Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

9 / 1996

Rozpoczynając w październiku ub.r. druk rozważań z cyklu „Ludzie Biblii”, pisaliśmy we wstępie: „Na kartach ksiąg biblijnych przewija się  – na pierwszym planie i w epizodach  – mnóstwo intrygujących postaci: wielkich mężów Bożych i niepospolitych kobiet. Ich pogmatwane nieraz ścieżki życiowe i kręta droga za Bogiem sprawiają, że ludzie ci są nam bliscy, choć dzielą nas od nich w najlepszym razie prawie dwa tysiąclecia. Niezależnie jednak od wszelkich różnic  – kulturowych i geograficznych, innej mentalności, odrębnych warunków życia, archaicznych dziś zajęć czy kostiumu  – ich motywy postępowania, uczucia, obawy, porażki i zwycięstwa oraz zachowane w Biblii świadectwa ich zmagań ze złem, z sobą, a czasem i z samym Bogiem nie są obce naszym własnym duchowym przeżyciom i rozterkom.
Żadna z biblijnych postaci, która w odpowiedzi na Boże powołanie odegrała swoją rolę w wielkim planie zbawienia i stała się wzorcem dla potomnych, nie była ideałem. Wszyscy ci ludzie mieli własne rysy  – zarówno w postaci wyrazistych i niepowtarzalnych cech indywidualnych, jak i głębokich nieraz skaz charakteru. Łaska Boża oraz posłuszeństwo wiary sprawiły jednak, że zostali tak zmienieni pod wpływem spotkania i obcowania z żywym Bogiem oraz tak ociosani Bożą ręką, iż zdołali wypełnić wyznaczone im przez Stwórcę zadanie. Zajęli swoje, mniej lub bardziej eksponowane, miejsce w historii zbawienia, ale ich rola się na tym nie kończy”.
Właśnie o tej nie zakończonej roli, o trwającym od wieków i ponad wiekami dialogu mówią zamieszczone poniżej wypowiedzi pokazując, jak postacie biblijne przemawiają do nas, współczesnych chrześcijan różnych wyznań. Redakcja

CZEŚĆ PIERWSZA

„Abrahama daj nam wiarę, który męki serca zmógł i dał syna na ofiarę, gdy zażądał tego Bóg. Daj Józefa czystość świętą i bojaźni Bożej dar, gdy szatańską swą ponętą chce nas uwieść grzechu czar. Daj nam, Panie, moc wytrwania i Eliasza święty gniew, gdy bałwanom tłum się kłania, w sercach naszych wzgardę krzew. Apostołów daj nam śmiałość nieugiętą niby stal, uzbrój w męstwo i wytrwałość wśród grożących zgubą fal”. Ci biblijni bohaterowie, o których mówią słowa znanej pieśni, są nam stawiani za wzór wiary i wierności Bogu, męstwa i wytrwałości. Czy jednak, aby wierzyć, naprawdę potrzebne nam są te wszystkie historyczne postacie, czy rzeczywiście istnieje jakiś związek między nami a tymi ludźmi sprzed wieków, żyjącymi w zupełnie innych warunkach, mającymi inne obyczaje, problemy, inny rytm życia, inne zagrożenia? Wiara jest sprawą między Bogiem a człowiekiem, po co więc mieszać do niej osoby trzecie i to jeszcze postaci historyczne, przez wielu uważane wręcz za literackie. Czy zatem szukanie w Biblii świadków wiary nie jest pomysłem niedorzecznym?

Wielu wybitnych pisarzy, ludzi szczególnie uwrażliwionych na wartość i sens słowa  – i tego przez małe „s” i tego przez duże „S”  – sięgało do Biblii szukając w niej nie tylko inspiracji do własnej twórczości, lecz przede wszystkim po to, by odnaleźć sens życia, zrozumieć człowieczy los. W efekcie powstały wspaniałe książki, które dla wielu czytelników są kluczem do Biblii.

Ziemią i niebem swojej poezji nazywała Biblię Anna Kamieńska; pisała też o niej jako o ziemi Anteuszowej, tzn. dającej życiodajne siły, a zarazem przywracającej tożsamość. Biblia to „księga, z której wyglądają moi biblijni świadkowie  – Hiob, (...) smutny prorok zwątpienia Kohelet, wdowa, której prorok Eliasz pomnoży resztki mąki i oliwy, Noemi, świekra Ruth, z którą utożsamiam się w jej samotności, w jej różnych nadziejach i gorzkiej radości wnuków”  – przyznawała.

