Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

1 /1996

Zamierzam zająć się omówieniem praktycznych aspektów ekumenizmu, chodzi bowiem o to, abyśmy zorientowali się, w jakim miejscu jesteśmy i ku czemu zmierzamy. O. kard. Yves Congar, który uczestniczył kiedyś w pracach Światowej Rady Kościołów, powiedział: „Jestem zachwycony tym, jak wiele zrobiono dla jedności chrześcijan, a zarazem zgnębiony faktem, że tak mało posunęliśmy się naprzód”. Od jakiegoś czasu mówi się nawet o pewnym regresie w ekumenizmie. Jeśli rzeczywiście jesteśmy jego świadkami, to trzeba zapytać: dlaczego nastąpił, czy jest nieodwracalny i czy możemy mieć nadzieję na przezwyciężenie go i popchnięcie ekumenii na nowe tory. Jeśli zaś mamy do czynienia z postępem, to powstaje z kolei pytanie, czy jest on dostatecznie szybki oraz – czy w ogóle musi być szybki. Najpierw jednak odpowiem na pytanie zadane w tytule: otóż uważam, że mamy do czynienia zarówno z regresem, jak i z postępem ekumenizmu.

350. rocznica Colloąuium Charitativum jest znakomitą okazją do zastanowienia się nad tymi sprawami. Czy podjęty wówczas wysiłek na rzecz porozumienia chrześcijan poróżnionych w wierze był daremny? Sądzę, że trudno było spodziewać się wtedy znaczących sukcesów, rzeczywistego pojednania zwaśnionych stron. Chodziło przecież o bardzo istotne spory doktrynalne. Ponadto, aby doszło do zbliżenia Kościołów, potrzeba ustępliwości, pojednawczości i przede wszystkim chęci wzajemnego zrozumienia się. Colloquium stanowiło z pewnością ważny, choć początkowy etap ekumenicznej drogi. Jak słusznie podkreślił papież Jan Paweł II 22 maja 1995 r. w kościele ewangelicko-augsburskim w Skoczowie: Colloquium Charitativum było „kamieniem milowym na szlaku ekumenicznym [...] Chociaż nie przyniosło spodziewanych rezultatów, to jednak posiadało – jak na owe czasy – charakter pionierski i było dla Europy, podzielonej konfliktami religijnymi, ważnym przypomnieniem, że droga do jedności to droga dialogu, a nie przemocy”.

A jaki jest stan współczesnej ekumenii? Podczas otwarcia Kongresu Ekumenicznego w Cieszynie (sierpień ub.r.) ktoś powiedział, że „powinniśmy żyć ze sobą, a nie obok siebie! A żyjąc ze sobą, mamy zasypywać przepaści między Kościołami”. Sądzę więc, że można mówić o trzech etapach drogi ekumenicznej: o życiu przeciwko sobie, życiu obok siebie i o życiu ze sobą. Przeszłość należałoby określić jednoznacznie jako „życie przeciwko sobie”. Mam przy tym na myśli nie tylko nastroje panujące podczas Colloquium Charitativum, nie tylko klimat kontrreformacji oraz zasadę cuius regio, eius religio, krwawe wojny religijne i praktykę wzajemnego zwalczania się, lecz także wywyższanie siebie a poniżanie innych i obrzucanie się anatemami. Czy ta atmosfera przeminęła bezpowrotnie? Czy współcześnie nie pojawia się tu i ówdzie?

Pierwsza faza ekumenizmu polegała m.in. na tym, że Kościoły zaczęły dostrzegać, iż żyją już nie po to, aby być przeciwko sobie, lecz po to, aby być obok siebie. Oczywiście trzeba było do tego wysiłku wielu ludzi dobrej woli, przełamywania stereotypów, przezwyciężania uprzedzeń. Trwało to długie lata. Wówczas za znaczący sukces można było uznać fakt, że żyjemy obok siebie. Kiedy na początku lat pięćdziesiątych rozpoczynałem pracę jako pastor w Zelowie, osobiście odczułem, co znaczyło w przeszłości żyć przeciwko sobie i co znaczy teraz żyć obok siebie. Katolicy i ewangelicy spotykali się i rozmawiali, ale często w tych rozmowach ujawniały się rozmaite obawy, uprzedzenia, niechęci i urazy tkwiące korzeniami w nie tak odległej przeszłości. Bardzo trudno taki mur wykruszyć.

