedostatek, pragnienie, chłód i choroby – przy czym wszystko to wymienił w jednym z listów pochodzących najprawdopodobniej dopiero ze środkowego okresu jego służby (zob. II Kor. 11:21-29).

Niezachwiana ufność

„Albowiem w Nim żyjemy i poruszamy się, i jesteśmy; jak to i niektórzy z waszych poetów powiedzieli: Z Jego bowiem rodu jesteśmy” (Dz. 17:28).

Paweł zawsze umiał dotrzeć do odbiorcy ze zrozumiałym dlań poselstwem. Na ateńskim Areopagu na przykład nawiązał kontakt ze słuchaczami, cytując urywek z Epimenidesa. Po prawdzie Epimenidesowi chodziło o coś zupełnie innego niż Pawłowi, niemniej jednak apostoł pogan zdołał przekazać słuchaczom, że wszyscy ludzie zostali stworzeni przez Boga i w związku z tym pochodzą „z Jego rodu”. Paweł po prostu mówi nam wszystkim, że – bez względu na to, czy jesteśmy tego świadomi, czy też nie – nasze życie znajduje się w Bożych rękach.

Ale choć jesteśmy „z Jego rodu”, to ani mężowe ateńscy, ani my nie mamy samoistnej gwarancji życia wiecznego. Jest ono zapewnione jedynie tym, którzy „wierzą w Jezusa” (zob. Rzym. 3:26). Gdy jednak w Niego uwierzyliśmy i w Nim się znaleźliśmy, razem z Pawłem możemy powiedzieć: „czy żyjemy, czy umieramy, Pańscy jesteśmy” (Rzym. 14:8b).

Nie jest to bynajmniej truizm ani słowa, które Paweł beztrosko rzuca na wiatr – on w ten właśnie sposób żył. Pawłowi, używając jego terminologii, to „bycie w Chrystusie” dawało całkowitą ufność podczas służby Pańskiej. Nawet w najgorszych opałach wiedział, że Bóg jest przy nim. W Azji na przykład – jak wspominał – „ponad miarę i ponad siły nasze byliśmy obciążeni [...]. Doprawdy, byliśmy już całkowicie pewni tego, że śmierć nasza jest postanowiona”. Ale natychmiast dodaje: „...abyśmy nie na sobie samych polegali, ale na Bogu, który wzbudza umarłych” (II Kor. 1:8-9).

Wszystkie sprawy spoczywają w Bożym ręku, ale niekiedy Bóg dopuszcza próby, abyśmy sobie przypomnieli, że na niewiele zda się nasza naturalna siła. I dopiero wówczas w pełni pojmujemy, iż rzeczywiście „w Nim żyjemy i poruszamy się, i jesteśmy”.

Chwalebna przyszłość

„Teraz oczekuje mnie wieniec sprawiedliwości, który mi w owym dniu da Pan, sędzia sprawiedliwy, a nie tylko mnie, lecz i wszystkim, którzy umiłowali przyjście Jego” (II Tym. 4:8).

Niektórzy uważają, że Paweł dopełnił swej misji dzięki sile własnej osobowości. Nic dziwnego, że wytrwał w obliczu przeciwności – argumentują – skoro miał wyjątkowy hart ducha i wielką odporność. Ale prawda wygląda inaczej: Paweł nie różnił się od nas, a przeciwnicy uważali nawet, że był słabym człowiekiem. Jego „listy wprawdzie ważkie są i mocne -powiadali – lecz jego wygląd zewnętrzny lichy, a mowa do niczego” (II Kor. 10:10).

Prawdziwa moc Pawła nie kryła się jednak w jego inteligentnym sposobie wyrażania się czy zewnętrznym wyglądzie. Wyrastała ona z niezachwianej podstawy, jaką jest Ewangelia Chrystusowa. Dzień po dniu apostoł kontynuował swą służbę z gorliwością i entuzjazmem bez względu na złe wichry, które w niego uderzały, ponieważ wiedział, że u celu czeka go wspaniała nagroda. „Nie upadamy na duchu – tłumaczył – albowiem nieznaczny i chwilowy ucisk przynosi nam przeogromną obfitość wiekuistej chwały”, która z nawiązką rekompensuje wszelkie doczesne u-trapienia (II Kor. 4:16-17).

To Pawłowe wyznanie nie różni się zbytnio od opisu Jezusa, jaki znajdujemy w Liście do Hebrajczyków 12:2-3. Zniósł On chwile ciemności, ścierpiał krzyż i hańbę, gdyż widział przed sobą radość, jaka była dla Niego przygotowana. Wydaje się, iż w ten sam sposób także Paweł znosił nieuniknione życiowe nawałnice. „Nie patrzymy na to – mówił bowiem – co widzialne, ale na to, co niewidzialne; albowiem to, co widzialne, jest doczesne, a to, co niewidzialne, jest wieczne” (II Kor. 4:18).