Dla Romana Brandstaettera z kolei Biblia była po prostu księgą rodzinną, której postacie utożsamiał z członkami swojej rodziny. Od nich właśnie uczył się wiary. Tadeusz Żychiewicz natomiast, który jako ojciec Malachiasz pisywał w „Tygodniku Powszechnym” rozważania starotestamentowe, zastanawiał się, co jakaś postać sprzed wieków ma nam do przekazania. „Starałem się zatem dosłyszeć, o czym mówi. Co chce mi powiedzieć, co chce przekazać  – mnie właśnie, człowiekowi innego wieku, innego już kręgu kulturowego. I przekonywałem się wciąż na nowo, że dzielące nas przeszkody i dystanse wcale nie są nieprzekraczalne [...]; potrafimy i jesteśmy w stanie spotkać się z bohaterami i autorami starotestamentowych ksiąg, gdyż i oni opowiadają o naszych własnych sprawach. O sprawach, które są ponad czasem i poza zmiennymi dekoracjami. Także i ponad czyimkolwiek indywidualnym losem; lecz równocześnie w samym jądrze wszelkich losów ludzkich; gdyż Hiobowie byli, są i będą, zaś klęska króla Salomona przytrafi się jeszcze niejednemu spośród mędrców”.

Biblijne postacie są dla nas czymś więcej niż bohaterami niezwykłych opowieści. W przeciwieństwie do bohaterów historycznych czy legendarnych wiemy o ich życiu niewiele. Światło, które wydobyło je z mroku, już po chwili przenosi się na inne postacie, a one nikną nam z oczu równie nagle, jak się pojawiły. Bo nie ich los jako taki jest ważny dla nas, czytelników Biblii, lecz prawda, którą przekazują. Bo nawet w Biblii nie poznajemy Pana twarzą w twarz, lecz poprzez ludzi, którzy Go poznali, którzy Mu służyli, którzy o Nim świadczyli. I świadczą nadal.

Kto z nich jest dziś dla nas świadkiem wiary? Zapytałam o to osoby z różnych Kościołów i  – choć nie wszyscy zdecydowali się odpowiedzieć (może nie do każdego przemawiają w tym samym stopniu?)  – mam nadzieję, że tych kilka bardzo ciekawych i bardzo różnorodnych wypowiedzi zachęci Czytelników do podzielenia się z nami swoimi przemyśleniami.

Wierne aż do końca

Marta z Kościoła ewangelicko-reformowanego za swoich świadków wiary uznała przede wszystkim biblijne kobiety. „Nie jestem feministką, ale jestem przekonana, że to one w dużej mierze przeniosły takie wartości, jak miłość, lojalność i  – przede wszystkim  – zawierzenie. Nie wyłącznie w odruchu serca, lecz z pełnym zrozumieniem. Na kartach Pisma Świętego jaśnieją pełnym blaskiem. To kobiety towarzyszyły Jezusowi na Golgotę. Kobiety i Jan  – nie było pozostałych apostołów, uczniów ani rzeszy tych, którzy byli z Nim przedtem. Jeden zdradził, drugi się zaparł, reszta się rozpierzchła. Usłyszałam kiedyś zdanie, że »kobiety mniej ryzykowały«. Zdanie wyrażające męski punkt widzenia. Może i ryzykowały mniej, ale wiedziały na pewno, że choć człowiek umiera w samotności, źle jest, gdy umiera w osamotnieniu. I dlatego były przy Nim. To one dopisały do Pawłowych atrybutów miłości jeszcze jeden: miłość przezwycięża strach.

Które to są kobiety-świadkowie? Piękna postać Moabitki Rut, która towarzyszy swojej świekrze  – powiedziałabym  – wbrew wszystkiemu, by dzielić z nią jej nędzę, wspomóc w samotności, rozpaczy, a może w upokorzeniu. Gdyby wiara Rut, którą zapewne przejęła od swego męża czy świekry, nie była mocna, czyż umiałaby zdobyć się na taki krok?

A inne kobiety  – to już te z Nowego Testamentu. A więc Marta, choć pozornie nie wybrała »lepszej cząstki«, jak jej siostra, ale to przecież ona wypowiada znamienne słowa, gdy Jezus przychodzi do Betanii po śmierci Łazarza: »Panie, gdybyś tu był, mój brat by nie umarł. Ale i teraz wiem, że o cokolwiek poprosisz Boga, da Ci Bóg«.