Tymczasem na świecie od dawna już dokonywały się ważne zmiany w stosunkach między Kościołami nierzymskokatolickimi. Dążenia ekumeniczne, które dały znać o sobie już na początku XX wieku, a potem przybrały formę ruchów dążących do porozumienia chrześcijan różnych wyznań (np. Konferencja ds. Praktycznego Chrześcijaństwa czy Konferencja ds. Wiary i Ustroju), skonkretyzowały się w postaci utworzonej w 1948 r. Światowej Rady Kościołów. Był to pierwszy znak, że Kościoły chrześcijańskie wkraczają na drogę współżycia. Mała ekumenia, która powstała bez udziału Kościoła rzymskokatolickiego, odegrała w Polsce pionierską rolę jeszcze przed wojną – w postaci różnych ekumenicznych inicjatyw. Podczas okupacji, w 1942 roku, została utworzona Tymczasowa Rada Ekumeniczna, a w 1946 roku ukonstytuowała się Polska Rada Ekumeniczna, która była pierwszą tego typu krajową organizacją na świecie. Należy zaznaczyć, że polski Kościół prawosławny od początku uczestniczył w pracach Rady i należał do założycieli PRE, gdy tymczasem Kościoły prawosławne przystąpiły do światowego ruchu ekumenicznego dopiero 15 lat później, w 1961 roku, podczas zgromadzenia ŚRK w New Delhi.

Ta ekumenia bez Kościoła rzymskokatolickiego była nam potrzebna, abyśmy nauczyli się współpracować ze sobą mimo dzielących nas różnic. Kościół rzymskokatolicki zaś dopiero później dojrzał do tego, aby włączyć się w światowy nurt ekumenii. Przez wiele lat, mimo inicjatyw ekumenicznych ks. Couturiera, publikacji i działalności o. Yvesa Congara oraz innych, którzy rozumieli potrzebę współpracy, przeważała negatywna o-cena ekumenizmu pozakatolickiego (encykliki Mortalium animos Piusa XI i Mystici corpus Christi Piusa XII, wzywająca „chrześcijan odłączonych” do powrotu do Kościoła katolickiego, lub monitum Cum compertum Świętego Oficjum z 1948 roku, zabraniające katolikom udziału w zgromadzeniach mieszanych wyznaniowo). Mimo wszystko katolicy musieli podświadomie tęsknić za nową jakością we współżyciu chrześcijan, bo jakże inaczej można by zrozumieć ów przełom w sposobie myślenia i działania, jaki nastąpił w Kościele rzymskokatolickim pod wpływem papieża Jana XXIII, a potem na II Soborze Watykańskim i doprowadził do otwarcia się tego Kościoła na idee ekumeniczne.

Owocem tej decyzji był nie tylko Dekret o ekumenizmie, ale także niespotykany dotąd dynamizm działania, powstanie nowych inicjatyw i rozszerzenie się dążeń ekumenicznych na szersze kręgi wiernych Kościoła rzymskokatolickiego – i na świecie, i w Polsce.

W 1985 roku, z okazji 20-lecia Dekretu o ekumenizmie, podczas sympozjum w ATK o. prof. Celestyn Napiórkowski przedstawił uczestnikom Kalendarium ekumeniczne, które pokazywało polskie osiągnięcia w tej dziedzinie i świadczyło o tym, że zaczęliśmy w tym okresie żyć ze sobą. Nie ulega dla mnie wątpliwości, że ta rzeczywistość, może nie dość powszechna, jest nieodwracalnym faktem.

Dziś jednak już nie wystarczy żyć obok siebie, przyglądać się sobie, a nawet poznawać się wzajemnie. Musimy żyć coraz bardziej z e sobą, więcej – coraz bardziej dla siebie! Ten kolejny etap – wzajemnej służby i wspólnej służby dla innych – nie jest z pewnością łatwy, ale konieczny, tak jak etapy poprzednie. Nie rozwijając się, nieuchronnie bowiem skazani jesteśmy na regres.