Boża Opatrzność może sprawić, że część z nas nigdy nie zazna cierpienia i nie doświadczy tragedii. Pozostali zaś mają przed sobą długą drogę, tak jak Paweł, który zwierzył nam się w jednym z listów: „sądzę, że utrapienia teraźniejszego czasu nic nie znaczą w porównaniu z chwałą, która ma się nam [albo: w nas] objawić” (Rzym. 8:18). Od pierwszego spotkania ze Zbawicielem na drodze do Damaszku wyczekiwał bowiem tego, czego teraz zaznaje – chwalebnej przyszłości z Chrystusem.

Co z tego wynika dla nas?

Świadomość, że można zacząć swoje życie z Bogiem od nowa, to jedno z najradośniejszych przesłań Biblii. Bóg zsyła zupełnie nowy początek, a innymi słowy -otwiera czyste konto każdemu pokutującemu grzesznikowi, także takiemu, który – jak Saul – nieświadomie z Nim walczył, będąc przekonany o własnej prawomyślności i o czystości swych intencji. Laska Boża przewyższa największe i najgorsze zło, jakie ludzie mogą popełnić. Ale pierwsza radość, wdzięczność i miłość łatwo wygasa. I człowiekowi wydaje się, że to nowe życie jest zbyt wątłe i słabe, by przezwyciężać codzienne pokusy i stare nawyki, które z czasem coraz śmielej wyłażą z kątów naszej duszy, dokąd czmychnęły przed strumieniem świeżej chrześcijańskiej gorliwości. Zaczynamy coraz boleśniej dostrzegać rozziew między tym, jakimi Bóg chciałby nas widzieć, a jacy w rzeczywistości jesteśmy. Zniechęca nas to i stanowi pretekst do odsuwania się od tego surowego Boga, który stale żąda od nas sprostania nadludzkim wymaganiom. Paweł rozrywa jednak tę pajęczynę omotujących nas kłamstw. Na czym więc polegają owe nowe początki, które mogą pojawiać się w naszym życiu i stopniowo je zmieniać?

Po pierwsze, żywa więź z Chrystusem oznacza, że każdy dzień jest nową szansą. Większość ludzi traktuje kolejny dzień jako dalszy ciąg nierozwiązanych problemów i poczucia winy za wczoraj. Na każdym nowym dniu spoczywa ciężar dawnych cierpień i porażek.

Paweł jednak wiedział, że nieustanna, pełna gotowości do pomocy, obecność Boga przy nim wynikała z wybaczającej miłości. Jeśli uwierzymy, że Bóg tak samo traktuje także nas, będziemy ufnie i bez oporów przychodzić do Niego – jak do Ojca -po wybaczenie i łaskę. A Jego łaska codziennie jest nowa, o czym wiedział już Psalmista. Po drugie, Paweł nie wątpił w to, że Wszechmogący może udzielić mu dość siły, by zdołał przeżyć kolejny dzień bez względu na to, co go w tym dniu spotka. Zwróćmy uwagę na jego listę doznanych utrapień: są tu ludzkie groźby i krzywdy, praca nad siły, bezsenność, fizyczny ból i dotkliwe potrzeby. Czy u progu swego nowego życia Paweł przypuszczał, że czeka go taka przyszłość? Wątpliwe. Ale w miarę jak dzień po dniu okazywał Bogu zaufanie i posłuszeństwo, codziennie otrzymywał kolejne dowody tego, że Boże miłosierdzie odnawia się każdego ranka, i mógł odnosić nad sobą kolejne zwycięstwo – dzięki Temu, który go umiłował, nie odstępował i posilał.

Zdarza się, że tego samego doświadczają ludzie złożeni ciężką chorobą, wielkim cierpieniem lub osamotnieni – czy to w rodzinie, czy w więzieniu, czy też na obczyźnie. I chociaż nawet nie liczą na to, że nagle stanie się cud i ich los szczęśliwie się odmieni, to ich życie – oraz oni sami – się zmienia. Nie dlatego jednak, że Bóg odjął im cierpienie, ale dlatego, iż nauczyli się Mu ufać i przyjmować codziennie nową porcję Jego życiodajnej łaski i mocy. Jest to tajemnica obcowania z miłującym i umiłowanym Bogiem, który wytrwale przekształca człowieka na swój obraz i podobieństwo.

Po trzecie, Paweł tęsknił do chwili, kiedy Chrystus odnowi cały świat i każdego chrześcijanina. Księga Objawienia mówi o nowym niebie i nowej ziemi. W II Liście do Koryntian 5:17 Paweł z kolei mówi o nowym człowieku. Nadejdzie bowiem taki moment, gdy Bóg objawi w całej pełni prawdę o nowym początku, który okaże się wieczny i nigdy się nie zestarzeje. To nowe życie nie utraci swej świeżości, nie będzie podatne na grzech ani niczym ograniczone. Paweł zaś wiedział, że te nowe początki, jakich dane jest nam dziś doświadczać, są zaledwie przedsmakiem daleko wspanialszej wieczności.

Opracowano na podstawie „Decision” 1/87