Maria Magdalena, pełna miłości i wiary, która obmyła i namaściła stopy Jezusa  – z samej miłości czy też zdając sobie sprawę z symbolicznego znaczenia tej czynności. Ona pierwsza ujrzała zmartwychwstałego Jezusa i nie miała wątpliwości, że to On z nią rozmawia. Uwierzyła bez zastrzeżeń w rzecz nie do pojęcia!

I przede wszystkim Maria, matka Jezusa. Przyjęła bez sprzeciwu niepojęte zwiastowanie, które przecież burzyło całą jej przyszłość. Przekreślało marzenia dziewczyny o spokojnym, rodzinnym życiu u boku kochanego męża, narażało na szwank jej reputację. Jak wielka była wiara tej dziewczyny, gdy świadomie wyraziła swą zgodę, swoje »tak«  – »Niech mi się stanie według słowa Twego«. I ją spotykamy pod krzyżem, wierną do końca.

Jeszcze jednym świadkiem wiary jest dla mnie apostoł Jan. Słowa, jakie znajdujemy w napisanej przez niego Ewangelii: »Tak Bóg umiłował świat, że Syna swego jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy miał żywot wieczny, a nie zginął« są naszą opoką i naszą nadzieją.”

Niezłomność tych, co zawierzyli Panu

Pani Lili Jełowicka z Kościoła ewangelicko-reformowanego wybrała Daniela: „Był zawsze niezłomny, pełen wiary i spokoju. Jego niezłomność nie była wynikiem siły fizycznej, lecz wynikała z faktu, że całkowicie zawierzył Panu. Od okresu dzieciństwa pamiętam, gdy poznawałam historie biblijne, to właśnie ta postać wydawała mi się niezwykle czysta i piękna. To postać Daniela pozwalała mi przez całe życie mówić: »Bądź wola Twoja«, zwłaszcza krytycznych momentach w mego życia”.

Teresa Mikulska, katoliczka, sięgnęła również do Księgi Daniela. „Ogromne wrażenie robi na mnie postawa trzech młodzieńców. Ich głęboka wiara w Boga była większa od lęku przed prześladowaniami, silniejsza od instynktu samozachowawczego, który jest w nas przecież bardzo silny. W obliczu straszliwych męczarni nie stracili przekonania, że Bóg czuwa nad nimi. Nie było w nich lęku przed bólem, który powoduje, że często wyrzekamy się wartości, które są dla nas najważniejsze. Zapieramy się Boga, aby uzyskać akceptację otoczenia, aby mieć święty spokój, choć tak naprawdę nic nam nie grozi, jeśli się do Niego przyznamy. Ale nie stać nas na takie »bohaterstwo«. A oni  – ci trzej młodzieńcy  – tak mocno wierzyli, że nawet śmierć nie może ich odłączyć od Boga, który przyjmie ich do siebie. Ile razy my w obliczu cierpień mówimy, że nie czujemy obecności Bożej, że się pewnie od nas odwrócił, skoro dopuszcza takie trudności. Nie wiemy, że On jest wtedy z nami i czeka na nasze wołanie, a często nawet nas uprzedza, widząc naszą bezsilność. Takie chwile pokazują nam, że w niczym i w nikim tak naprawdę nie mamy ratunku, jedynie w Bogu. I wtedy zaczynamy rozumieć, że On jest dla nas wszystkim, że dzięki Jego mocy i miłości żyjemy i jesteśmy sobą. Dlatego Bóg dopuszcza te trudne sytuacje, by odnowiła się nasza wiara i miłość do Boga i aby wzrosła Jego chwała. Bo możemy wtedy śpiewać z trzema młodzieńcami: »Błogosławiony jesteś, Panie Boże naszych Ojców, pełen chwały i wywyższony na wieki«.”

Mówię za Tomaszem: „Pan mój i Bóg mój”