Ważąc argumenty za postępem i regresem ekumenii i próbując określić, który z nich dominuje, weźmy pod uwagę także i to, że rozwój ekumenizmu spowodował w różnych Kościołach wzrost zainteresowania własną tożsamością. To zrozumiałe, gdyż dobrym partnerem ekumenicznym może być tylko partner dojrzały konfesyjnie. Ale i to zjawisko ma ujemne strony, bo skupienie na własnej tożsamości w pewnej mierze osłabiło więzi ekumeniczne i samą świadomość potrzeby ekumenii.

Po drugie, nie przezwyciężyliśmy jeszcze obaw przed ekumenizmem „ogołocającym”, tzn. łatwo idącym na ustępstwa, nawet kosztem swojej tożsamości, w imię znalezienia się w kręgu ekumenii. Jest to „ekumeniczna” tandeta, nie mająca nic wspólnego z prawdziwym ekumenizmem.

Po trzecie, mimo długotrwałych wysiłków i tradycji wzajemnego zbliżania się ciągle brakuje nam dostatecznie głębokiego zrozumienia swoich partnerów. Nie pogodziliśmy się jeszcze z tym, że nawet w obrębie jednego Kościoła pojawiać się może rozmaite podejście do określonych zagadnień, a cóż dopiero, gdy mamy do czynienia z Kościołami o różnych tradycjach. Przezwyciężać lub minimalizować te różnice w rozumieniu zagadnień społecznych, moralnych czy politycznych można nie przez potępianie się i wzajemne zwalczanie, lecz za pośrednictwem rozmów i negocjacji. A czasem trzeba po prostu uszanować odmienne stanowisko.

Po czwarte, brakuje nam umiejętności zażegnywania i rozwiązywania konfliktów, np. sporów o nie uregulowane sprawy majątkowe. Niezrozumiały jest dla mnie ciągły spór o budynki sakralne i poklasztorne w Supraślu koło Białegostoku, który trwa nadal mimo rządowych rozstrzygnięć. W Siemianowicach z kolei Kościół ewangelicko-augsburski nie może odzyskać prawa do korzystania z dawnego kościoła, a w Poznaniu wieloletnie starania parafii luterańskiej o zwrot jednego z kościołów poewangelickich spełzły na niczym i niemały zbór musi gnieździć się w kaplicy dawnego cmentarza.

Po piąte, mamy do czynienia z brakiem informacji, a czasem z dezinformacją, m.in. na temat prawnokościelnych rozwiązań w poszczególnych Kościołach. Przykładem może być instrukcja Podkomisji ds. Dialogu o małżeństwach mieszanych, której nie uznają, a może nawet nie znają niektóre kręgi Kościoła rzymskokatolickiego. Mało znany jest również fakt, że dialog między Kościołem rzymskokatolickim a Kościołami mniejszościowymi w sprawie chrztu zakończył się podpisaniem dwustronnych dokumentów, w których potwierdza się wzajemne uznanie udzielonego chrztu. (Porozumienie takie zawarto także z Kościołem baptystycznym, mimo różnic w rozumieniu i praktyce tego sakramentu.) Bardzo mało zresztą (lub zgoła nic) nie pisze się w prasie katolickiej ani w prasie Kościołów mniejszościowych o pracach i osiągnięciach Komisji Mieszanej i Podkomisji ds. Dialogu (złożonej z przedstawicieli Kościoła rzymskokatolickiego i Kościołów zrzeszonych w Polskiej Radzie Ekumenicznej).