Jan Jarco, katolik, napisał: „Jednym z najsympatyczniejszych biblijnych świadków wiary jest dla mnie »Tomasz, jeden z Dwunastu, zwany Didymos« (Jn 20:24-29). Raczej niesprawiedliwie, pochopnie nazwano go »niewiernym«. Wbrew ludziom łatwowiernym, naiwnym, idącym za każdym podszeptem, mamy tu człowieka stojącego na gruncie poznania wymagającego argumentacji, dowodu. Jego postawę jako realisty, człowieka wolnego, samodzielnego, poszukującego i prawdy, i dróg wyjścia z beznadziejności zdradza już fakt, że »nie był razem z nimi, kiedy przyszedł Jezus«. Może coś załatwiał, może się przysłuchiwał »babskim plotkom«, ale nie szedł z owczym pędem, nie szukał pociechy przy załamanych koleżkach. Po prostu ruszał się, działał. Równocześnie pozostawał w łączności z resztą jedenastu. Nie był pyszałkiem i sobkiem. Jest zrozumiałe, że człowiek aktywny, kształtujący swoje życie racjonalnie, nie może dać wiary swoim kolegom, bądź co bądź zastraszonym, nigdy zresztą nie wyróżniającym się inteligencją, po prostu histerykom, którzy widzieli jakąś zjawę. Wiara nie może być owocem histerii. Wiara potrzebuje rozumu. Jest przecież łaską. I Tomasz tej łaski dostępuje w postaci doświadczalnych dowodów. Widzi Pana, może Go dotyka, rozpoznaje doświadczalnie. Ale jego reakcja na poznanie naukowo-przyrodnicze jest na poziomie ponaddoświadczalnym: dzięki zmysłom rozpoznaje Jezusa jako Człowieka, dzięki łasce wyznaje Chrystusa jako Boga: »Pan mój i Bóg mój!« To jest wiara. Akt wiary Tomasza potwierdził przecież Pan: „Uwierzyłeś dlatego, że mnie ujrzałeś?” Ostatecznie wielu widziało Jezusa zmartwychwstałego i czyniącego znaki za życia, a nie wyznało Go jako Pana i Boga. Dopiero owo wyznanie jest świadectwem wiary. Można widzieć Pana, entuzjazmować się wraz z innymi, ale nie wyznawać.

Oczywiście, Pan preferuje tych, »którzy nie widzieli a uwierzyli«. Swego czasu, w przypowieści o bogaczu i ubogim Łazarzu, Jezus odrzucił tych, którzy domagają się, by przekonał ich ktoś, kto był na »łonie Abrahama«, i stwierdził: »Jeśli Mojżesza i Proroków nie słuchają, to choćby kto z umarłych powstał, nie uwierzą« (Łuk. 16:31).

Typową drogą do wiary jest jednak przyjmowanie zwyczajnego nauczania Kościoła. Uwierzenie mu jest zaiste błogosławieństwem. Ale przekleństwem czasów nowożytnych jest niewiara powiązana z mentalnością naukowo-techniczną, ze scjentyzmem. Bez wyniesienia się ponad poziom naukowo-doświadczalny, bez konsekwentnego wyznania Pana i Boga nie może być wiary. Na te czasy, dla tej mentalności »niewierny« Tomasz jest najlepszym świadkiem wiary.

Wiara Tomasza pozwoliła mi przenieść wiarę dzieciństwa poprzez straszliwy filtr narzucanego mojemu pokoleniu »światopoglądu naukowego«. Przez dwanaście lat indoktrynacji szkolnej i propagandowej powtarzałem Tomaszowe »Pan mój i Bóg mój«. Wiara Tomasza godziła się z »postawą naukową«. Nie musiałem się wstydzić kolegów ateistów na studiach. W dyskusjach reprezentowałem »światopogląd naukowy« z argumentacją Anzelma z Canterbury, Tomasza z Akwinu i innych. Dzięki tej filozofii byłem dumnym chrześcijaninem: »Pan mój i Bóg mój!«

Kiedy później przyszło mi przedstawiać na łamach pewnego miesięcznika »ciekawe i kontrowersyjne« problemy posoborowego Kościoła rzymskokatolickiego, podpisywałem swoje prace tym wdzięcznym przydomkiem »Didymos«.

Również w tych latach, kiedy zalewa nas łatwowierny New Age, zniewalający materializm praktyczny, hedonizm i »kultura śmierci«, mówię z Tomaszem: »Pan mój i Bóg mój«”.

Olbrzym skutecznej wiary

Niezwykłą postać apostoła Pawła z Tarsu wybrali państwo Blanka i Jarosław Świderscy (ewangelicy reformowani), tak oto pisząc o nim:

„Każda księga Biblii, niemal każdy jej rozdział, przybliża nam ludzi, którzy  – mimo iż żyli tysiące lat temu  – mają coś do powiedzenia współczesnemu człowiekowi. Wybranie spośród nich  – jak sobie tego życzy redakcja „Jednoty”  – tych, którzy szczególnie do nas przemawiają, oraz uzasadnienie wyboru wydaje się być zadaniem dalece przekraczajacym możliwości, jakie daje parustronicowa refleksja i z trudem wydarty codziennemu zabieganiu skrawek czasu. Może jednak właśnie to zabieganie, to ogromne ciśnienie cywilizacji schyłku XX wieku, zamieniające człowieka w drobne kółko supermachiny, któremu wydaje się, że wszystko widzi (mass media), ale może (i musi) wpływać tylko na kilka sąsiednich kółek i to w bardzo jednostajny sposób  – jakoś szczególnie zwraca naszą uwagę na postać Olbrzyma Wiary, który spośród wielu wspaniałych cech miał jedną tak bardzo nam dziś potrzebną i rzadko spotykaną  – skuteczność działania.