Jest jeszcze jedna symptomatyczna sprawa. W 1965 roku ukazały się dwa bardzo ważne dokumenty dotyczące stosunków polsko-niemieckich. Najpierw – Memorandum Kościoła Ewangelickiego Niemiec w sprawie uznania granicy polsko-niemieckiej (jako wynik kontaktów między Kościołami ewangelickimi Niemiec i Polski oraz Polską Radą Ekumeniczną) a wkrótce – słynny List polskich biskupów katolickich do biskupów w Niemczech, z dalekowzrocznym zdaniem: „Przebaczamy i prosimy o przebaczenie”. Smuci nas jednak przemilczanie owego Memorandum, a wspominanie (także w oficjalnych wystąpieniach przedstawicieli rządu polskiego) jedynie o Liście biskupów.

O czym świadczą te zjawiska? Być może mamy do czynienia ze zmęczeniem ekumenizmem lub znudzeniem powolnym tempem zmian? A może przyczyną tego stanu rzeczy jest jakiś istotny brak w podejściu do ekumenizmu, np. brak szczerości? W efekcie następuje ochłodzenie ekumenicznych spotkań, osłabienie więzi, a ponadto maleje zainteresowanie współpracą. Jako przykład niech posłużą ubiegłoroczne uroczystości w Katyniu. Zaproponowałem, aby duchowni różnych wyznań uczestniczyli nie tylko w modlitwie, co od początku przewidywano, ale również w czytaniu tekstów biblijnych. Otrzymałem wiadomość, że Ksiądz Prymas przyjął tę propozycję z radością. Okazało się jednak, że osoby odpowiedzialne za kształt religijnej części uroczystości odmówiły. Powiedziano mi w Katyniu: albo modlitwa, albo czytanie.

A czy nie byłoby czymś pięknym i głęboko ekumenicznym, gdyby w nabożeństwach podczas uroczystości państwowych aktywnie uczestniczyli duchowni różnych wyznań np. czytając teksty biblijne i biorąc udział w modlitwie? Byłby to nie tylko ekumeniczny akt dobrej woli, ale i wymowny obraz narodowej wspólnoty.

Chociaż powyższe przykłady nie napawają specjalnym optymizmem, istnieje przecież budzący nadzieję postęp. Przede wszystkim ekumeniści zarówno rzymskokatoliccy, jak i z innych Kościołów nie ustają w wysiłkach, aby przezwyciężać uprzedzenia i likwidować powstające ogniska niepokojów, a co najważniejsze, aby pracować wytrwale dla sprawy jedności chrześcijan. Także uczelnie teologiczne i Instytut Ekumeniczny KUL zacieśniają współpracę i starają się wpływać na ekumeniczną formację studentów i alumnów.

Nastąpiła też wyraźna zmiana ekumenicznych nastrojów społeczeństwa. Katolicy w Polsce podkreślają bardzo często, że są w tej dziedzinie inspirowani przez papieża. Oczywiście nie dotyczy to wszystkich, bo ciągle istnieje duży odsetek ludzi, dla których ekumenia nic nie znaczy. Nadal są też na mapie Polski białe plamy, tzn. okolice, w których ekumenia jest pojęciem obcym (przede wszystkim tam, gdzie istnieje tylko jeden Kościół).

Warto przy tym bardzo zdecydowanie podkreślić, że nie to jedynie jest ekumenicznym działaniem, co dzieje się pod szyldem PRE lub Komisji Episkopatu ds. Ekumenizmu, lecz wszystko, co stanowi owoc współpracy między Kościołami na szczeblu ogólnokościelnym, diecezjalnym, parafialnym a także w życiu organizacji kościelnych lub międzykościelnych. Na przykład Towarzystwo Biblijne w Polsce, zrzeszające przedstawicieli różnych Kościołów, w tym także Kościoła rzymskokatolickiego, organizuje Święto Biblii i Dni Biblijne oraz prowadzi prace nad ekumenicznym wydaniem Pisma Świętego.

Także ostatnia encyklika Jana Pawła II Utunum sint musi zostać oceniona jako akt wyciągnięcia dłoni do wszystkich chrześcijan. Papież stwierdza w niej dobitnie: „Kościół katolicki wszedł nieodwołalnie na drogę ekumenicznych poszukiwań”. Innymi słowy, od ekumenii nie ma odwrotu, wpisała się ona na dobre w krajobraz chrześcijańskiego życia.

Generalnie rzecz biorąc, bilans sytuacji ekumenicznej jest więc dodatni i sądzę, że po okresie zastoju czy przejawach regresu nastanie czas ekumenii dojrzalszej, głębszej, a także prężniej rozwijającego się dialogu. Tym bardziej że w skali światowej dużo już osiągnięto w bilateralnych rozmowach rodzin Kościołów (np. nastąpiło zbliżenie stanowisk Kościoła rzymskokatolickiego i ewangelicko-augsburskiego w nauce o usprawiedliwieniu – sprawa, która podzieliła niegdyś Kościół Chrystusowy, może zostać pomyślnie rozwiązana).

Istnieje wszakże kilka warunków, które trzeba wypełnić, aby ekumenizm mógł się rzeczywiście rozwijać:

  1. nie wolno godzić się z zastojem, z regresem, lecz trzeba nieustępliwie i u-parcie działać na rzecz rozwoju;
  2. bez autentycznego partnerstwa trudno w ogóle myśleć o rozwoju ekumenii. Zwraca na to uwagę w ostatniej encyklice Jan Paweł II: „...strony powinny się traktować jako partnerzy”;
  3. kwestia poszanowania odmiennego zdania. Jeśli np. ewangelicy krytykują niektóre punkty konkordatu, to nie znaczy, że są jego wrogami, lecz raczej, że chcieliby, aby ta ważna umowa międzynarodowa nie stwarzała zagrożeń dla innych Kościołów w Polsce. Jeśli natomiast nie mają racji, to woleliby zostać przekonani mądrymi argumentami, a nie demagogicznym stwierdzeniem, że „każdy prawdziwy Polak popiera ratyfikację konkordatu”;
  4. do koniecznych warunków należy również szczerość intencji i uczciwość w postępowaniu i wypowiadaniu się oraz unikanie agresywnych, zbyt ostrych sądów i ocen. Dotyczy to również tonu prasy kościelnej, choć oczywiście nie chodzi o to, aby publicystyka ekumeniczna przyjmowała wyłącznie ton głaszczą-co-kojący;
  5. zasada parytetu i związana z nią rezygnacja z tendencji do dominowania większych liczebnie partnerów nad mniejszymi. Wbrew polskim pozorom nie chodzi tylko o dominację Kościoła katolickiego, dotyczy to również Kościołów zrzeszonych w PRE, a także partnerów dialogu w innych krajach, gdzie proporcje wyznaniowe są odwrotne;
  6. niezbędne jest też uświadomienie sobie, że słowa ut omnes unum sint- „aby wszyscy byli jedno” – są fragmentem dłuższego zdania, które brzmi: „...aby wszyscy byli jedno, jak Ty, Ojcze, we mnie a ja w Tobie, aby i oni w nas jedno byli”. Nie chodzi zatem o jedność byle jak skleconą, lecz o taką jedność, która jest owocem społeczności z Chrystusem i która zaczyna się pod Jego krzyżem.

Jeśli dążenie do jedności będzie się opierać na wzajemnej miłości, duchowej wspólnocie i wewnętrznym przekonaniu o słuszności tej drogi, a przede wszystkim na poddaniu się woli Boga, okaże się silniejsze od wszelkich różnic i podziałów. Dotychczasowe doświadczenia wskazują bowiem, że jedność, do której prowadzi nas sam Bóg, jest – po pierwsze – możliwa, a po drugie – że przezwycięży ona wszystko, co ludzkie. Dlatego też jest daleko wspanialsza niż wszystko, co człowiek potrafi wy-myśleć i stworzyć.

Boże, uchroń nas przed tymi, którzy niszczą ekumenię, a daj nam ludzi mądrych, którzy pod Twoim przewodem poprowadzą ruch ekumeniczny dalej na nowe, szlachetne tory.

Ks. bp Zdzisław Tranda

[Powyższy tekst jest redakcyjnym opracowaniem referatu wygłoszonego na sesji naukowej podczas obchodów 350. rocznicy Colloąuium Charitativum w Toruniu 14 października 1995 r. Informacje na ten temat publikujemy też w „Przeglądzie ekumenicznym” na s. 23 -red]