Paweł z Tarsu, apostoł narodów, prawdopodobnie pierwszy, który Dobrą Nowinę przelał na papier i który stworzył podwaliny organizacyjne Kościoła, a sam siebie nazywał najmniejszym z apostołów, pojawia się na kartach Biblii powołany w drodze do Damaszku dla spełnienia jednej z najtrudniejszych w dziejach ludzkości misji i znika z tych kart w chwili, gdy jego dzieło »zapaliło« cały ówczesny świat i dotarło do centrum tego świata  – do Rzymu.

Przypuszczalnie każdy w życiorysie Pawła z Tarsu może znaleźć coś dla siebie, ale  – zgodnie z zapowiedzią  – spróbujmy się zatrzymać jedynie nad niektórymi formami jego działania. Miał perfekcyjnie opanowaną umiejętność logicznego myślenia i przekonywania. Nie nadużywał jej jednak wobec otoczenia, na pierwszym miejscu stawiając przykład osobisty i właściwe wykorzystanie sytuacji. W czasie swoich podróży misyjnych starał się zawsze sam zarobić na swoje utrzymanie (I Kor. 9:15; Dz. 18:3 i 20:34), unikał korzystania z formalnych uprawnień (I Kor. 1:14-15 i 2:1-3), nie wahał się ryzykować życiem, gdy był przekonany o słuszności obranej drogi (podróż do Jerozolimy, sąd cesarza, podróż morska). Można go uznać za prekursora Reformacji, a zwłaszcza za twórcę zasady, że Kościół musi się zawsze reformować, zwalczać naleciałości ludzkie w imię wierności Słowu Bożemu (wspaniała scena przeciwstawienia się autorytetowi apostoła Piotra  – Gal. 2:11-14).

Przytoczmy tu trzy niezapomniane, wyróżniające się różnorodnością i niekonwencjonalnością, a zarazem skutecznością podjętych przedsięwzięć, sceny z Pawłowego życia:

 – gdy trzęsienie ziemi rozwala więzienie, Paweł pozostaje w nim, aby swoją uczciwością uratować życie strażnikowi i czynić go chrześcijaninem (Dz. 16:23-34);

 – gdy znajduje w Atenach ołtarz »Nieznanemu Bogu«, wykorzystuje go do głoszenia nauki o Jezusie (Dz. 17: 23-34);

 – gdy dostojnik rzymski chce go uwolnić od winy i kary  – woli zostać więźniem i apeluje do cesarza, by móc nieść Ewangelię do Rzymu (Rzym. 15:29 i 32; Dz. 26:31-32).

Największa jednak nasza wdzięczność należy się Apostołowi za jego listy, listy pisane także do nas, zawierające recepty na działanie skuteczne i prawe, po prostu recepty na życie. Posłuchajmy, co ma nam do powiedzenia:

»...wbity został cierń w ciało moje, jakby posłaniec szatana, by mnie policzkował, abym się zbytnio nie wynosił. W tej sprawie trzy razy prosiłem Pana, by on odstąpił ode mnie. Lecz powiedział do mnie: Dosyć masz, gdy masz łaskę moją, albowiem pełnia mej mocy okazuje się w słabości« (II Kor. 12:7-9);

»Nikomu nic winni nie bądźcie prócz miłości wzajemnej« (Rzym. 13:8);

»Jeśli Bóg z nami, któż przeciwko nam?« (Rzym. 8:31);

»Bo jeśli żyjemy, dla Pana żyjemy; jeśli umieramy, dla Pana umieramy; przeto czy żyjemy, czy umieramy, Pańscy jesteśmy« (Rzym. 14:8).

I tak niech będzie zawsze.”

*

Ten, kto Biblię czyta, a później o niej zapomina, jest jak matka, która  – gdy dziecko urodzi  – zaraz je porzuca. Te słowa dają wiele do myślenia. Zamieszczone tu wypowiedzi dowodzą, że ich autorzy tak nie postępują. Dla nich biblijni bohaterowie są postaciami, które mogą pomóc współczesnemu człowiekowi w pogłębieniu wiary. Kolejne głosy przedstawimy w numerze następnym.

Małgorzata Wittels